niedziela, 22 listopada 2015

27.


4 lipca 2010 - niedziela

- Pamiętasz co się stało rok temu? – zapytałeś, wkładając ręce do kieszeni.
I dobrze, bo miałam ochotę spleść nasze dłonie.
Był wieczór, a my spacerowaliśmy z dala od zgiełku. Czyli prawie po za miastem, bo dzisiaj w każdym możliwym parku czy na placu był festyn z okazji Dnia Niepodległości.
Powoli zapadał zmierzch, morskie fale delikatnie uderzały o brzeg, a piasek cicho pomrukiwał pod naszymi stopami.
Co chwilę mijaliśmy jakichś ludzi, więc nie do końca byliśmy sami, chociaż właśnie samotności szukaliśmy.
Jesteśmy tu cztery dni, a już mamy dość ludzi.
Dlatego przez cały dzień siedzieliśmy w pokojach hotelowych, unikając nawet głosu dziennikarza z telewizyjnego programu, który nie mówił o niczym innym, jak tylko o święcie niepodległości.
Ale ciebie musiała dorwać choroba domowa i potrzeba natychmiastowego wyjścia na dwór. Marudziłam, oczywiście, że marudziłam, bo siedziałam pod kocem cały dzień i pisałam jakieś bzdety. Esme nazwała by to książką, ja jednak wolałam to nazywać po imieniu.
Więc kiedy stanąłeś w moich drzwiach z plecakiem zawieszonym na jednym ramieniu i z tą stanowczą miną i zarządziłeś wieczorną wycieczkę, naprawdę nie miałam wyjścia.
Jednak ten plecak, a raczej jego zawartość, była tak intrygująca i tajemnicza, że nie mogłam przestać o niej myśleć. A kiedy zapytałam co jest w środku, uśmiechnąłeś się tylko szeroko i pokiwałeś na mnie palcem.
- Co takiego? – zapytałam spokojnym głosem.
Spojrzałeś na mnie przez ramię z konsternacją na twarzy.
- Naprawdę nie pamiętasz? Myślałem, że to ja mam słabą pamięć i że będziesz na mnie krzyczeć, że zapomniałem. – zaśmiałeś się cicho.
Nie wiedziałam kompletnie co masz na myśli i zaczęło mnie to martwić. O czym tak ważnym mogłam zapomnieć, że pamiętałeś to ty?
- Teraz mi głupio, bo nie wiem o czym mówisz… - patrzyłam na swoje stopy, chowające się w ciepłym piasku, byś nie poznał po mnie aż tak wielkiego poczucia winy.
Szliśmy dalej, a ty nie odzywałeś się przez jakiś czas. W końcu doszliśmy do końca piaskowej plaży, gdzie zaczynał się skalisty klif.
Zatrzymałeś się i ściągnąłeś z ramion tajemniczy plecak. Otworzyłeś go i wyciągnąłeś koc.
Pomogłam ci go rozścielić, a kiedy usiadłeś wygodnie i spojrzałeś na mnie z góry, chyba przypomniałam sobie, co stało się rok temu.
Patrzyłeś na mnie z uśmiechem tak czułym, że miałam ochotę zakopać się pod całym piaskiem tej plaży.
Pokręciłeś głową i wyciągnąłeś z plecaka wino, kieliszki, jakieś chipsy i batoniki.
Chwyciłam się za policzek, myśląc zawzięcie. Cały czas stałam.
Odkorkowałeś wino i znów na mnie spojrzałeś.
- Usiądziesz? – zapytałeś.
Kiedy dalej stałam i wpatrywałam się w to wszystko, westchnąłeś tylko i stwierdziłeś, że nie mam zamiaru usiąść. Wstałeś i nalałeś wina do obu kieliszków, podając mi chwilę później jeden.
Wlepiłeś we mnie swoje spojrzenie, a ja nadal tępo patrzyłam w piasek.
- Przestań już się tak zamartwiać, nic się nie stało, że nie pamiętasz. – powiedziałeś z uśmiechem.
Podniosłam wzrok.
- Poznaliśmy się rok temu? To chcesz świętować? – zapytałam cicho, dalej z kamienną miną.
Ty uśmiechnąłeś się jeszcze bardziej promiennie.
- Pomyślałem, żeby świętować to w tej kawiarni, no ale… plażą w Los Angeles musisz się zadowolić. – powiedziałeś, stukając swoim kieliszkiem o mój, a ja zaśmiałam się cicho.
Upiłeś łyk wina, nie spuszczając ze mnie wzroku. Te twoje długie rzęsy…
Przeszły mnie ciarki.
- Uwielbiam twój uśmiech. – powiedziałeś, kiedy piłam.
Zaczęłam kaszleć, więc troskliwie poklepałeś mnie po plecach. Zgięłam się w pół, a kiedy mi przeszło i wyprostowałam się, patrząc na ciebie, nie uśmiechałeś się jak zwykle.
Coś było nie tak.
Jakaś dziwna magia pojawiła się w powietrzu i ktoś mącił coś swoją różdżką.
Westchnąłeś i chyba chciałeś coś powiedzieć, jednak odwróciłeś wzrok i spojrzałeś na krajobraz pięknego morza.
- Dziękuję. – powiedziałam, a twój wzrok znów na mnie wylądował. W oczach miałeś jakieś dziwne, wesołe iskierki nadziei. - Naprawdę miło z twojej strony, że chcesz świętować coś takiego.
Tak, jak szybko rozpaliłam to czekoladowe ognisko, tak szybko je zgasiłam.
Twój uśmiech znów zbladł.
Usiadłeś na kocu, odkładając na bok pusty kieliszek. Objąłeś kolana ramionami i wpatrywałeś się gdzieś w dal. Westchnęłam i usiadłam obok ciebie, możliwie jak najbliżej.
Ciepło biło od ciebie jak od gorącego pieca. Oparłam głowę o twoje ramię, w momencie, w którym wiatr zawiał mocniej.
Miałam na sobie krótkie spodenki, a robiło się coraz chłodniej. Spojrzałeś na mnie z góry i uniosłeś ramię, pozwalając mi tym samym, żebym przytuliła się do twojego boku.
Trwaliśmy w ciszy przez kilka chwil. Zrobiło się już ciemno.
- Ja też uwielbiam twój uśmiech. – powiedziałam cicho, przytulając się do twojego ramienia.
Spojrzałeś na mnie, a twoją twarzy rozpromienił jeden z piękniejszych uśmiechów, jaki w życiu widziałam.
To był czar, który ktoś rzucił swoją różdżką. To była magia.
Dzięki twojemu uśmiechowi doznawałam tylu emocji na raz, że nie jestem w stanie tego racjonalnie opisać.
Z resztą w nas nie było nic racjonalnego.
A tym bardziej we mnie.
Byłam definitywnie beznadziejną romantyczką, szukającą zawodu dla serca, by tylko móc pisać jakieś głupie wiersze i książki.
- Spójrz.
Podniosłam głowę, a mój wzrok podążył za twoim palcem.
Od miasta zaczęło bić światło sztucznych ogni.
Spojrzałam na ciebie, a kiedy ty wyczułeś mój wzrok, również na mnie spojrzałeś.
I nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku.
Znów ta dziwna magia.
Westchnąłeś cicho i zmarszczyłeś czoło.
- Wszystkiego najlepszego z okazji naszej rocznicy. – powiedziałeś cicho.
- Wszystkiego najlepszego z okazji naszej rocznicy. – powtórzyłam, a ty znów się uśmiechnąłeś.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz