poniedziałek, 30 listopada 2015

29.

12 lipca 2010 - poniedziałek

Prawie połowa za nami.
Ten czas tak niemiłosiernie szybko leciał, że miałam wrażenie, że stoję w miejscu, a całe moje życie przemyka obok mnie.
Jak piasek przez palce.
Mimo to, że popadłam w szarą monotonię, której trudno było się pozbyć, bardzo podobało mi się moje teraźniejsze życie. Widocznie potrzebowałam jakiejś przerwy, jakiegoś odbicia.
Siedziałam w biurze, dokańczając mój artykuł, kiedy mój telefon zaczął brzęczeć.
- Halo? – przywitałam się, poprawiając okulary na nosie.
- Ariana! Zgadnij co przyszło pocztą! – usłyszałam nadzwyczaj podekscytowany głos Esme.
Przewróciłam oczami.
- Nie wiem, kartka na Wielkanoc? – oparłam głowę na łokciu, drapiąc się po skroni.
Usłyszałam głębokie westchnięcie.
- Nieee? Odpowiedź z wydawnictwa. Mogę otworzyć? – wyprostowałam się natychmiast na krześle i spojrzałam na ludzi siedzących w biurze.
Przełknęłam ślinę i podniosłam się, mówiąc szeptem.
- Poczekaj, daj mi chwilę.
Ruszyłam szybkim krokiem w stronę naszej kanciapy. Przeszłam między stolikami i wyszłam na balkon.
- Dawaj. – powiedziałam głośno.
Usłyszałam szmer, chwilę ciszy, a potem przeraźliwy pisk. Skrzywiłam się natychmiast i odsunęłam telefon od ucha.
- O mój Boże, Ariana! Napisali, że byli dogłębnie wzruszeni, czytając tak zapierającą dech w piersiach powieść o miłości, której jeszcze nikt tak dobrze nie opisał słowami. Czujesz to?! Napisali też, że chcieli by się spotkać z tobą osobiście i pogratulować talentu, a także jak najszybciej podpisać umowę. Ja cież pierdziele! Mówiłam, że nie możesz tego wiecznie chować gdzieś pod podłogą!
Zacisnęłam mocno powieki i powstrzymywałam się przed wybuchnięciem. Chciałam płakać, skakać, śmiać się i leżeć.
Wzięłam głęboki oddech i oparłam się o barierki, otwierając oczy.
Zobaczyłam Ciebie, palącego papierosa i uśmiechającego się z wyraźnie zainteresowaną miną.
Wystraszyłeś mnie trochę, ale nie to miałam teraz na głowie.
- Dobra, już się uspokoiłam. Przysięgnij mi teraz na mamę, że nie żartujesz. – powiedziałam surowym tonem.
- Przysięgam. – odpowiedziała szybko.
Na chwilę zapadła cisza. Tyle myśli fruwało mi po głowie, że nie wiedziałam, gdzie ich koniec a gdzie początek.
- Jezu, ja w to chyba nie wierze… - powiedziałam cicho. – Wyślij mi zdjęcie, albo zeskanuj. Odezwę się wieczorem, mam sporo pracy… – urwałam i rozłączyłam się.
Wbiłam wzrok w swoje stopy i pokręciłam głową, chowając telefon do kieszeni marynarki, wyciągając przy okazji papierosy.
Podszedłeś do mnie z wyciągniętą ręką, a w dłoni miałeś zapalniczkę.
- Coś się stało? – zapytałeś grzecznym tonem.
Spojrzałam na Ciebie, a w głowie miałam już istny huragan.
Ze szczęścia miałam ochotę rzucić ci się na szyję i całować cię do końca tego świata. Nie obchodziły mnie konsekwencje.
Wstrzymałam oddech i z zaciśniętymi pięściami powiedziałam:
- Wydają moją książkę.
Sekundę potem twój papieros leżał na ziemi, a ja wirowałam w powietrzu, podtrzymywana przez twoje ramiona.
Przytulałeś mnie tak mocno, że traciłam oddech.
Iskry między naszymi ciałami były niemal widoczne gołym okiem.
Cała płonęłam.
Postawiłeś mnie w końcu na ziemię, ale wciąż chowałeś mnie w swoich ramionach.
Odsunąłeś się trochę ode mnie i spojrzałeś na mnie, po czym westchnąłeś.
A ja miałam na twarzy uśmiech wariatki.
Chwyciłeś mój podbródek, i poczułam w brzuchu, że robi się niebezpiecznie.
- Będę pisarką, Zayn. – powiedziałam ucieszona jak małe dziecko.
Musiałam powiedzieć cokolwiek, żeby nie stało się nic złego.
Widać było, że też chciałeś chociaż przez chwilę nie przejmować się konsekwencjami.
- Cholera, ale jestem z ciebie dumny. – powiedziałeś cicho.
I to było to.
To mnie niszczyło, jak i budowało jednocześnie. Paradoksalnie.
Choćbym miała wydać milion książek i słyszeć milion pochwał od miliona ludzi, choćbym miała dostać milion nagród i choćby zbudowaliby mi milion pomników.
Nic nie cieszyło mnie tak, jak słowa pochwały z twojej strony.
I mogłam nie mieć nic… Ale gdy miałam ciebie, miałam wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz