14 maja 2010
- piątek
Wiecie o co
chodzi w życiu?
Żeby nie dać się stłamsić.
Ani przez kogoś, ani przez coś.
Chodzi o to, żeby nie dać się zmanipulować i do końca mieć swoje zdanie.
Bo jak zaczniecie komuś ulegać, to będziecie nikim innym jak marionetką.
A chodzi o to, żeby przez cały okres swojego życia zbierać na wartości, a nie
tracić.
I ja zdałam sobie z tego sprawę dopiero, jak między nami zaczynało coś nie
grać.
Zauważyłam, że odrobinę się od siebie oddalamy, bo ty dajesz stłamsić się
Denise, a ja dałam stłamsić się swoim uczuciom do ciebie.
I powoli stawałam się marionetką.
Paradoksalnie uratował mnie inny facet.
Ale o tym zaraz.
Opierałam się temu tłamszeniu, bo nie lgnęłam do ciebie jak mucha do gówna.
Nie myślałam już o tobie w każdej sekundzie mojej egzystencji i potrafiłam
skupić się na robocie.
Powoli traciłeś u mnie na wartości. Nie wiem czemu. Może dlatego, że przez ten
cały czas byłam w stanie oddać ci wszystko, a ty nie mogłeś dać mi wszystkiego
w zamian.
I to nie do końca z twojej winy. Po prostu dałeś się stłamsić.
I nigdy nie powiedziałabym, że twój charakter da się zagiąć.
Myliłam się.
I pierwszą oznaką tego wszystkiego był zwykły papieros.
Zawsze przychodziłeś po mnie, albo ja po ciebie, kiedy się szło zapalić.
Przechodziłam przypadkiem obok naszej kantyny, bo musiałam zanieść papiery do
szefowej, kiedy zobaczyłam, jak stoisz na balkonie.
Zatrzymałam się na chwilę i wpatrywałam w twoje plecy z konsternacją i wtedy
zrozumiałam, że ten czas słodkiego zakochania minął.
I naburmuszyłam się jak mała dziewczynka na starszego brata.
Byłam
szklanką z grubego szkła, a na moim ciele właśnie pojawiła się głęboka rysa.
I stwierdziłam, że nie odezwę się do ciebie pierwsza,
że to ty musisz zrobić jakiś krok w moją stronę.Nie sądziłam, że to stanie się tego samego dnia.
Pod koniec zmiany stanąłeś w drzwiach mojego biura, opierając się nonszalancko o framugę z ramionami splecionymi na torsie.
W oczach miałeś jakieś dziwne zniechęcenie, albo po prostu byłeś zmęczony, a ja tylko wymyślałam.
- Kończysz już? – zapytałeś.
Spojrzałam na ciebie znad okularów i zmarszczyłam brwi.
- A co?
- Odwiozę cię do domu. – odparłeś, wzruszając ramionami.
- Dlaczego? – zapytałam z konsternacją.
Przewróciłeś oczami.
- Esme zarządziła dzisiaj jakieś spotkanie. Dzisiaj jest nasz grupowy dzień i jej kolej wymyślania.
Teraz to ja przewróciłam oczami.
- Daj mi chwilę. – mruknęłam, powracając wzrokiem na monitor.
Zapisałam pracę, wyłączyłam komputer, pozbierałam swoje rzeczy i wyszłam za tobą z mojego biura.
W aucie panowała cisza, dopóki mój telefon nie zadzwonił.
Zdziwiłam się, widząc nieznany numer.
- Halo? – odebrałam ze zmarszczonym czołem.
- Dzień dobry, nieznajoma. – usłyszałam obcy głos.
Przez chwilę gorączkowo myślałam, kto to może być, ale olśnienie przyszło szybciej niż sądziłam.
- Oh, to ty. – zamknęłam oczy i położyłam dłoń na czole.
Chłopak zaśmiał się, a ja wyobraziłam sobie w głowie jak uroczo to robił.
- Masz może dzisiaj czas? Mam ochotę z tobą porozmawiać. – odparł.
Jezu święty, pierwszy raz w życiu usłyszałam, żeby ktoś w taki elegancki sposób zapraszał na randkę.
Przegryzłam wargę, myśląc zawzięcie, ale w końcu postanowiłam, że jedna nieobecność na naszym grupowym spotkaniu to jeszcze nie grzech.
- W sumie to mam. – powiedziałam niepewnie.
- Świetnie. – powiedział krótko. – Wyślę ci smsem szczegóły. Do zobaczenia. – rzekł, a po chwili usłyszałam krótki sygnał, oznajmiający, że się rozłączył.
- Kto to był? – zapytałeś oschle, kiedy oderwałam telefon od ucha.
O kurde, ty o niczym nie wiedziałeś.
Szczerze mówiąc, wstyd mi było się przyznać, że miałam kontakt z jakimkolwiek innym facetem niż z tobą.
Tak, jakbym była z tobą związana.
I wtedy pomyślałam, że jestem głupia.
Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi, mogę mieć własne życie. Mogę robić co chcę, nie jestem ci do niczego zobowiązana.
- Poznałam kogoś w klubie, na moich urodzinach. – powiedziałam, a jakiś dziwny uśmiech zmajaczył się na moich ustach.
Najpierw zmarszczyłeś czoło, a potem mocniej zacisnąłeś dłonie na kierownicy.
Odchrząknąłeś.
- I co? – zapytałeś, a twoje udawane skupienie na drodze było wręcz zabawne.
- Co „i co”? – uniosłam brew.
- No opowiedz coś więcej. – machnąłeś na mnie ręką.
- Wpadłam na niego przez przypadek, postawił mi drinka, pogadaliśmy chwilę i poprosił o mój numer. – wzruszyłam ramionami.
- Mhm. – mruknąłeś.
- No i teraz zadzwonił i pytał, czym mam dzisiaj czas.
- Nie masz.
- Co?
- Nie masz. Przecież mamy spotkanie grupowe.
Oh.
- Cóż… nie pójdę, chcę się z nim spotkać.
Zacisnąłeś usta w wąską linię, a następnie zmrużyłeś oczy, niby uważnie przypatrując się drodze.
Chyba stwierdziłeś, że nie masz nic do gadania.
Nie odzywaliśmy się do siebie już do końca drogi, a kiedy weszliśmy do mojego mieszkania, ja zawołałam Esme do mojego pokoju, a ty pobiegłeś jak grzeczny pies do Denise.
Moja przyjaciółka marudziła chwilę coś pod nosem, ale potem podekscytowanie wzięło nad nią górę.
W końcu… w randkowaniu byłam wręcz dziewicą.
Szybko wytrzasnęła jakąś zgrabną, skromną sukienkę i wyciągnęła z szafy moje stare szpilki.
Kiedy przyszła Ivy, naradzały się chwilę nad moim makijażem, a piętnaście minut później byłam już gotowa.
- Dobra, nie stójcie tak nade mną, muszę zmienić majtki, musicie wyjść. – burknęłam pod nosem, ściągając z siebie bluzę.
Obie uniosły ręce w górę, w geście obronnym i wyszły z pokoju, dając mi upragniony spokój.
Zapakowałam jeszcze najpotrzebniejsze rzeczy do torebki i stanęłam przed lustrem.
Wzięłam głęboki oddech, zabrałam włosy z twarzy i ruszyłam na pożarcie lwom.
Umówiliśmy się przed wejściem do Galerii Narodowej.
Wchodząc po schodach, myślałam, że moje serce zostało gdzieś w domu, na kanapie.
Byłam otępiała.
Zobaczyłam znajomą sylwetkę i oblizałam usta.
Cholera, ale mieliście podobne plecy.
- Cześć. – powiedziałam cicho, ale chłopak usłyszał mnie doskonale.
Odwrócił się i wyciągnął ręce z kieszeni, kiedy mnie zobaczył, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Cześć. Co tam? – zapytał, zbliżając się do mnie o jakieś dwa kroki.
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się niewinnie.
- Chyba nic ciekawego.
Kiwnął głową, jakby rozumiał, co siedzi w mojej głowie.
Był intrygujący.
I to cholernie.
A kiedy chwilę potem uśmiechnął się zadziornie i zmrużył oczy, skanując moją twarz, myślałam, że moje serce wybuchnie.
Czułam się przy nim jak mała myszka, gotowa zrobić wszystko, jeśli on tylko kiwnie palcem.
Był taki władczy, pewny siebie, jakby zjadł całą tajemnicę świata i jeszcze mu się to nie odbiło.
- Chodź. – ruszył i kiwnął głową, bym szła za nim.
Przeszliśmy wokół całej Galerii i weszliśmy do jakiejś ciasnej uliczki.
- A gdzie mnie zabierasz? – zapytałam, bo ta cisza, która owinęła nas swoimi ramionami, powoli zaczynała nas dusić.
Wzruszył ramionami.
- Tak szczerze to nie wymyśliłem żadnego schematu. Chciałem się po prostu z tobą zobaczyć i pogadać.
- Okej. – przytaknęłam.
A tak naprawdę, to wciąż nie znaliśmy swoich imion.
Po dwóch minutach padło pierwsze pytanie.
- Gdzie pracujesz?
- W gównianym brukowcu. Piszę jakieś drobne artykuły. Ale nie lubię tego, co robię. Chyba chciałabym zmienić pracę.
Na jego twarzy pojawiła się konsternacja.
- W klubie mówiłaś, że piszesz…
- Tak, ale coś takiego bardziej… przydatnego.
- To słowo ma wiele znaczeń. – uniósł brew, jakby karcąc mnie za niepoprawność użycia słów.
- Tu masz rację. – odparłam, marszcząc czoło.- Po prostu piszę romanse, jakieś powieści, różne historie, które w jakiś sposób zmuszają nas do myślenia, a nie coś, co zaspokoi nasz głód plotek i wiedzy na temat innego człowieka, którego życie jest wyłożone jak na tacy dla milionów innych ludzi.
Szłam, wpatrując się w swoje buty i miałam dziwne wrażenie, że przez moje przemądrzanie się, ten chłopak ma już mnie dość.
- Czyli co dokładnie chciałabyś robić? – spojrzał na mnie, a dziwny prąd przeszedł przez moje ciało.
- Nie wiem. Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć własne wydawnictwo, a na koncie grube tysiące, zarobione z tego co piszę. Ale brak mi wiary w siebie. Boję się publikować. – wydęłam dolną wargę. – A ty? Co robisz? – zapytałam szybko, bo nie chciałam, żeby ta rozmowa cały czas kręciła się wokół mnie.
- Ja… nie wiem jak to określić. Moja rodzina ma własne wydawnictwo od pokoleń, a ja jestem następny w kolejce. – kopnął kamień i włożył ręce do kieszeni. – A mnie to chyba kompletnie nie kręci. – na jego twarzy pojawił się jakiś grymas, a we mnie pojawiła się dziwna chęć usunięcia go.
- Więc co cię kręci? – zapytałam.
Zatrzymał się i patrzył przed siebie, a kiedy stanęłam naprzeciw niego, a jego wzrok wylądował na mnie, jego oczy niebezpiecznie błysnęły.
Wyglądał, jakby był zraniony. Może i na zewnątrz miał w sobie pogodę ducha i potrafił czerpać radość z życia.
Ja widziałam w nim człowieka głównie nieszczęśliwego.
- Sam nie wiem. Wszystko po trochu, a tak naprawdę to nic.
Usiadł na ławce, garbiąc się i wbił wzrok w ziemię.
Usiadłam obok niego, nie przestając się na niego gapić.
- Jestem beznadziejny. We wszystkim jestem minimalnie dobry, ale nie ma żadnej dziedziny, w której jestem wybitny i w której mógłbym coś osiągnąć. Jestem nijaki. – wydął dolną wargę i delikatnie wzruszył ramionami.
Przegryzłam wnętrze policzka, bo zabrakło mi słów. Chłopak zamrugał kilka razy i odchrząknął. Spojrzał na mnie, a na jego twarz zmajaczył się uśmiech.
- Cholera, wiesz, że to moje słowa? – uniosłam brew, a on parsknął śmiechem.
- Ale ty coś w końcu znalazłaś. – pokazał na mnie gestem.
Przewróciłam oczami.
- Nie znalazłam. Chyba przepisem na ułożenie sobie właściwego schematu jest nie układanie go. – powiedziałam i oblizałam wargę. – Wiem, że może czasami czujesz się, jakbyś trafił w ślepy zaułek i za cholerę nie możesz ruszyć do przodu. Ale kiedyś ta ściana się posypie. Kiedyś w końcu stanie się coś takiego, że zobaczysz, co jest po drugiej stronie. – skończyłam mówić i spojrzałam na bruneta.
Wyglądał na użeczonego, co odrobinę mnie speszyło.
- Cholera, wiesz, że to moje słowa? – odparł, a ja parsknęłam śmiechem.
I wtedy rozum podpowiedział mi, że właśnie ten chłopak może pomóc mi zniszczyć tą ścianę, przed którą stałam już do jakiegoś czasu.
To on pomoże zniszczyć mi mój ślepy zaułek.
____
Ale mnie wkurwia ta czcionka na tym blogspocie, no nie moge...