piątek, 23 października 2015

19.

7 maja 2010.

Srebrne drzwi windy rozsunęły się przede mną, ale moje powieki wciąż były zaciśnięte.
Otworzyłam je dopiero po kilku sekundach, biorąc głęboki oddech.
I co zobaczyłam?
Nic.
Codzienne nic.
Cholera, naprawdę miałam nadzieję, że napompują dla mnie choć jeden balonik.
Westchnęłam i ruszyłam do swoich standardowych obowiązków.
Miałam powoli dość tej pracy.
Czułam się trochę niespełniona, bo plotki i interesowanie się ludźmi nigdy nie były moją mocną stroną.
Właściwie to ich nienawidziłam.
Lubiłam czytać coś, co miało sens.
Jakieś zwykłe ludzkie fantazje i wyobrażenia przelane na papier.
I lubiłam to tworzyć.
Coś, co jest przydatne, co daje wiedzę, a nie powierzchowne przypuszczenia na błahe tematy.
Przestałam o tym wszystkim myśleć, kiedy usiadłam przy swoim biurku i rozsunęłam blat z klawiaturą.
Leżało na niej małe pudełko i kartka:
Dla Ariany.
Z szybko bijącym sercem otworzyłam pudełko i ujrzałam bransoletkę.
Był to zwykły sznurek, na którego końcu znajdował się znak nieskończoności.
Wpatrywałam się w to cudo kilka minut, aż zaschło mi w ustach.
Wtedy poczułam twój zapach, a sekundę później – twoją dłoń na moim ramieniu.
Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam twój promienny uśmiech.
- Cześć. – powiedziałeś wesoło.
- Cześć, Zayn.
Nie mogłam powstrzymać skurczu szczęki, po prostu musiałam się do ciebie uśmiechnąć.
- Co tam masz? – zapytałeś, kiwając głową na to, co miałam w rękach.
Uniosłam do góry mój tajemniczy prezent.
- Dostałam od anonima.
Parsknąłeś śmiechem i kucnąłeś obok mnie, kręcąc głową.
Spojrzałam na ciebie z konsternacją, a kiedy złapałeś moje obie dłonie i wziąłeś głęboki oddech, wiedziałam już, że coś się szykuje.
Odchrząknąłeś i spojrzałeś mi tak głęboko w oczy, że cieszyłam się w duchu, że mam pod dupą krzesło.
- Ariana. – zacząłeś. – Życzę ci szczęścia. Żebyś nie miała zmartwień. Żebyś zawsze we wszystko tak gorliwie i głęboko wierzyła, że samo to dociągnie cię do twoich marzeń. Żeby te gówna, które napotykamy codziennie, nie miały na ciebie żadnego wpływu. Żebyś zawsze była tak piekielnie sprytna i błyskotliwa we wszystkim co robisz. Czasami mnie to nawet przeraża. – zaśmiałeś się. -  Żebyś zawsze była opoką, do której mogę się bezpiecznie udać. Żebym miał w tobie oparcie, żebyś mogła być dla mnie najlepszą przyjaciółką, jaką tylko mogę mieć. A ja obiecuję, że będę tym samym dla ciebie. Ariana, nie ważne, ile lat minie, ile rzeczy się stanie, czy świat się skończy czy nie. Bądź dalej tą cudowną Arianą, która głęboko tkwi w moim sercu. Nie zmieniaj się. A ja, pomimo tego co się stanie czy nie stanie – będę dla ciebie, nawet jeśli nie będziesz chciała, bym był. Życzę ci wszystkiego co najlepsze. Zasługujesz na największe dobro tego świata, zasługujesz na wszystko, czego tylko zapragniesz. Jesteś tak cholernie wartościową osobą, że czasami pukam się w czoło i codziennie pytam się Boga, jak to się stało, że na ciebie trafiłem. Jestem takim szczęściarzem, że cię mam…
Spuściłam wzrok, a rumieniec oblał moje policzki.
Czułam, jak do oczu napływają mi łzy, jednak nie mogłam przestać się uśmiechać.
Ścisnąłeś mocniej moją dłoń, bym na ciebie spojrzała.
Nie miałeś uśmiechu na swojej twarzy.
Patrzyłeś na mnie z powagą i oddaniem, a twoje oczy błyszczały jak bursztyny.
- Ari, nie ważne co się wydarzy… Ja zawsze będę. Obiecuję.
Głaskałeś kciukiem kostki moich palców i uśmiechnąłeś się pokrzepiająco, kiedy pierwsza łza spadła z mojego oka.
Chwyciłeś bransoletkę w dłonie i z wielką starannością zawiązałeś mi ją na nadgarstku.
Ja w międzyczasie ocierałam łzy.
Podniosłeś się, górując nade mną wzrostem. Natychmiast wstałam i rzuciłam ci się w ramiona, wypłakując ci się w twoją błękitną koszulę.
Głaskałeś mnie czule po włosach, trzymając w ciasnym uścisku.
- Dziękuję. – wyszeptałam.
I poczułam, że się uśmiechnąłeś.



Możecie uznać mnie za wariatkę i hipokrytkę.
Albo nawet i wytknąć mnie palcem, rozpowiadając plotki naokoło o Arianie, która zaprzecza samej sobie.
Miałam dziś urodziny.
I zaprosiłam całą naszą ekipę do klubu.
Potrzebowałam na moment zapomnieć o wszystkim, dać się ponieść chwili.
Wydałam na to prawie wszystkie swoje oszczędności.
Ale bawiliśmy się w najlepsze.
Niezliczone ilości wódki trafiły do naszych przełyków.
Dostałam naprawdę zajebiste życzenia, a ich „sto lat” i specjalne dedykacje u Dj’a, sprawiły, że wzruszyłam się i musiałam wycierać po kryjomu kilka łez.
Wygłupialiśmy się, przedziwnie tańczyliśmy na pokaz, mówiliśmy rzeczy, których nie powiedzielibyśmy na trzeźwo.
Ja nawet tańczyłam na stole, wlewając wódkę do buzi Rayana!
Cały czas się z czegoś śmialiśmy i zrozumiałam, że kocham moją małą, zwariowaną grupkę przyjaciół.
Oprócz jednej osoby.
Denise siedziała naburmuszona, z rękami splecionymi pod biustem i łypała na każdego spode łba.
Psuła atmosferę.
A ty siedziałeś obok niej jak małe dziecko obok złej matki i nie bawiłeś się wcale.
Uśmiechałeś się tylko czasami pod nosem, kiedy wybuchaliśmy śmiechem, a ty nie brałeś w tym udziału.
W końcu Alan podszedł do ciebie i próbował namówić cię na kolejkę. Wstałeś chętnie, jednak Denise położyła dłoń na twoim udzie.
Spojrzałeś na nią zdziwiony, jednak ona nie powiedziała ani słowa.
Posłałeś Alanowi przepraszające spojrzenie, który tylko kiwnął głową i przyszedł do mnie, opowiedzieć mi o tej sytuacji.
Ale nie mogłam zareagować.
Kiedy jednak zauważyłam, jak o dwudziestej trzeciej żegnacie się ze wszystkimi, twierdząc, że Denise się źle czuje i musicie wracać, miałam ochotę wybuchnąć.
Podszedłeś do mnie, a ja tylko uniosłam otwartą dłoń i na ciebie nie spojrzałam.
Przeprosiłeś mnie po cichu i wyszedłeś.
I od tamtej pory, mimo, że wszyscy bawili się świetnie, mi widocznie czegoś brakowało.
Obiecywałeś mi, że będziesz. Zawsze.
A zabrakło cię w takim dniu.
Przestałam się jednak dołować, kiedy Ben, posyłając mi jakieś dziwne spojrzenie, wręczył mi dopiero co otwartą butelkę wódki.
- Ja rozumiem. – powiedział i kiwnął głową, zachęcając mnie do wypicia.
Spojrzałam na niego niepewnie.
Albo był bardzo spostrzegawczy, albo Esme to naprawdę wielka papla.
Strzelam w ciemno, że to drugie.

Godzinę później byłam już naprawdę pijana, bo uległam namowom Alana i ruszyłam na parkiet w innej części sali.
Tańczyłam z zamkniętymi oczami, zapominając o bożym świecie.
Słyszałam tylko śmiech Alana, kiedy wpadałam na kogoś albo potykałam się o własne nogi.
A kiedy w końcu otworzyłam oczy, ujrzałam ciebie.
Siedziałeś na stołku barowym, paląc papierosa.
Mina mi zrzedła i przestałam tańczyć.
Alan spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem, a ja tylko wskazałam mu palcem na twoje plecy.
Kiwnął głową ze zrozumieniem i ruszył w stronę naszej loży.
A ja zacisnęłam pięści i ruszyłam w twoją stronę.
Porządnie walnęłam cię w plecy i krzyknęłam:
- Myślałam, że poszedłeś sobie z Denise!
Odwróciłeś się gwałtownie, a zdenerwowanie z mojej twarzy zniknęło.
- O kurde, sory.
To nie byłeś ty.
Mój wzrok plótł mi figle.
Chłopak jednak uśmiechnął się w dość przyjazny sposób.
Nie uszło mojej uwadze, że był przystojny i miał bardzo atrakcyjną postawę.
- Nic się nie stało. – odezwał się i wskazał gestem na stołek obok siebie.
Pokręciłam głową, a on zmarszczył czoło.
- Nie daj się namawiać, nie lubię, gdy mi ktoś odmawia. Siadaj, napijesz się czegoś. – powiedział bardziej surowo i machnął ręką na barmana.
Wspięłam się na stołek obok niego i naciągnęłam sukienkę na kolana.
Chłopak to zauważył i uśmiechnął się do mnie zadziornie.
Nie wiem, co to było, ale miał w sobie coś, co pozwoliło mi o tobie zapomnieć.
Sprawiał, że serce biło mi szybciej, a ręce pociły się ze stresu.
Miał to coś w oczach.
- Więc wytłumacz mi, nieznajoma, czym sobie zasłużyłem na takie solidne uderzenie w plecy? – uniósł jedną brew, a jego palce owinęły się wokół szklanki z whiskey.
Zrobiło mi się głupio.
- Przepraszam, pomyliłam cię z kimś. – odparłam zawstydzona.
Zaśmiał się, ukazując swoje zęby, a mi coś drgnęło w żołądku.
- W takim razie nie chciałbym być na jego miejscu. – rzekł, wbijając wzrok w moją twarz.
Gapił się tak chwilę, a barwa jego oczu stanowczo pociemniała.
- Opowiedz mi coś o sobie.
Wzięłam głęboki oddech, zaciskając knykcie na stołku.
- Mam na imię…
Urwałam jednak, bo brunet uniósł dłoń, powstrzymując mnie przed mówieniem.
- Nie chcę słuchać suchej gadki. Opowiedz mi, o czym marzysz. – powiedział i odwrócił się w moją stronę.
Mogłam go teraz podziwiać w całej okazałości, a nie tylko z profilu.
Miał szerokie, umięśnione barki, a odcień jego skóry był ciepły.
Nieład na jego głowie podpowiadał mi, że nie interesują go błahe rzeczy.
Zamyśliłam się na chwilę.
- Marzę o tym, by być panią świata. – odparłam w końcu.
Nieznajomy uniósł brew, a w jego oczach widziałam podziw.
- A ty, co tu robisz? – zapytałam, bo to mnie najbardziej ciekawiło.
Wzruszył ramionami.
- Musiałem pozbyć się natarczywych myśli. – uśmiechnął się pod nosem, a jego wzrok stał się jakiś nieobecny.
- A co cię trapi? – zmarszczyłam czoło.
Spojrzał na mnie z lekko rozchylonymi wargami.
- Ojciec chce mi dać swoje wydawnictwo pod opiekę. – mruknął, a ja zachłysnęłam się powietrzem.
Własne wydawnictwo to jedno z moich największych marzeń.
- Nie zdajesz sobie sprawy, jak ci zazdroszczę. – powiedziałam, a on wbił we mnie zaciekawione spojrzenie.
Badał mnie tak chwilę wzrokiem, aż w końcu zapytał:
- Piszesz?
Kiwnęłam głową i chwyciłam za swoją szklankę z drinkiem, upijając prawie połowę zawartości.
Nie mogłam pozwolić sobie na to, żeby wytrzeźwieć.
Poczułam na swoim ramieniu rękę i odwróciłam się, widząc Rayna.
- Idziemy. – oznajmił mi.
Kiwnęłam głową i ześliznęłam się ze stołka.
- Dzięki za drinka. Na razie. – zasalutowałam nieznajomemu i odwróciłam się.
- Czekaj.
Odwrócił mnie w swoją stronę.
Zauważyłam, że wstał z krzesła, górując nade mną swoim wzrostem.
Podał mi swój telefon.
- Chcę twój numer. – powiedział władczo.
Spojrzałam na niego niepewnie.
Byłam jednak pijana, więc chwyciłam komórkę i wystukałam kilka cyfr.
Uśmiechnęłam się do niego na pożegnanie i wyszłam z klubu.

Kiedy leżałam już w łóżku i zasypiałam, po raz pierwszy nie myślałam o tobie.
To był pierwszy raz, kiedy nie zajmowałeś moich myśli.
I zdałam sobie sprawę, że nieznajomy z klubu może być na ciebie lekarstwem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz