poniedziałek, 31 sierpnia 2015

7.

7 sierpnia 2009. - piątek
- Co tam, ślicznotko?
Spojrzałam w bok i ujrzałam jakiegoś zaślinionego gada.. znaczy się obleśnego faceta bez krzty taktu i szacunku. Ygh.
Pociągnęłam spory łyk mojego drinka i machnęłam do barmana, by jeszcze raz nalał mi to samo.
Mam dość narzekania na imprezy, dlatego nie chce mi się opowiadać jak, do kogo i z kim tu trafiłam. Po prostu jestem na jakiejś większej domówce z okazji chuj wie czego. Ostatni tydzień był istną katorgą, szefowa przypomniała chyba sobie o wykorzystywaniu podwładnych, więc nie spałam po nocach, Esme pokłóciła się z Benem o jakąś pierdołę, więc musiałam służyć za ramię do wypłakiwania i maszynę do porad związkowych, o których nie miałam zielonego pojęcia, a na domiar złego klimatyzacja w biurze padła, więc czułam się jak ostatnia niemyta świnia.
Byłam więc przeżuta i wypluta przez każdy aspekt życia. A do tego jeszcze ta cholerna impreza.
Takiego kopa nie dostałam naprawdę dawno.
- Postawię ci tego drinka panienko. – odezwał się oblech.
Złapałam się za głowę i oparłam się na łokciach o bar.
- Jestem już pijana. Odejdź. – mruknęłam, a kiedy poczułam jak ktoś łapie mnie za ramię, krew się we mnie zagotowała.
Zamachnęłam się na oślep, ale ktoś złapał moją lecącą w powietrzu, bezwładną rękę.
Spojrzałam za swoje ramię i zobaczyłam ciebie, trzymającego mój nadgarstek.
Boże, prawie cię uderzyłam.
Ten oblech siedzący obok patrzył na ciebie ze strachem, chyba nawet coś do niego mówiłeś, ale nie pamiętam nawet co.
Cały czas trzymając mnie za nadgarstek wyprowadziłeś mnie na zewnątrz, do ogródka i usiadłeś ze mną na huśtawce.
- Jak się czujesz? – zapytałeś, gładząc mnie ręką po plecach.
Zrobiło mi się gorąco od twojego dotyku, więc przełknęłam tylko ślinę i spojrzałam na ciebie.
Te twoje długie rzęsy prawie mnie dotykały.
Skurczybyki.
- Chyba dobrze. – powiedziałam dość nieskładnie.
Byłam pijana, a ty byłeś trzeźwy. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Muszę dodać, że w tej białej koszuli z czarnym krawatem wyglądałeś lepiej niż sam Bóg.
Ale to tylko myśli pijanej kobiety.
Zaśmiałeś się cicho i pokręciłeś głową.
Cholera, powiedziałam to na głos?
- Musisz do mnie mówić, żeby wytrzeźwieć. – powiedziałeś, bawiąc się swoimi palcami.
Szkoda, że nie gładziłeś jeszcze tych moich pleców.
- Nie chcę trzeźwieć. – burknęłam pod nosem, a ty zaśmiałeś się głośno.
- Dlaczego? – zapytałeś, a ja złapałam twoje spojrzenie.
- Bo faceci są przynajmniej przystojniejsi.
I znów usłyszałam twój boski, melodyjny śmiech.
- Ja też? – zapytałeś, patrząc na mnie uważnie.
Przełknęłam ślinę.
O cholera.
Trochę kiepska sytuacja na wyznanie miłości.
- O tobie mówiłam w sumie… - palnęłam, nim zdążyłam ugryźć się w język.
I znów śmiech i kręcenie głową.
- Ari, byłaś kiedyś zakochana?
To pytanie trochę mnie otrzeźwiło, ale zbiło też z tropu. Dlaczego zadałeś takie trudne pytanie?
Czy byłam? Jestem do cholery.
- A czy ty byłeś kiedyś ślepy? – zapytałam, sama nie wiedząc do czego zmierzam.
- Co? – zmarszczyłeś czoło.
Zbliżyłam się do ciebie i oparłam łokcie na kolanach, tak jak robiłeś to ty.
- No oczywiście, że byłam. Raz w przedszkolu, potem podobał mi się jakichś chłopak w podstawówce, no i raz w szkole średniej. Miał na imię Patrick i miał taką ciemną karnację. Niestety zginął na drugim roku w wypadku samochodowym.
- To przykre, ale pytałem raczej o jakieś poważniejsze uczucie. – nie spuszczałeś ze mnie wzroku, a ja tak bardzo chciałam go wtedy unikać.
- Nie. Nigdy się nie zakochałam. Nie potrafię. – wzruszyłam ramionami i westchnęłam.
- Ja też. – przyznałeś.
Tak strasznie nienawidziłam cię okłamywać. Ale co miałam powiedzieć? Że jestem zakochana do szaleństwa w twoich niesamowitych oczach, w twoim śmiechu, akcencie, sposobie i stylu bycia, że jestem zakochana w tobie, po prostu takim, jakim jesteś?
Ale co mnie zastanawiało, to to, dlaczego ty powiedziałeś, że nigdy się nie zakochałeś.
Pozostawiałeś na mojej drodze dużo zagadek, na które nigdy nie mogłam znaleźć odpowiedzi czy choćby podpowiedzi do stosownego rozwiązania.
I jeszcze wtedy tego nie wiedziałam, ale śmiałeś się za moimi plecami z moich poczynań.

________________________________

Dzień dobry, dziubaski!
Mogę poprosić o jakieś komentarze?
Bo zero motywacji, tak szczerze :(

niedziela, 30 sierpnia 2015

6.

17 lipca 2009r.
- Uważaj na siebie.
- Ty też, nie sprowadzaj nikogo jak mnie nie będzie. – Esme mrugnęła do mnie i odwróciła się, wyprowadzając z mieszkania ostatnią walizkę.
Wyjeżdżała ze swoim chłopakiem Benem na dwa tygodnie do Francji.
Dwa. Tygodnie.
Nie wiedziałam jak i komu dziękować, że będę miała spokój przez, powtórzę się, dwa tygodnie.
Ale i tak nie zapowiadało się szczególnie pięknie. Miałam mnóstwo papierów do ogarnięcia, bo moja przełożona również zrobiła sobie urlop. Więc od poniedziałku, czysto teoretycznie, byłam rangę wyżej i mogłam puszyć się jak paw, rozkazując podwładnym by robili mi tysiąc kaw. W praktyce i tak siedziałam na swoim stanowisku komputerowym. Jak dla mnie kompletnie niewłaściwym było urzędowanie w biurze mojej przełożonej i wywalanie brudnych butów na jej dębowe biurko. A jeszcze bardziej praktycznym powodem było po prostu to, że wszystkie moje potrzebne prace były zapisane na serwerze do którego z jej komputera nie mogłabym się dostać.
Siedziałam więc, z półotwartymi powiekami, z nosem prawie przyciśniętym do ekranu monitora, zawalona papierami od stóp do głowy. W duchu modliłam się, żeby nagle zabrakło prądu, albo żeby ktoś popełnił jakiś powielający się błąd, i każda jedna kartka była po prostu taka sama. Skończyłabym to tu i teraz.
Potrzebowałam kogoś, kto mnie od tego zabierze. Da mi upragniony ratunek. Potrzebowałam bohatera.
- Idziesz zapalić?
Nie wiem jakim cudem nie wyczułam twoich perfum. Nie wiem też, jak mogłam nie poczuć jak mnie dotykasz. Na moim ramieniu zbudowało się jakieś samowolne ognisko, po chwili pozostawiając za sobą tylko odrętwienie.
Odwróciłam się, a ty patrzyłeś na mnie z szerokim uśmiechem.
Kiwnęłam głową i wstałam niezgrabnie. Oblizałam zaschnięte usta i sięgnęłam do torebki.
Wyszliśmy na balkon zawieszony ponad 30 metrów nad ziemią, chociaż ja czułam, jakbyśmy znajdowali się o co najmniej 100 metrów wyżej. Na naszej socjalnej palarni nie było nikogo.
Podałeś mi zapalniczkę i nie przestawałeś się gapić. Czułam się niezręcznie, do tego to rażące słońce…
- Szczerze mówiąc, mam tyle roboty, że nie mam czasu podrapać się w tyłek.
Zaśmiałeś się cicho, chociaż moje nawiązanie rozmowy było raczej żałosne niż śmieszne.
- O której kończysz? – zapytałeś, a ja zaczęłam się zastanawiać po jaką cholerę ci to wiedzieć.
- Nigdy. – powiedziałam, tępo wpatrując się w auta jadące pod nami.
Spojrzałam na ciebie i zdałam sobie sprawę, że przypadkowo utarłam ci nosa.
- To znaczy… teoretycznie o 15. Praktycznie nie skończę tego wprowadzać jeszcze przez najbliższe dwa tygodnie.
Wrzuciłeś swojego peta do śmietnika, a z twojej twarzy nie schodził ten delikatny, tajemniczy uśmiech.
- Dlaczego robisz to wszystko sama? Masz w zespole co najmniej dziesięciu ludzi, a twojej przełożonej nie ma. Jak myślisz, ilu z nich haruje tak samo jak ty?
Patrzyłam na twoją idealną twarz przez dobre kilka sekund. Spuściłam głowę. Cichutko parsknąłeś śmiechem i do mnie podszedłeś. Zabrałeś mojego niedopalonego papierosa i wyrzuciłeś go za mnie.
Nie stałeś jakoś szczególnie blisko mnie, ale i tak czułam dreszcze przechodzące przez moje zdrętwiałe z nerwów ciało.
- Nie bierz wszystkiego tylko i wyłącznie na siebie, bo zaraz przylecą do ciebie z każdego działu, żebyś coś dla nich zrobiła. Masz teraz trochę władzy, możesz się nimi wysłużyć.
Podniosłam głowę akurat w momencie, kiedy uniosłeś dłoń. Zawahałeś się, ale szybko położyłeś ją na barierce za mną.
- Dobra. – powiedziałam hardo. – Panie Malik, jest pan największym nieudacznikiem z jakim miałam okazję pracować. Proszę przestać się obijać, inaczej pożałuję, że dałam Panu szansę.
Stanąłeś jak wryty, przez co omal się nie oplułam, gdy wybuchłam śmiechem. Warto było palnąć nawet i taką głupotę, by chociaż przez chwilę posłuchać twojego śmiechu. Był kolejną rzeczą, którą miałam ochotę nagrać i puszczać sobie przed snem. Jedną ręką złapałeś się za brzuch a drugą przytrzymywałeś się mojego ramienia. Z moich oczu ciekły już łzy, a gdy prawie się wywaliłeś, miałam już poważne problemy z oddychaniem. Nie wiem jak to zrobiliśmy, ale sekundę później trzymaliśmy się w mocnym uścisku.
Jak ostatni zboczeniec wąchałam twoje perfumy i gładziłam dłonią po twoich umięśnionych plecach.
Jak ostatni szaleniec, uśmiechałam się od ucha do ucha i nie miałam ochoty cię puszczać.
I wiem, że czułeś to samo.

Nigdy nie zamierzałam się w tobie zakochać, ale byłam wręcz pogrzebana pod największym gruzem na świecie, a ty byłeś tym jednym jedynym, który przebił się przez to wszystko bez żadnych trudności. Wydostałeś mnie z najgłębszych otchłani, a moja miłość do ciebie od razu rzuciła mnie na kolana.

5.

Na weekend w ogóle nie wychodziłam z pokoju. Nie odwalałam papierkowej roboty za kogoś, jak na Doświadczone Popychadło przystało. Nie posprzątałam części mieszkania, którą zwykłam sprzątać. Siedziałam tylko pod kołdrą, czytając książkę, która jako pierwsza wpadła mi w rękę. A kiedy Esme wchodziła do pokoju, z zamiarem zadania mi setek pytań na temat dlaczego tak się dzieje, uciekałam do toalety. Chyba z piętnaście razy brałam dziś prysznic. To znaczy… teoretycznie.
A tak naprawdę ja po prostu podjęłam walkę. Nie z Denise o Ciebie. Ale z samą sobą.
Obiecałam sobie zaprzeczyć wszystkiemu, co do ciebie poczułam i co o tobie myślałam. Wmówić sobie, że te wszystkie myśli nie miały miejsca. Rozpoczęłam proces wysiedlania cię z mojego serca.
Teraz byłeś tylko chłopakiem mojej przyjaciółki i facetem, któremu dałam robotę, w zamian dostając awans.
Nie liczyłeś się dla mnie.
Ale to wszystko było tylko udawaniem.

W poniedziałek spotkaliśmy się w pomieszczeniu socjalnym dla pracowników. Robiłeś sobie kawę. I kiedy tam weszłam, chciałam natychmiast uciec i zacząć cię unikać. Bo wszystko, czego sobie odmówiłam, nagle, w jakiś sposób, powróciło. Rozlewało się w moich żyłach jak alkohol. A zobaczyłam tylko twoje plecy.
Kiedy się odwróciłeś i mnie dostrzegłeś, stwierdziłam, że nie będę uciekać. Nie będę bawić się w dziecko. Bo wszystko to, przed czym próbowałam się schować, już dawno mnie dopadło.
Podeszłam do ciebie i znów powitałeś mnie swoim pięknym ,,Cześć”.
- Dlaczego im o mnie nie powiedziałaś? – zapytałeś, kiedy nalewałam sobie kawy.
Zamarłam. Miałam powiedzieć Denise, że facet, do którego coś poczułam, jest jej chłopakiem?
- Co masz na myśli?
Usiadłam przy stoliku, a ty zająłeś miejsce obok mnie, kładąc ręce na stole i przypatrując mi się spod swoich długich rzęs.
- To, że dałaś mi pracę.
Grzebałam w torebce w poszukiwaniu papierosów, choć tak naprawdę cię ignorowałam. Nie mogłam na ciebie patrzeć, bo z każdą sekundą ten lód, który wytworzył się kilka dni temu, topniał.
Warknąłeś cicho i wychyliłeś się do przodu, chwytając mnie za ramię. Odwróciłam się natychmiast, patrząc w twoje oczy. Oczy pełne ciepła i radości, błyszczące, czekoladowe. Takie były jeszcze kilka dni temu. Teraz były jedną bryłą smutku.
Zmarszczyłam brwi, czując, jak miejsce, w którym leżała twoja dłoń, płonie. Spojrzałam na nią, a ty drgnąłeś, ale jej nie zabrałeś. I znów spojrzałam w twoje oczy.
Westchnąłeś i pokręciłeś głową.
- Jesteś strasznie tajemniczą osobą, Ariana. – wyprostowałeś się, zabierając swój kubek po drodze i wstałeś.
Kiedy przechodziłeś obok mnie, nachyliłeś się i wyszeptałeś mi do ucha słowa, których nigdy nie spodziewałam się usłyszeć.
- Przede mną nie musisz nic ukrywać. Rozgryzłem już wszystko na twój temat. I wiem, że ty wiesz, że jesteśmy tacy sami.
Spojrzałam na ciebie, a ty uśmiechałeś się zadziornie. Trzymałeś w ręku paczkę papierosów. Takie same, jakie paliłam ja.



czwartek, 27 sierpnia 2015

4.

4 lipca 2009r.

Przyznajmy szczerze – początki są najgorsze. Nawet, jeśli ma się ambicje i zapał – to nie wystarczy. Początki wciąż pozostają najgorsze.
Byłam na pierwszym roku studiów i jedyne o czym nie marzyłam w tym momencie było pójście do pracy. Niestety, musiałam pracować dorywczo, by spłacić czynsz mieszkania, które dzieliłam z moją przyjaciółką od kołyski – Esme. Nie wyobrażałam sobie mieszkania w internacie czy akademiku.
Dlaczego?
Nienawidzę imprez.
A szczerze mówiąc, imprezy w bractwach odbywały się niemal codziennie i według mnie, zawsze kończyły się katastrofalnie.
Więc żeby jakoś przeżyć – zatrudniłam się na pół etatu do najbardziej śmieciowej gazety wszechczasów – do brukowca The Stars.
Pisałam tam drobne artykuły, które zazwyczaj pojawiały się na ostatnich stronach. Nie myślałam na razie o żadnym awansie. Ciężko go było dostać, a z resztą, najpierw musiałam uzyskać dyplom z dziennikarstwa.
Zaczynałam jako typowe popychadło. Idź zrób szefowi kawę, odbierz jego paczkę z poczty, idź sprawdź to, idź napraw tamto.
Sytuacja do tej pory nie wiele się poprawiła. Pracowałam tam około trzech miesięcy, co dawało mi status Starsze Popychadło.
Ale dzisiejszy dzień był szczególny. Dostałam zlecenie przeprowadzenia wywiadu z początkującym grafikiem. Dodatkowo nasza gazeta potrzebowała kogoś takiego jak on – młody, zdolny, pomysłowy, z aspiracjami. Dodałby świeżej krwi naszym okładkom. Musiałam więc podejść do niego tak, by zechciał u nas pracować.
Umówiliśmy się w kawiarence, kilka przecznic od centrum miasta, by uniknąć codziennego zgiełku.
Poprawiłam kołnierz marynarki i pchnęłam drzwi do lokalu. Przeszukałam kawiarnię wzrokiem, dostrzegając stolik numer 9, przy którym się umówiliśmy. Mężczyzna już tam siedział. Odchrząknęłam pod nosem i podeszłam do niego, a on na mój widok od razu się podniósł.
Uśmiechnął się przyjaźnie i wyciągnął dłoń w moją stronę.
- Zayn Malik, witam.

A kiedy Cię zobaczyłam, zakochałam się, a ty uśmiechnąłeś się, ponieważ wiedziałeś.
Wiedziałeś, co chcę ci zaproponować i z góry z wszystkim się pogodziłeś. Wiedziałeś, że jesteś osobą, którą pragnę całe moje życie. Wiedziałeś, że zgodzisz się pokonać wszystkie trudności, żebyśmy przetrwali. Wiedziałeś, że czułam w płucach jak coś płonącego je wypełnia. Ty też to czułeś. Ale wiedziałeś też, że nie chcę się zakochiwać, jeśli ty nie spróbujesz.
I pamiętam, twój szczery uśmiech i błysk w oku. Dostrzegałam wszystko to, co tak pieczołowicie skrywałeś przed wszystkimi. Całą twoją tajemnicę. Możesz nazwać mnie złodziejką, za to, że tak łatwo ją skradłam. I egoistką, za to, że zatrzymałam ją tylko dla siebie i z nikim nie chcę się nią podzielić.
Pamiętam jak łatwo prześlizgiwaliśmy się z tematu na temat i chociaż na początku naszej rozmowy mój język poplątany był w niezliczoną ilość węzłów, potrafiłeś je z łatwością rozwiązać. Tak łatwo przebiłeś się przez moją skorupę profesjonalizmu, sztuczności i sztywności. Twój magnetyzm przyciągał, a charyzma i szczerość wytwarzały aurę, która odurzyła całą mnie. I nie miałam ochoty ani chęci z niej wychodzić. To tak, jakbyś zamknął mnie w klatce, z której nigdy nie chciałam wyjść. Nigdy.
Miałam ochotę porzucić całe moje życie, by oddać się światu w którym żyjesz ty. By być z tobą, dla ciebie. Miłość kontrolowała wszystko, ale pod warunkiem, że byłeś tego świadomy.
Ja byłam.

Przyjąłeś moją propozycję pracy w dennym brukowcu, a ja dostałam awans na Doświadczone Popychadło z aspiracjami na redaktora swojej własnej, małej kolumny w tym śmieciowym piśmie. Następnego dnia zjawiłeś się w biurze, a ja znalazłam cię przypadkiem, kiedy szukałeś w informacji jakiejś Ariany – blondynki, która tu pracuje.
I znów uśmiechnąłeś się tak onieśmielająco, że czułam, jak ten mały, skromny budynek przeobraża się w najwyższy wieżowiec, a my stoimy na dachu, tylko we dwoje.
Uskrzydlałeś mnie, jednocześnie nie pozwalając odlecieć mi za wysoko.
Pamiętam twoje ciche ,,Cześć”, kiedy do ciebie podeszłam. I możesz nazwać mnie szaleńcem, ale chciałam nagrać to jedno słowo i puszczać je niezliczoną ilość razy. Chciałam, żeby mnie budziło, chciałam przy nim zasypiać, chciałam, żeby było moim sposobem na rozmarzenie się, inspirację ale i odstresowanie.
Twój głos był najpiękniejszą muzyką, jaką kiedykolwiek słyszałam.
I podobało mi się, jak byłeś ubrany. W garniturze reprezentowałeś się piekielnie dobrze.
Zaprowadziłam cię do gabinetu mojego szefa, na twoją rozmowę kwalifikacyjną, która z góry była przesądzona. Oczywistym było, że nawet ten buc dostrzeże w tobie choć minimalną ilość dobra, jaką ja w tobie dostrzegłam.
Gdy wyszedłeś z gabinetu mnie tam nie było. A tak bardzo chciałam być. Miałeś wtedy najbardziej szczęśliwy wyraz twarzy jaki kiedykolwiek ktokolwiek widział u człowieka.
Znów podszedłeś do informacji, zostawiając swój numer dla jakiejś Ariany – blondynki, która tu pracuje.
Szczerze mówiąc, nie wiem, dlaczego to zrobiłeś.
Może jednak chciałeś spróbować.

Moje przyjaciółki, Denise i Esme, po tym dniu od razu zauważyły, że coś jest ze mną nie tak. Byłam strasznie rozkojarzona, bo cały czas myślałam o twoim uśmiechu. Najgorsze było w tym wszystkim to, że musiałam im powiedzieć, inaczej spaliłyby mnie na stosie. A było mi potwornie głupio, że doświadczyłam czegoś, w co nigdy nie wierzyłam i co negowałam.
I po kilkunastu szturchaniach i po tysiącach pytań ,,Co jest ze mną nie tak”, odpowiedziałam prosto i zwięźle :
- Zakochałam się.
I nastała cisza. A przed chwilą trajkotały jak na tureckim targu.
- Jak to? Przecież z nikim się nie spotykasz…
- Co? Przecież ty nawet nie oglądasz się za facetami!
No tak, bo jestem takim nieudacznikiem, że miłość nigdy nie powinna mnie dotknąć. Nie miałam im za złe, że patrzą na mnie jak na kosmitkę czy wariatkę. Miały rację. To znaczy, wiedziałam, że coś takiego kiedyś nastąpi, ale nie byłam na to przygotowana. I nie wiem czy kiedykolwiek bym była.
I dopiero po powiedzeniu tego wszystkiego na głos, zaczęło mnie to wszystko przerażać. Z moich rozmyślań wybudził mnie dopiero pisk Esme. Podniosłam głowę i zobaczyłam jak Denise trzyma dłonie przy policzkach, czerwona jak burak, uśmiechnięta od ucha do ucha.
- Jak to?! – krzyknęła Esme. – I dopiero teraz mi to mówisz? Ubrałabym się bardziej uroczyście!
Kobieca panika.
Denise machnęła ręką. Zmarszczyłam brwi w konsternacji.
- O co chodzi? – zapytałam, mieszkając po raz setny moją już zimną kawę.
- Den chce nam przedstawić swojego chłopaka, tego, którego poznała pół roku temu, kojarzysz? – ćwierkała Esme.
- A no, coś tam było. – palnęłam na odczepne.
Oczywiście, że nie kojarzyłam. W ogóle nie pamiętam tematu. Zawsze jak rozmowa kręci się obok facetów, automatycznie się wyłączam.
Nie wiedziałam, że doprowadzi mnie to do własnej zguby.

Kiedy podszedłeś do naszego stolika, przegryzając swoją wargę ze zdenerwowania, miałam ochotę zaśmiać się cicho. Byłeś typem, którego obchodziły te rzeczy, których się nie bałeś, nie zwracałeś uwagi na niezręczne sytuacje, trzymałeś się od nich z daleka. Więc zawsze byłeś pewny siebie. Cichy, ale zawsze pewny siebie, przyciągający.
Tak bardzo mnie oczarowałeś, że nie zdałam sobie sprawy co tak naprawdę tu robisz, dopóki Denise nie wstała z miejsca.
Kiedy cię przytuliła, moje stado motyli zmieniło się w rój odrażających robali, przez które zrobiło mi się nie dobrze. A kiedy pocałowała cię przeciągle, przez moje serce przebiło się zimne ostrze, mrożąc je na najbardziej twardy lód.
Odwróciła się w naszą stronę, a ja byłam prawdopodobnie bledsza od śmierci.
- Esme, Ariana, to jest Zayn. Zayn, poznaj Arianę i Esme.
Podałeś dłoń mojej przyjaciółce, która była strasznie podekscytowana. Wpadłeś jej w oko w momencie kiedy tylko na ciebie spojrzała. To chyba było dla ciebie normalne, że rozkochujesz swoim wyglądem każdą dziewczynę. A wystarczy jedynie spojrzenie.
Jednak ja nie widziałam w tobie tylko ładnego uśmiechu i błysku w oku. Wiedziałam, że pod tą piękną pokrywą kryje się jeszcze piękniejsza dusza, zarezerwowana dla kogoś równie wyjątkowego jak ty. Rozumiałam każdą cząstkę ciebie. Dlatego coś do ciebie poczułam.
I kiedy przykułam twoją uwagę, pamiętam, jak część ciebie umarła. Twój uśmiech zniknął, a policzki się zapadły. W twoje serce też wbiło się to samo ostrze.
Podałeś mi swoją dłoń, nie mówiąc tego swojego pięknego ,,Cześć”. Skinąłeś tylko głową, starając się uśmiechnąć. Niestety twoje kąciki ust nawet nie drgnęły.
I czułam jak nasze dłonie płoną. Twój dotyk rozgrzał całe moje ciało. Oprócz oczu i serca. One wciąż miały w sobie bolesny lód.
I widziałam, że czułeś to samo.
Nie byłeś szczęśliwy.
A kiedy usiadłeś obok Denise, a ona położyła dłoń na twoim udzie, spojrzałeś na nią, jakby była nieznajomą.
I już wtedy wiedziałam, że twoja dusza nie jest zarezerwowana dla niej.
Była moja.
Byłam taka głupia. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, ale twoja dusza nie należała do mnie. Należała do nas obydwu. Byliśmy jednością, rozdzieloną na dwie części. Jedna dusza, ale w dwóch ciałach.


- Więc czym się zajmujesz Zayn? – zapytała Esme.
- Wczoraj dostałem pracę w gazecie. – podrapałeś się po skroni, zerkając na ułamek sekundy na mnie. – Jako grafik.
- Oo, Ariana też pracuje w gazecie. Prawda, Ariana? – Esme kopnęła mnie pod stołem, żebym w końcu zaczęła brać udział w rozmowie.
Uniosłam wzrok. Patrzyłeś na mnie.
- Naprawdę? – zapytałeś.
Bawiło cię to. Śmieszyło cię to, że mieliśmy swój sekret. Nie był jakiś wielki ani znaczący. Nie obchodziło mnie, czy się dowiedzą czy nie. W końcu każdemu mogłam dać tą pracę.
Ale na swoim koncie mieliśmy już swoją małą, wspólną rzecz.
I wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale nasze konto zamierzało się rozrosnąć.

środa, 26 sierpnia 2015

3.

8 kwietnia 2010r.
Chwyciłam za klamkę wielkich, mahoniowych drzwi i lekko je pchnęłam, przechodząc przez próg.
Nie sądziłam, że ta ciężka cegła, którą nosiłam w żołądku od dzisiejszego, wczesnego poranka zniknie tak szybko i bezboleśnie. A wystarczyło wyjść tylko z tego przeklętego gabinetu.
Esme natychmiast poderwała się z krzesła. Podbiegła do mnie i zaczęła szarpać za rękaw marynarki.
- No i?! Spodobało mu się?!
Spojrzałam na nią z politowaniem w oczach.
- Przeczyta, gdy nadejdzie moja kolej, tu chodziło głównie o samo przyjęcie mnie na rezerwę. - powiedziałam dość drżącym tonem, kierując się w stronę wind.
- No ale przyjął na tą rezerwę?! Bo jak nie, to zaraz tam pójdę i...
- Ej, spokojnie, napaleńcu! - chwyciłam ją za łokieć, bo już odwracała się, z zaciśniętymi pięściami, żeby wrócić do przeklętego gabinetu numer 310.
Cała Esme. Poszła by za mną w ogień.
- Chodź, pójdziemy coś zjeść. - powiedziałam, naciskając przycisk przywołujący windę.
Nigdy nie wierzyłam w swoje umiejętności. Do czasu, kiedy wścibskość i ciekawość mojej przyjaciółki wzięła nad nią górę. Dopiero co zaczynałyśmy studia. Już w pierwszym dniu kiedy wróciłam z zajęć zastałam nasz pokój w co najmniej skandalicznym stanie. Szuflady pełne ciuchów i papierów leżały porozwalane na podłodze, na łóżku nie było pościeli, zamiast niej leżała torba, a co poniektóre żabki od firanki były pourywane.
Esme siedziała w kącie z moim notatnikiem w ręku. Jej część pokoju była jak zwykle idealnie posprzątana.
Twierdziła wtedy, że sprawdzała, czy aby nie mieszka z ćpunką, czy jakimś wampirem.
Jednak ja od początku wiedziałam, że chciała porwać w palce te kilka stron z mojego tajemniczego zeszytu, który tak pieczołowicie przed nią chowałam.
Pamiętam jak na mnie krzyczała. Jak gdybym na prawdę skrywała przed nią coś poważnego, jak właśnie bycie ćpunem czy wampirem. A ja tylko chowałam przed nią zeszyt - czyli cały spis tajemnic i zagadek mojej duszy, którą przelewałam na papier.
Całość moich wspomnień, zrekonstruowanych tak, by nie można było ich odczytać.
Czyli wszystko to, co nie mogło ujrzeć światła dziennego.
Nigdy nie miałam odwagi, by komuś to pokazać. Do czasu.
Teraz Esme to jedyna osoba, która potrafi zapalić lampkę w moim mózgu i rozgrzać ją do czerwoności. Potrafi być przy tym niezwykle irytująca, ale, niestety, skuteczna. To jedyna osoba, która od wielu lat daje mi kopa w tyłek, jednocześnie ciągnąc mnie za rękę pod górę.
- Mówiłaś im o książce? - zapytała, kiedy wyszłyśmy z budynku.
Westchnęłam pod nosem. Zaczyna się.
- Im?
- No im! Ivy, Alanowi, Zaynowi, Denise...
- A muszę? - przerwałam jej, bo wymieniała by imiona naszych przyjaciół do jutra.
- Nie wierzę... egoistko! Pewnie, że musisz!
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam im mówić, a tym bardziej nie teraz, kiedy nic nie było jeszcze wiadome, a całość planu Esme mogła spalić na panewce szybciej, niż mogłaby to sobie wyobrazić.
Wsiadłyśmy do samochodu w ciszy. Byłam pewna, że moja przyjaciółka szykuje jakąś niezłą rozprawkę, na wypadek gdybym zaczęła się wszystkiemu wypierać i zaprzeczać. Nie miałam zamiaru się buntować, wciąż liczyłam na to, że dziewczyna da sobie po prostu spokój, kiedy zobaczy, że tak naprawdę mam to wszystko serdecznie gdzieś.
Ale spodziewałam się jednak czegoś innego – że się przeliczę. I cóż… miałam rację. Esme uparcie trzymała się swojego planu – zrobienia ze mnie wielkiej pisarki i odkrywcy mojego niby talentu.
Pieprzona optymistka.
- Pamiętaj, że jeśli ty im tego nie powiesz, ja to zrobię. – powiedziała dumnie, kiedy wchodziłyśmy do naszego mieszkania.
Westchnęłam ze zrezygnowaniem, po raz ęty dzisiejszego dnia. Rzuciłam klucze na komodę i podreptałam do swojego malutkiego pokoju.
Ściągnęłam uciążliwe szpilki i rzuciłam je gdzieś w kąt. Słyszałam, że ktoś stoi w progu pokoju. Chwyciłam za ramiona marynarki i powoli ją z siebie zsunęłam, czekając aż w końcu coś powie. Ale gdy minęło kilka sekund ciszy, odwróciłam się z markotną miną.
Zayn uśmiechał się skromnie, z rękami zaplecionymi na klatce piersiowej, opierając się o framugę drzwi.
- Cześć. – powiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku, kiedy z zakłopotaniem zasuwałam moją szufladę z bielizną.
- Cześć. – wymamrotałam z małym zdenerwowaniem.
- Nie musisz tak tego chować, obejrzałem wszystkie jak was nie było.
Poczułam przypływ gorąca do moich policzków. Chwyciłam pierwszą lepszą rzecz i rzuciłam w niego, nie mogąc znieść tego, w jaki sposób się uśmiecha i podnosi tą pieprzoną brew.
Zdążył zrobić unik, a gdy zobaczył, że linia ognia najwyraźniej została wstrzymana, zrobił w moją stronę kilka kroków.
Splótł dłonie za plecami i dalej przypatrywał mi się z tym swoim firmowym uśmieszkiem na twarzy.
- To o czym chciałaś nam powiedzieć, że Esme zwołała to całe śmieszne spotkanie? – zapytał, a ja uginałam się pod jego magnetycznym wzrokiem.
Szerzej otworzyłam oczy.
- Denise przyszła? – zapytałam, a kiedy delikatnie kiwnął głową, ruszyłam natychmiast do kuchni, popychając go po drodze.
Zastałam tam Ivy, Denise, Alana, Rayana i Esme, krojącą ciasto.
- O, jest i ona. – przywitała mnie Ivy.
Zignorowałam ją, bo aktualnie rzucałam piorunami w zadowoloną siebie Esme.
- Co ty za cyrki odwalasz? – zapytałam głośno z wyrzutem.
Odwróciła się w moją stronę z dość zaskoczoną miną.
- No co? Ja ci tylko ułatwiam życie. – wzruszyła ramionami i wróciła do krojenia ciasta.
Miałam na sobie wzrok wszystkich zebranych, włącznie z Zaynem, który stał za mną. Jego odurzający zapach perfum był wyczuwalny chyba z kilkuset metrów.
Z trudem przełknęłam ślinę.
- No dawaj, Ar, zaraz pęknę z niecierpliwości, mów! – odezwał się Alan, który pochłaniał wielki kawałek ciasta.
Nie. Pierdolę to. Nikomu nie zamierzałam się zwierzać z tego, że potajemnie piszę. I tak wysłanie prologu historii do wydawnictwa było po prostu przegięcie. Już miałam odwrócić się, wrócić do swojego pokoju i to wszystko po prostu olać.
- Ari napisała książkę. – odezwała się Esme.
Zabiję ją.
- Jak to? Jaką? – spytała Denise.
- Normalną. – prychnął Zayn.
Tu miał rację, dziwne pytanie.
- Napisałaś książkę i nic nie mówisz?
- O Boże, no i co z tego! Napisałam i tyle. Nie zamierzałam nic z nią zrobić, dopóki jej nie zachciało się przeszukiwać moich rzeczy. Masz za długi nos, Esme. I za głęboko wsadzasz go w niektóre rzeczy. – powiedziałam z wyrzutem i powróciłam do swojego planu – odwrócić się i wyjść.
Jednak Zayn stanął na tyle szeroko, że nie miałam na to szansy. A jego wzrok dodatkowo wbił mnie w ziemię.
- Ej, spokojnie, po prostu powiedz nam o wszystkim. – powiedział cicho Zayn.
Minę miał skonsternowaną.
Spuściłam głowę i położyłam dłoń na czole.
- Usiądź. – niemal rozkazał Alan, odsuwając krzesło obok siebie.
Głośno wypuściłam powietrze z płuc. Przeszłam przez kuchnię, rzucając Esme śmiercionośne spojrzenie.
- Kiedyś, bardzo dawno temu, za górami i za lasami, żyła sobie taka jedna dziewczyna, która nigdy do końca nie ufała swoim przyjaciołom. Nazywała się Esme. Jej najlepsza…
- Przestań, Ariana. Przestań po niej jeździć, przecież nie zrobiła nic złego. – przerwała mi Ivy.
Jak dla mnie tak. I było mi cholernie głupio, bo nie wiedziałam jak zachować się w takiej sytuacji. W sytuacji, w której w ogóle nigdy nie powinnam była się znaleźć. Wydanie na jaw mojej tajemnicy było karane śmiercią.
Po prostu, to była taka moja rzecz. Moja. Dla mnie. I nikt nie mógł jej zobaczyć. Dla każdego byłam sobą, tym bardziej w towarzystwie przyjaciół. Ale prawdziwy zalążek siebie zawsze umieszczałam w jakichś obdartych zeszytach.
Więc tak. Wyjawienie mojej małej tajemnicy było złe.
- No, wyduś to. – uśmiechnął się Alan.
Nienawidzę tego.
- No napisałam książkę i nigdy nie zamierzałam jej publikować. – mruknęłam, ze wzrokiem wbitym w stół.
- O czym? – zapytała Denise.
- O tym i o tamtym… - burknęłam pod nosem.
- Ariana!
- Niech Esme skończy wam o tym mówić, skoro zaczęła. – powiedziałam z wyrzutem, podnosząc głowę.
Chyba wszyscy na raz przewrócili oczami.
- Może lepiej będzie, jeśli przeczytają? – zapytała moja współlokatorka.
- Po prostu streść nam fabułę. Tylko tyle. – powiedział zniecierpliwiony Zayn.
Kurwa mać.
Nie mogą się dowiedzieć. Zwłaszcza on. Widać było, że stał po mojej stronie. Wiedział dokładnie, że jeżeli nie chcę o czymś mówić, to po prostu o tym nie mówię i nie należy naciskać.
Zwlekałam przez kolejne kilka chwil, aż w końcu, po raz kolejny, ta papla wszystko wyśpiewała.
- Napisała o rom…
- Napisałam jakąś bezsensowną i denną historię miłosną, nie ma o czym mówić. – przerwałam jej i wstałam z krzesła.
Zaraz niepotrzebnie by to ubarwiła.
- Nie powiedziałabym, że jest taka denna, Ari. – Esme popatrzyła na mnie spod byka.
- A ja tak. Muszę napisać artykuł na jutro, więc jeśli się nie obrazicie, to… - wskazałam palcem na ścianę.
Ich gesty i kręcenia głowami mówiły tylko jedno – mogłam w końcu uciec z tej przeklętej kuchni.

Miałam spokój do wieczora. Słyszałam, że ktoś wchodził i wychodził, więc podejrzewam, że Esme tuliła się teraz na kanapie z Benem, swoim chłopakiem, a nasza grupka przyjaciół poszła dawno temu.
Byłam więc pewna, że w najbliższym czasie nikt nie wejdzie do mojego pokoju.
Odłożyłam laptop, uprzednio zapisując napisany artykuł do jutrzejszej gazety i wstałam z łóżka. Kucnęłam, zginając róg dywanu. Jeździłam paznokciami po deskach, próbując znaleźć klucz do mojej skrytki. Wsunęłam palec pod deskę, a ona lekko się poluzowała. Podniosłam ją i odłożyłam na bok, a moim oczom ukazała się sterta starych zeszytów.
Uśmiechnęłam się do siebie i wzięłam do ręki ten na wierzchu.

2.

~Czasy teraźniejsze~

Szczerze mówiąc, uwielbiałam wychodzić gdzieś ze znajomymi. A tym bardziej w babskim gronie. Uwielbiałam siadać z nimi przy gorącej kawie z mlekiem, czy ewentualnie piwie na weekend i gadać. Gadać o wszystkim. Od lakieru do paznokci po dyskusje na temat drugiej wojny światowej. Uwielbiałam się tak wyluzować, bo zawsze na drugi dzień miałam w sobie trochę więcej siły do pracy.
Ale wyjście do klubu to rzecz, której nie dodałabym do tej listy nawet wtedy, gdyby ktoś kazał mi go polizać po brudnej stopie.
Ta tętniąca muzyką buda z masą naćpanych i napitych ludzi stanowczo się do tego nie zaliczała. Lubiłam się rozerwać, ale to zdecydowanie nie było dla mnie żadną rozrywką. Nawet w najmniejszym stopniu.
I choćbym zapierała się rękami nogami, nawet gdybym opatuliła się w kaftan bezpieczeństwa i schowała gdzieś... na dnie oceanu na przykład - musiałam iść. I nie mogłam grymasić, bo zaraz któraś z nich zniszczyła by mi tą wymyślną fryzurę, która w 90 procentach składała się z lakieru do włosów, a w 10 z moich własnych, blond kosmyków. Robiły ją dobre dwie godziny, nie chciałabym znowu przez to przechodzić.
A dobór stroju!
Jezu święty, lubiłam ubierać się modnie, ale to! Gdybyśmy cofnęli się w czasie do siedemnastego czy osiemnastego wieku do Francji, za czasów kiedy wszystkie ścieki pływały sobie po rynku miasta, to wpasowałabym się tam idealnie. Z tą różnicą, że mój strój przypominał raczej panienkę dla jakiegoś hiszpańskiego marynarza, spragnionego bliskości po kilku latach rejsu, a nie wykwintnej paryżanki. Wpasowałabym się ze względu na ilość makijażu na twarzy czy perfum na ciele.
Boże, kleiłam się od tego paskudztwa!
Nienawidziłam chować się pod ciuchami, włosami i maską kogoś innego. Lubiłam naturalną siebie. UBRANĄ siebie.
Ale dziś był ten dzień, jeden z Tych Wielkich Dni, pisanych z dużej litery, bo jak by inaczej.
Dzisiaj mijał już tylko równy tydzień, odkąd moja najlepsza przyjaciółka Esme wychodziła za mąż.
I właśnie z tej okazji, aby celebrować ostatnie dni jej wolności, co moim zdaniem i tak jest bezsensowne, wybierałyśmy się małą grupką do klubu w centrum miasta. Właśnie z tej okazji ubrana jestem tak skąpo, że muszę cały czas naciągać króciutką, czerwoną sukienkę na uda. Cały czas muszę trzymać głowę wysoko, bo jeśli schylę ją o centymetr za nisko, opadnie mi całkiem pod ogromną wagą makijażu. Chodzę jak pokraka w tych wielkich, jak nogi od stołu, szpilkach. No i właśnie z tej okazji, jestem nastawiona do świata tak krytycznie i złośliwie, jak nigdy przedtem, ukryta pod sztucznym uśmiechem.
Nie wiem, co w tym takiego fajnego. Wyglądam jak ostatnia idiotka w tych rogach diabełka. Przecież nie byłam na żadnym castingu do żadnych jasełek...
Mijając dwóch barczystych ochroniarzy i wchodząc do klubu od razu poczułam ten odór... Odór pod tytułem ,,Nie chcę tu być, powinnam siedzieć teraz w dresach na kanapie z Filipem i oglądać komedie romantyczne, z kieliszkiem wina i popcornem".
Biedny Filip, nie lubiłam zostawiać go samego w domu.
Przecisnęłyśmy się przez rozgrzany i spocony tłum do klatki schodowej, by wspiąć się na zamówioną wcześniej lożę VIP'ów.
Nie myślałam o tym wcześniej, ale właśnie w momencie gdy to napisałam, poczułam się jak gwiazda, spisująca swoje wspomnienia z kolejnego, nieskromnego weekendu.
Ironicznie, jestem zwykła. Kompletnie zwykła, nieoryginalna, zwyczajna, przeciętna, szara, jak każda inna.
Nie mam w sobie nic nadzwyczajnego. Przynajmniej takie mam o sobie zdanie.
- Co pijesz, Ariana?
Odciągnęłam wzrok od tańczących ludzi na dolnym parkiecie i spojrzałam na przyjaciółkę. Uśmiechnęłam się szeroko.
- Jak to co? Mój klubowy rytuał, który powtarzam gorliwie za każdym razem jak tu jestem. Nazywam go ,,Nie jestem tu z własnej woli".
Esme wywróciła oczami.
- Dla niej wódka z sokiem grejpfrutowym. Podwójna. - powiedziała do kelnera, który szybko zanotował to w swoim notesiku.
Poczułam ostry ból między żebrami.
- Doskonale wiem, że najchętniej siedziałabyś w domu i myślała nad sensem życia, ale mogłabyś odpuścić. Jesteśmy tutaj, żeby się ostro schlać, pooglądać paru nagich facetów i następnego ranka...
- Taaa, śmiać się, jak było fajnie. To wy nazywacie takie coś robieniem wspomnień, nie ja. - przerwałam monolog Sary, która za każdym razem musi sprowadzać mnie na ziemię, podczas gdy góruję wysoko ze swoim fochem.
- Ariana, proszę... - przysięgam, że oczy ma większe niż jakaś żaba! Zawsze jak tak na mnie patrzy, muszę ulec, nie mam wyjścia.
- Dobra, luzuj. Ale tych nagich facetów sprowadź trochę szybciej… - założyłam nogę na nogę i popatrzyłam na nią wzrokiem niewiniątka.
Wybuchła śmiechem i poklepała mnie po ramieniu.
- Napaleniec. - powiedziała, puszczając mi oczko.
Kolejna rzecz, której nienawidzę w klubach - toalety. Nawet w tych wyższych sferach ludzie nie potrafią zachowywać się przyzwoicie i wrzucać papierka do kosza, nie rozlewać wody czy na przykład sikać tam, gdzie się sikać powinno. Nie mówiąc o zwracaniu całej dawki alkoholu, którą przyjęli do swoich biednych żołądków, a które teraz leżały swobodnie na kafelkach.
Ohyda.
Byłam już po drugim drinku, podwójnym, muszę dodać. Nie miałam mocnej głowy, tym bardziej, że moje ciało wyglądało jak ciało niedojedzonej siedemnastolatki, a nie adekwatnie do swojego wieku. Po prostu alkohol rozchodził się w moich żyłach bardzo szybko i niestety bardzo wolno je opuszczał.
Wyszłam więc na zewnątrz, ochłonąć trochę, zaczerpnąć świeżego powietrza.
Usiadłam na parkingowym murku, w cieniu budynku, by nikt mnie nie zauważył. Pozbyłam się szpilek i zarzuciłam marynarkę na odkryte ramiona.
Sierpniowe powietrze było jedną z niewielu rzeczy, którą kochałam w przyrodzie. Nie wiał wiatr, na niebie nie było więc żadnej chmury, Nie było duszno, wręcz przeciwnie, było orzeźwiająco chłodno.
Niestety nie na tyle, by otrzeźwić trochę mój umysł, który już zaczynał powracać do mojej nudnej przeszłości. A wystarczy tylko spojrzeć w gwiazdy, w których wszystko jest idealnie zapisane. Ah, to sierpniowe niebo...
Pamiętam, kiedy go poznałam. To było tak oczywiste, że jest dla mnie tym jedynym... Obydwoje to wiedzieliśmy. I gdy lata mijały, wszystko się zmieniało - stawialiśmy czoła coraz trudniejszym problemom. Błagałam go, by został. By spróbował przypomnieć sobie co mieliśmy na samym początku. Był taki... charyzmatyczny, magnetyczny, przyciągający... i wszyscy o tym wiedzieli. Kiedy wchodził do pokoju, głowy wszystkich kobiet wykręcały się w jego stronę. Każdy przystawał by z nim porozmawiać. Był jak hybryda, miks człowieka, któremu nie można było się oprzeć. Zawsze sądziłam, że pogubił się między byciem dobrym człowiekiem, a możliwościami, jakie życie mogło zaoferować tak imponującemu człowiekowi, jak on. I w ten sposób go zrozumiałam. I kochałam go, kochałam...
Wciąż go kocham.
On i ja... czy warto w ogóle łączyć nas obojga w jednym zdaniu? Stanowiliśmy coś nieodpartego, coś, co zdarzało się w takiej postaci raz na tysiąclecia. Byliśmy dla siebie jak główni bohaterowie książek – musieliśmy się połączyć, i nigdy nie rozdzielać. Byliśmy esencją najlepszego zapachu, byliśmy nutą wybitą w idealnym momencie aktu, byliśmy perfekcyjnym dziełem, zrodzonym z pomysłu doskonałego mózgu, byliśmy czymś, czego nawet w pełni nie można opisać słowami. Słowa to stanowczo za mało.
Byliśmy przeznaczeniem.
Ale byliśmy też i przekleństwem.
Nieskończoną ilość porównań można było by przytoczyć, opisując jego i mnie. Opisując nas.
Kiedyś zastanawiałam się, co zrobiłabym bez jego uśmiechu, bez jego słodkich ust, bez jego przeszywającego spojrzenia, bez jego magnetyzmu, bez jego ciepła, bez jego pomysłów, bez dźwięku jego śmiechu, bez jego dotyku... I śmiałam się z siebie, jak mogę być taka głupia, by w ogóle tak myśleć.
Mieliśmy być przecież zawsze i na zawsze. Do końca świata, nierozłączni. Takie rzeczy nie miały prawa w ogóle zrodzić się w mojej głowie.
Jak widać znów mogę pośmiać się ze swojej głupoty. Miłość przemija. I jest to prawdopodobnie jeden z największych koszmarów ludzkości. Koszmar, w który się wplątałam i z którego nie mogę się wyplątać, by ruszyć dalej.

Znów trafiłam w ślepy zaułek. 

1.

Bardzo proszę zwracać uwagę na daty, w opowiadaniu grają niesamowicie ważną rolę!


~Czasy teraźniejsze~

Zastanawiało cię kiedyś, co będziesz robił, gdy dorośniesz? Gdzie wylądujesz, kiedy wyfruniesz z rodzinnego gniazda? Z kim będziesz miał do czynienia? Ile będzie cię kosztowało ułożenie sobie życia? Z nowymi zasadami, nawykami, na nowym fundamencie, bez srogich spojrzeń rodziców i ich rad, co i jak należy zrobić. Chociaż każdy wie, że jeśli zrobisz to po swojemu, to i tak będą się krzywo patrzeć... To znaczy - pewnie by tak robili. By, bo przecież układasz sobie wszystko od nowa, teraz to twoja układanka puzzli. Ty - na świeżym starcie, oni - powoli zmierzający do mety.
Zastanawiało cię kiedyś, czy dotrzesz do celu, który sobie obrałeś? I co się wtedy stanie? A co zrobisz, gdy nagle coś zamknie ci drogę do twojego celu? Czy w ogóle obrałeś jakiś cel?
Miałam 17 lat, gdy takie pytanie odbijały mi się od ścian mojego, biednego i tak, mózgu. I po długich rozmyślaniach, po dniach i nocach, po tygodniach i miesiącach, zawsze stwierdzałam, że jestem w czarnej dziurze. Nie wiem, co mam robić w swoim życiu, żeby mieć z tego grube pieniądze, które bądźmy szczerzy, trochę tego wymarzonego szczęścia dają. Przepisem na sukces jest zrobienie czegoś innowacyjnego i wybicie się z tym ponad innych. Albo pod względem swoich talentów, albo genialnego biznes planu. Problem w tym, że ludzi na świecie żyje dość sporo, a ja, byłam dobra w każdej dziedzinie, co czyniło mnie kompletnie nijaką.
I może zachowywałam się zbyt poważnie jak na swój wiek, bo nie miałam w głowie głupot.
I może czasami naprawdę nie tryskałam młodzieńczym zapałem do nic nie robienia i gadania o błahostkach.
Może faktycznie skupiałam się za bardzo na przyszłości, a ambicje były dla mnie aż nadto ważne.
Może faktycznie nie śmieszyły mnie głupie żarty.
Ale wciąż pozostawałam nijaka, nie ważne, jak wielkie marzenia i cele rodziły się w mojej głowie. Czasami nawet czułam, patrząc na ludzi wokół mnie, że cofam się, a nie idę na przód.
Tak jakbym miała plan na egzystencję, nie na życie… Stałam w miejscu.
No właśnie... I znów trafiłam w ślepy zaułek.
I choć każdy mówił mi : Dasz sobie radę. Masz jeszcze mnóstwo czasu. Kumata jesteś, ogarniesz coś. - Zawsze, w każdej sytuacji i po każdej serii przemyśleń, dochodziłam do wniosku, że jestem po prostu beznadziejna i do niczego się nie nadaję.
Tak, jakby los nie ułożył mi kompletnie żadnego planu czy schematu, na którym mam się wzorować. A ja sama z siebie nie potrafiłam nic genialnego wykombinować.
Czułam wtedy, że cholernie tracę na wartości, a przed sobą mam jedynie ceglaną ścianę, bez możliwości pójścia na przód. Ślepy zaułek...
- Cholera!
Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam jak ktoś wyrżnął o próg mojego małego pokoju. Odwróciłam się i zobaczyłam Esme, pocierającą swoją bolącą stopę. Uniosłam brew, patrząc na jej poczynania. Miała na sobie tylko czarną, koronkową bieliznę.
- A ty co? Ubieraj się, zaraz podjadą!
Przewróciłam oczyma i obróciłam się z powrotem w stronę komputera.
- To ty paradujesz z gołym tyłkiem, nie ja. - mruknęłam pod nosem, popierając głowę na łokciu.
- Co? - usłyszałam za plecami. - Ej, a co ty robisz? Piszesz? - teraz poczułam jej oddech na swoim karku.
Zatrzasnęłam szybko laptopa, wstałam z krzesła i minęłam ją, mimo jej ciągłych jęków.
- Ej, serio, pokaż mi!
- Przecież nie mamy czasu, zaraz podjadą! - podeszłam do szafy, naśladując jej głos.
- Co pisałaś? Znowu jakieś romansidło? - stanęła obok mnie, podpierając ręce na biodrach i ruszając namiętnie brwiami.
Sięgnęłam po moją, przygotowaną wcześniej sukienkę i ruszyłam do toalety.
- Nic nie pisałam. - mruknęłam.
Zatrzasnęłam jej drzwi przed nosem i usłyszałam głośne westchnięcie.
- Mam nadzieję, że tym razem napiszesz coś z happy endem.

Moja ręka zamarła w połowie swojej drogi do kranu. Spojrzałam w stronę drzwi z lekko rozchylonymi ustami. Przegryzłam wnętrze policzka, a mój wzrok wylądował na niebieskich oczach w lustrzanym odbiciu.
Przecież nie mogę tym razem uśmiercić głównej bohaterki. Nie zabiłabym samej siebie.