17 lipca
2009r.
- Uważaj na
siebie.
- Ty też, nie sprowadzaj nikogo jak mnie nie będzie. – Esme mrugnęła do mnie i odwróciła się, wyprowadzając z mieszkania ostatnią walizkę.
Wyjeżdżała ze swoim chłopakiem Benem na dwa tygodnie do Francji.
Dwa. Tygodnie.
Nie wiedziałam jak i komu dziękować, że będę miała spokój przez, powtórzę się, dwa tygodnie.
Ale i tak nie zapowiadało się szczególnie pięknie. Miałam mnóstwo papierów do ogarnięcia, bo moja przełożona również zrobiła sobie urlop. Więc od poniedziałku, czysto teoretycznie, byłam rangę wyżej i mogłam puszyć się jak paw, rozkazując podwładnym by robili mi tysiąc kaw. W praktyce i tak siedziałam na swoim stanowisku komputerowym. Jak dla mnie kompletnie niewłaściwym było urzędowanie w biurze mojej przełożonej i wywalanie brudnych butów na jej dębowe biurko. A jeszcze bardziej praktycznym powodem było po prostu to, że wszystkie moje potrzebne prace były zapisane na serwerze do którego z jej komputera nie mogłabym się dostać.
Siedziałam więc, z półotwartymi powiekami, z nosem prawie przyciśniętym do ekranu monitora, zawalona papierami od stóp do głowy. W duchu modliłam się, żeby nagle zabrakło prądu, albo żeby ktoś popełnił jakiś powielający się błąd, i każda jedna kartka była po prostu taka sama. Skończyłabym to tu i teraz.
Potrzebowałam kogoś, kto mnie od tego zabierze. Da mi upragniony ratunek. Potrzebowałam bohatera.
- Idziesz zapalić?
Nie wiem jakim cudem nie wyczułam twoich perfum. Nie wiem też, jak mogłam nie poczuć jak mnie dotykasz. Na moim ramieniu zbudowało się jakieś samowolne ognisko, po chwili pozostawiając za sobą tylko odrętwienie.
Odwróciłam się, a ty patrzyłeś na mnie z szerokim uśmiechem.
Kiwnęłam głową i wstałam niezgrabnie. Oblizałam zaschnięte usta i sięgnęłam do torebki.
Wyszliśmy na balkon zawieszony ponad 30 metrów nad ziemią, chociaż ja czułam, jakbyśmy znajdowali się o co najmniej 100 metrów wyżej. Na naszej socjalnej palarni nie było nikogo.
Podałeś mi zapalniczkę i nie przestawałeś się gapić. Czułam się niezręcznie, do tego to rażące słońce…
- Szczerze mówiąc, mam tyle roboty, że nie mam czasu podrapać się w tyłek.
Zaśmiałeś się cicho, chociaż moje nawiązanie rozmowy było raczej żałosne niż śmieszne.
- O której kończysz? – zapytałeś, a ja zaczęłam się zastanawiać po jaką cholerę ci to wiedzieć.
- Nigdy. – powiedziałam, tępo wpatrując się w auta jadące pod nami.
Spojrzałam na ciebie i zdałam sobie sprawę, że przypadkowo utarłam ci nosa.
- To znaczy… teoretycznie o 15. Praktycznie nie skończę tego wprowadzać jeszcze przez najbliższe dwa tygodnie.
Wrzuciłeś swojego peta do śmietnika, a z twojej twarzy nie schodził ten delikatny, tajemniczy uśmiech.
- Dlaczego robisz to wszystko sama? Masz w zespole co najmniej dziesięciu ludzi, a twojej przełożonej nie ma. Jak myślisz, ilu z nich haruje tak samo jak ty?
Patrzyłam na twoją idealną twarz przez dobre kilka sekund. Spuściłam głowę. Cichutko parsknąłeś śmiechem i do mnie podszedłeś. Zabrałeś mojego niedopalonego papierosa i wyrzuciłeś go za mnie.
Nie stałeś jakoś szczególnie blisko mnie, ale i tak czułam dreszcze przechodzące przez moje zdrętwiałe z nerwów ciało.
- Nie bierz wszystkiego tylko i wyłącznie na siebie, bo zaraz przylecą do ciebie z każdego działu, żebyś coś dla nich zrobiła. Masz teraz trochę władzy, możesz się nimi wysłużyć.
Podniosłam głowę akurat w momencie, kiedy uniosłeś dłoń. Zawahałeś się, ale szybko położyłeś ją na barierce za mną.
- Dobra. – powiedziałam hardo. – Panie Malik, jest pan największym nieudacznikiem z jakim miałam okazję pracować. Proszę przestać się obijać, inaczej pożałuję, że dałam Panu szansę.
Stanąłeś jak wryty, przez co omal się nie oplułam, gdy wybuchłam śmiechem. Warto było palnąć nawet i taką głupotę, by chociaż przez chwilę posłuchać twojego śmiechu. Był kolejną rzeczą, którą miałam ochotę nagrać i puszczać sobie przed snem. Jedną ręką złapałeś się za brzuch a drugą przytrzymywałeś się mojego ramienia. Z moich oczu ciekły już łzy, a gdy prawie się wywaliłeś, miałam już poważne problemy z oddychaniem. Nie wiem jak to zrobiliśmy, ale sekundę później trzymaliśmy się w mocnym uścisku.
Jak ostatni zboczeniec wąchałam twoje perfumy i gładziłam dłonią po twoich umięśnionych plecach.
Jak ostatni szaleniec, uśmiechałam się od ucha do ucha i nie miałam ochoty cię puszczać.
I wiem, że czułeś to samo.
Nigdy nie zamierzałam się w tobie zakochać, ale byłam
wręcz pogrzebana pod największym gruzem na świecie, a ty byłeś tym jednym
jedynym, który przebił się przez to wszystko bez żadnych trudności. Wydostałeś
mnie z najgłębszych otchłani, a moja miłość do ciebie od razu rzuciła mnie na
kolana.
- Ty też, nie sprowadzaj nikogo jak mnie nie będzie. – Esme mrugnęła do mnie i odwróciła się, wyprowadzając z mieszkania ostatnią walizkę.
Wyjeżdżała ze swoim chłopakiem Benem na dwa tygodnie do Francji.
Dwa. Tygodnie.
Nie wiedziałam jak i komu dziękować, że będę miała spokój przez, powtórzę się, dwa tygodnie.
Ale i tak nie zapowiadało się szczególnie pięknie. Miałam mnóstwo papierów do ogarnięcia, bo moja przełożona również zrobiła sobie urlop. Więc od poniedziałku, czysto teoretycznie, byłam rangę wyżej i mogłam puszyć się jak paw, rozkazując podwładnym by robili mi tysiąc kaw. W praktyce i tak siedziałam na swoim stanowisku komputerowym. Jak dla mnie kompletnie niewłaściwym było urzędowanie w biurze mojej przełożonej i wywalanie brudnych butów na jej dębowe biurko. A jeszcze bardziej praktycznym powodem było po prostu to, że wszystkie moje potrzebne prace były zapisane na serwerze do którego z jej komputera nie mogłabym się dostać.
Siedziałam więc, z półotwartymi powiekami, z nosem prawie przyciśniętym do ekranu monitora, zawalona papierami od stóp do głowy. W duchu modliłam się, żeby nagle zabrakło prądu, albo żeby ktoś popełnił jakiś powielający się błąd, i każda jedna kartka była po prostu taka sama. Skończyłabym to tu i teraz.
Potrzebowałam kogoś, kto mnie od tego zabierze. Da mi upragniony ratunek. Potrzebowałam bohatera.
- Idziesz zapalić?
Nie wiem jakim cudem nie wyczułam twoich perfum. Nie wiem też, jak mogłam nie poczuć jak mnie dotykasz. Na moim ramieniu zbudowało się jakieś samowolne ognisko, po chwili pozostawiając za sobą tylko odrętwienie.
Odwróciłam się, a ty patrzyłeś na mnie z szerokim uśmiechem.
Kiwnęłam głową i wstałam niezgrabnie. Oblizałam zaschnięte usta i sięgnęłam do torebki.
Wyszliśmy na balkon zawieszony ponad 30 metrów nad ziemią, chociaż ja czułam, jakbyśmy znajdowali się o co najmniej 100 metrów wyżej. Na naszej socjalnej palarni nie było nikogo.
Podałeś mi zapalniczkę i nie przestawałeś się gapić. Czułam się niezręcznie, do tego to rażące słońce…
- Szczerze mówiąc, mam tyle roboty, że nie mam czasu podrapać się w tyłek.
Zaśmiałeś się cicho, chociaż moje nawiązanie rozmowy było raczej żałosne niż śmieszne.
- O której kończysz? – zapytałeś, a ja zaczęłam się zastanawiać po jaką cholerę ci to wiedzieć.
- Nigdy. – powiedziałam, tępo wpatrując się w auta jadące pod nami.
Spojrzałam na ciebie i zdałam sobie sprawę, że przypadkowo utarłam ci nosa.
- To znaczy… teoretycznie o 15. Praktycznie nie skończę tego wprowadzać jeszcze przez najbliższe dwa tygodnie.
Wrzuciłeś swojego peta do śmietnika, a z twojej twarzy nie schodził ten delikatny, tajemniczy uśmiech.
- Dlaczego robisz to wszystko sama? Masz w zespole co najmniej dziesięciu ludzi, a twojej przełożonej nie ma. Jak myślisz, ilu z nich haruje tak samo jak ty?
Patrzyłam na twoją idealną twarz przez dobre kilka sekund. Spuściłam głowę. Cichutko parsknąłeś śmiechem i do mnie podszedłeś. Zabrałeś mojego niedopalonego papierosa i wyrzuciłeś go za mnie.
Nie stałeś jakoś szczególnie blisko mnie, ale i tak czułam dreszcze przechodzące przez moje zdrętwiałe z nerwów ciało.
- Nie bierz wszystkiego tylko i wyłącznie na siebie, bo zaraz przylecą do ciebie z każdego działu, żebyś coś dla nich zrobiła. Masz teraz trochę władzy, możesz się nimi wysłużyć.
Podniosłam głowę akurat w momencie, kiedy uniosłeś dłoń. Zawahałeś się, ale szybko położyłeś ją na barierce za mną.
- Dobra. – powiedziałam hardo. – Panie Malik, jest pan największym nieudacznikiem z jakim miałam okazję pracować. Proszę przestać się obijać, inaczej pożałuję, że dałam Panu szansę.
Stanąłeś jak wryty, przez co omal się nie oplułam, gdy wybuchłam śmiechem. Warto było palnąć nawet i taką głupotę, by chociaż przez chwilę posłuchać twojego śmiechu. Był kolejną rzeczą, którą miałam ochotę nagrać i puszczać sobie przed snem. Jedną ręką złapałeś się za brzuch a drugą przytrzymywałeś się mojego ramienia. Z moich oczu ciekły już łzy, a gdy prawie się wywaliłeś, miałam już poważne problemy z oddychaniem. Nie wiem jak to zrobiliśmy, ale sekundę później trzymaliśmy się w mocnym uścisku.
Jak ostatni zboczeniec wąchałam twoje perfumy i gładziłam dłonią po twoich umięśnionych plecach.
Jak ostatni szaleniec, uśmiechałam się od ucha do ucha i nie miałam ochoty cię puszczać.
I wiem, że czułeś to samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz