sobota, 26 grudnia 2015

36.

14 sierpnia 2010 - sobota

I znów mieliśmy ciche dni.
Cały czas nie mogłeś mi wybaczyć tego, że mam zamiar od ciebie uciec.
Słyszałam, że przeprowadziłeś się na jakiś czas do Bena.
Esme spiskowała przeciw mnie, żeby wprowadzić się do swojego chłopaka, a żebyś ty wylądował u mnie.
Kiedy tylko dowiedziała się o aborcji Denise, znienawidziła ją jak Niemiec Żyda i cały czas zachęcała mnie do tego, żebym wyznała ci moją dozgonną miłość.
- Jebać Thomasa. – powiedziała i zaczęła kręcić biodrami.
Przewróciłam oczami i wzięłam się za krojenie warzyw.
- Daj sobie już spokój. – burknęłam pod nosem.
Spojrzała na mnie spod byka.
- Pamiętasz jak rozmawiałyśmy o twoich opcjach, kiedy ta larwa z nim była?
Kiwnęłam głową.
- To zapomnij o tym wszystkim co ci powiedziałam.
Zaśmiałam się pod nosem, bo wiedziałam, że za chwilę usłyszę garść nowych rad.
- Okej. – odparłam.
- Więc… opcja pierwsza. Zostawiasz tą marchewkę, przywdziewasz jakąś balową suknię i lecisz do niego w podskokach.
Znów zaśmiałam się cicho.
- Opcja druga. Ja się ulatniam, a ty dzwonisz do niego i mówisz, że musi koniecznie przyjść. Rozstawiasz świeczki, rozbierasz się do naga i kładziesz się w salonie na dywanie.
Teraz zaczęłam się już głośno śmiać.
- Opcja trzecia. Zrobimy podstęp. Powiem Benowi, żeby go gdzieś wyciągnął, ja wyciągnę gdzieś ciebie, zostawimy was razem i hop! – klasnęła w dłonie. – Całujecie się, mówicie jacy byliście głupiutcy, że wcześniej się nie spiknęliście, jesteście razem aż do usranej śmierci. Ja wyprowadzam się do Bena, Zayn wprowadzi się do ciebie, wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Spojrzałam na nią jak na kompletną wariatkę, bo jej irracjonalny pomysł przeszedł naprawdę wszystko.
Zachichotałam pod nosem i pokręciłam głową, postanawiając tego nie komentować.
A ona cieszyła się jak głupi do sera, cały czas tańcząc i nucąc coś pod nosem.
- Była sobie Ariana, która wskoczyła Zaynowi na kolana, będą razem wieczność, bo to wcale nie sprzeczność, to będzie najpiękniejsza para, a Denise może ugryźć… banana.
Przestałam kroić warzywa i spojrzałam na nią z szeroko otwartymi oczami.
Wybuchłam głośnym śmiechem, i przez dłuższy czas nie mogłam się uspokoić.
Usiadłam nawet na krześle, bo nie mogłam ustać.
A Esme tylko uśmiechała się pod nosem, zadowolona z siebie.

Jakąś godzinę później siedziałam u siebie w pokoju i czytałam dokładnie kopię mojej książki, którą Esme wysłała wydawnictwu.
Usłyszałam ciche pukanie, więc szybko zamknęłam laptopa i odwróciłam się na krześle w momencie, kiedy ona otworzyła drzwi.
- Idziemy z Benem na jakiegoś drinka, idziesz z nami?
Spojrzałam na nią spod byka.
- Jeśli to jedna z tych twoich opcji, to…
- Nie, nie! – brunetka zaśmiała się. – Zayn rozpakowuje kartony, powiedział, że nie ma czasu. – wyjaśniła mi z niewinnym uśmiechem.
- Spasuję tym razem. – mruknęłam i odwróciłam się na krześle.
- To chodź zamknij drzwi. – odparła Esme.
Przewróciłam oczami i poszłam za nią, patrząc jak ubiera buty i wychodzi.
Przekręciłam zamek i zrobiłam trzy kroki w stronę kuchni, z zamiarem zrobienia sobie herbaty, kiedy ktoś głośno, kilka razy walnął w drzwi.
Zmarszczyłam czoło i przewróciłam oczami.
Otworzyłam drzwi i nacisnęłam na klamkę.
- Zapominalska Esme… - urwałam, kiedy zobaczyłam w drzwiach ciebie.
Twoje brwi prawie się ze sobą stykały, usta miałeś zaciśnięte w wąską linię, a oczy ciskały we mnie piorunami.
Pchnąłeś drzwi drżącą rękę, by móc przejść, a ja się cofnęłam. Kopnąłeś je chwilę później tak, że trzasnęły głośno.
Uniosłeś dłoń do góry i zacisnąłeś powieki.
- Co. To. Jest? – wycedziłeś przez zęby i teraz zauważyłam, że w dłoni trzymasz białą kopertę.
Szerzej otworzyłam oczy.
Mój list.
- Co to jest Ariana?! – krzyknąłeś, otwierając oczy, a ja natychmiast się cofnęłam.
Dotknęłam plecami ściany, a ty cały czas się zbliżałeś.
- Odpowiedz mi!
Jeszcze nigdy nie widziałam, żebyś był taki wkurzony.
Cholera, byłeś prawie w fazie furii.
Serio.
Przełknęłam ślinę i zdecydowałam się odpowiedzieć.
- Mój list. – wyszeptałam cicho i usłyszałam, jak bierzesz ze świstem głęboki oddech.
Zamknąłeś przestrzeń między nami, opierając się na rękach po obu stronach mojej głowy.
Bałam się jak cholera, wyglądałam pewnie teraz jak skulona mysz pod miotłą.
- Cholera, Ariana! Jestem na ciebie zły, tak bardzo jestem na ciebie kurwa zły… Jak mogłaś mi tego wcześniej nie powiedzieć?! – warknąłeś z zaciśniętymi zębami.
Przywarłam płasko plecami do ściany już wcześniej, teraz czułam, jakbym się w nią co najmniej wbijała.
Oparłeś głowę na przedramieniu z zamkniętymi oczami i westchnąłeś głęboko, warcząc jak stary, przegrzany silnik.
Widziałam jak twoje gardło wibruje i może to dziwne, ale miałam ochotę ugryźć cię w szyję.
- Może i Denise była idealna, może była najlepszą kobietą, jaka pojawiła się na tej planecie. Może i kochałem ją na zabój, może ją dalej kocham… Ale ona, w porównaniu do ciebie jest nikim, nie rozumiesz tego? Udawanie, że cię nie kocham, było najtrudniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek robiłem. Proszę, nie każ mi udawać dalej. Jestem na siebie strasznie wkurwiony, bo przez tyle czasu byłem tchórzem, nie potrafiłem zrobić nawet kroku w twoją stronę. Ale do cholery jasnej! – uderzyłeś pięścią w ścianę nad moją głową tak, że zadrżałam ze strachu.
Zacisnąłeś mocno powieki i przegryzłeś wargę, a twoja pierś falowała szybko.
Głowę miałeś pochyloną tak, że bez problemu mogłam złączyć nasze usta. Wystarczyło tylko wspiąć się na palce.
Otworzyłeś oczy, a twoje tęczówki aż raziły emocjami.
Widziałam w nich chyba wszystko. Ból, strach, rozczarowanie…
Ale widziałam też troskę, nadzieję… miłość.
I widziałam też siebie.
Przełknęłam ślinę i wiedziałam, że masz już jakieś słowa na języku.
I w tym samym momencie stało się coś niesamowitego.
Obydwoje otworzyliśmy usta i powiedzieliśmy:
- Kocham cię.
Potem nie było czasu na ceregiele.
Ja odepchnęłam się od ściany, ty chwyciłeś moją twarz w dłonie.
W ciągu sekundy złączyliśmy nasze usta.
I cholera jasna…
Od tak dawna chciałam to zrobić, od tak dawna czułam w kościach, że uczucie, które będzie towarzyszyło naszemu pocałunkowi jest tym, czego potrzebuję w życiu.
To tak, jakbym spełniła jakiś życiowy cel.
Moje serce waliło jak oszalałe, w brzuchu miałam jakiś przeklęty rój motyli, kolana zmiękły mi całkowicie.
Brakowało mi aż słów.
Moje płuca oddychały tylko po to, bym mogła z tobą być.
Moje serce biło tylko po to, bym mogła cię kochać.
Moja dusza istniała tylko po to, bym mogła z tobą egzystować.
Żyłam tylko po to, by dawać ci szczęście.
Nie ważne, ile czasu uciekło mi gdzieś przez palce.
Nie ważne, ile kłamstw powiedziałam.
Nie ważne, ile rzeczy zmarnowałam.
Wiedziałam, że będę twoim głosem, twoim oddechem, twoim dotykiem, twoimi myślami, twoim biciem serca, twoim powodem bycia, twoim życiem.
Wiedziałam, że ty będziesz tym samym dla mnie.
I świadomość tego była nieporównywalna z niczym.
Byliśmy zamknięci we własnej kuli, a szczęście biło od nas jak gorąco od wulkanu.
Wybuchła bomba atomowa.
Bomba atomowa naszej miłości.
I właśnie ta bomba zniszczyła ścianę w moim ślepym zaułku.
Cegły posypały się jak karty, a jedyne co zostało, to kurz, który zaczął powoli opadać.
A kiedy opadł całkiem, a ja otworzyłam oczy, po drugiej strony powalonej ściany, ujrzałam ciebie.




KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

35.

12 sierpnia 2010 - czwartek

Następne dni mijały spokojnie.
Powiedziałabym, że wręcz szaro i monotonnie, ale nie chciałam zapeszać, bo wiedziałam, że może być jeszcze gorzej.
Chociaż w sumie wiecie co?
Z jednej strony, to były jedne z najlepszych dni mojego życia.
Zaraz po przyjeździe wybrałam się do wydawnictwa, nasłuchałam się miliona pochwał, prawie pobeczałam się ze wzruszenia i podpisałam z nimi umowę na wydanie jeszcze dwóch książek.
Szaleństwo.
Świętowałam całą noc, pijąc wino z butelki i tańcząc z Filipem na rękach do utworów Birdy.
Nie bierzcie ze mnie przykładu.
W każdym razie na drugi dzień przyszłam o pracy trochę skacowana i nie byłam w najlepszej formie.
Jakimś cudem moja przełożona dowiedziała się o moim sukcesie i szepnęła słówko dyrektorowi naszego brukowca, że nadaję się na coś lepszego.
I właśnie w ten feralny dzień, kiedy miałam kaca, sam dyrektor przyszedł do mojego biura, uścisnął mi rękę i zaprosił do swojego biura.
Siedziałam więc przy jego biurku i cały czas odbijało mi się na rzyganie.
Nie polecam.
Nic jednak nie zauważył, a co więcej – zaproponował mi posadę redaktora naszego czasopisma.
Rozumiecie?!
Byłam zwykłym popychadłem.
Ukończenie studiów i ten staż w Stanach dały mi o wiele więcej możliwości, niż przypuszczałam.
Oczywiście, zgodziłam się, bo dawał na rękę niezły hajs.
Dlatego też musiałam przeprowadzić bardzo poważną rozmowę z Thomasem i odrzucić jego propozycję.
Zrozumiał, a nawet cieszył się razem ze mną, że trochę się wybiłam.

Tak, to zdecydowanie były dobre dni.
Jednak były też bardzo dołujące.
Nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem.
Nie wiem nawet jakim cudem, ale zdawało mi się, że nawet zniknąłeś z naszej firmy na kilka dni.
Dosłownie, nie było cię nigdzie.
Kiedy więc usłyszałam gdzieś pomiędzy uszami, że „ktoś idzie coś zanieść do Zayna”, zdziwiłam się.
A nawet i trochę rozczarowałam.
Byłeś cały czas, tylko po prostu mnie unikałeś.
Nie wiem jak to robiłeś, że nawet przypadkowo na siebie nie wpadliśmy, na papierosie, czy coś.
Za każdym razem, kiedy przychodziłam rano do pracy, wysiadając z windy, moje serce skakało w mojej piersi w nadziei, że dziś cię zobaczę.
A kiedy wyjeżdżałam z pracy, byłam najbardziej rozczarowanym człowiekiem w promieni kilku kilometrów.
Nie będę już dopowiadać, że to wszystko bolało mnie jak cholera.

Dzień po rozmowie z dyrektorem musiałam zmienić biuro.
Rano wysiadłam więc z windy z jakimś dziwnym zapałem.
Przywitałam się ze swoją współpracownicą, z którą zajmowałyśmy te same stanowiska i z którą dzieliłam biurko.
Grace była trochę zniesmaczona, kiedy dowiedziała się, że awansowałam.
Cóż…
Bez komentarza.
Załatwiłam sobie spore kartonowe pudło i zaczęłam pakować swoje drobiazgi.
Nagle ktoś zapukał do drzwi i zniecierpliwiony od razu je otworzył.
Rano zwykle nic się nie działo, więc to było trochę dziwne, że ktoś cokolwiek czegoś chce.
Odwróciłam się od razu i ujrzałam ciebie.
Grace wyszła po kawę jakieś dwie minuty wcześniej, więc byliśmy sami.
Spojrzałeś na mnie z lekko rozchylonymi ustami, a po chwili twój wzrok powędrował w stronę mojego pudła.
Zamknąłeś cicho drzwi i oparłeś się o ich framugę, splatając ramiona na torsie.
Przełknęłam ślinę, a mój poranny zapał gdzieś wyparował.
Zamiast tego pojawiła się dziwna niepewność.
Pokręciłeś głową.
- A myślałem, że to naprawdę nigdy nie nastąpi. – odezwałeś się.
Zmarszczyłam czoło.
- Co takiego?
- Myślałem, że nigdy nie opuścisz tego biura. – powiedziałeś, uśmiechając się jednostronnie.
Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się niewinnie.
- Cóż, czasami trzeba wejść o szczebel wyżej.
Parsknąłeś cicho śmiechem, słysząc moje słowa, a ja znów zmarszczyłam czoło.
O co ci chodziło?
Byłeś jakiś dziwny.
Jakby wrogo nastawiony.
Zdystansowany…
Wziąłeś duży oddech i spojrzałeś w górę.
- O Jezu, ty jak zwykle uparta.
Patrzyłam na ciebie z wyczekiwaniem, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć.
- Naprawdę miałem nadzieję, że powiesz temu burakowi, żeby w dupe sobie wsadził to wydawnictwo.
Już otwierałam buzię, żeby ci to wszystko wytłumaczyć, ale nagle do biura z powrotem weszła Grace.
Jejuuuu!
Do cholery, myślałam, że wiesz o moim awansie.
Jak mogłeś myśleć, że chciałam się wymknąć bez pożegnania?
- Tylko tchórze uciekają. – powiedziałeś cicho, rzuciłeś mi wymuszony uśmiech i wyszedłeś.
A ja stałam, jakby ktoś mnie spetryfikował i nie potrafiłam ruszyć nawet palcem.
Dlaczego, do jasnego diabła, musiało dojść do takiego nieporozumienia?!
Boże Święty.


Kiedy wróciłam, Esme stanęła w progu kuchni, witając mnie w fartuszku z szeroko otwartymi ramionami.
Ominęłam ją, wchodząc w głąb pomieszczenia, podczas gdy ona wyprawiała monolog swojego życia.
- Witam panią redaktor! Upiekłam dla pani ciasto!
Nie wiem, skąd się wzięła ta jej radosna aura, ale cholera, praktycznie nigdy jej nie opuszczała.
Esme zawsze miała w zanadrzu żart na rozluźnienie sytuacji, pokonywała niezręczne momenty jakimś głupim tekstem.
Nawet na pogrzebie własnej babci, kiedy wszyscy płakali (ona najbardziej), powiedziała coś, co rozbawiło wszystkich.
Była jak cholerna oaza spokoju, zrównoważona za każdym razem.
Przeklęta optymistka.
Usiadłam na krześle przy stole, a ona natychmiast podsunęła mi pod nos talerz ze swoim ciastem.
Mój wzrok na moment powędrował w jego stronę i patrząc na to, zmarszczyłam czoło.
To było jedyne, co odwróciło moją uwagę chociaż na chwilę od dzisiejszej rozmowy z tobą.
O, właśnie, i znów zaczynam o tym myśleć.
- Zayn nie wie o moim awansie. – odezwałam się, a z twarzy Esme szybko zniknął uśmiech.
Zamrugała kilka razy, skonsternowana, a ja w końcu na nią spojrzałam.
- Widział dzisiaj jak pakuję się w swoim starym biurze i myślał, że złożyłam już wypowiedzenie i że się przenoszę do Thomasa.
Esme zmarszczyła brwi, a ja westchnęłam i chwyciłam łyżeczkę w palce.
Zaczęłam grzebać w tym „cieście”, chociaż wyglądało jak jakaś papka z galaretką na wierzchu.
Smakowało dobrze, mimo, że wyglądało raczej odpychająco.
Esme nigdy nie potrafiła zbyt dobrze piec.
- Czemu mu nie powiedziałaś?
- Nie miałam jak! Cały czas gadał, nazwał mnie nawet tchórzem, potem weszła Grace, a do końca dnia już go nie widziałam. – odparłam ze zrezygnowaniem.
- Nie masz pieprzonego telefonu? Nie mogłaś napisać smsa, albo zadzwonić, albo cholera, cokolwiek?!
Uuu, jak się Esme zagotowała, to już serio coś było nie tak.
Zmarszczyłam czoło.
- Odezwij się do niego w końcu, i to tak konkretnie, bo się chłopak podda, straci nadzieję, albo nie wiem… ty po prostu zaprzepaszczasz waszą szansę, a jeśli wasze drogi się rozdzielą, to ja tego nie przeżyję… - złapała się dłonią za czoło i wbiła wzrok w kafelki.
Byłam zszokowana jej wyznaniem, więc siedziałam z uniesionymi brwiami, oddychając szybko i wpatrując się w nią.
- Dlaczego żadne z was nie rozumie tej magii, którą w sobie macie? Jesteście pierdolonym przeznaczeniem i nie zdajecie sobie nawet z tego sprawy.
Mówiła spokojnym tonem, cały czas wprawiając mnie w coraz większy szok.
- Nie zamierzam patrzeć na waszą ślepotę i to, że cały czas się mijacie. Albo któreś z was w końcu weźmie się w garść i powie, co czuje, albo ja was cholera zeswatam i się skończy. Nawet jeśli będę musiała was zamknąć w klatce na dnie Oceanu Atlantyckiego, żebyście w końcu zauważyli to w sobie. Zrobię wszystko, bo już powoli mam dosyć tego, jak los stroi sobie z was żarty.
Wstała i wyszła, a ja nie mogłam wydusić z siebie nawet sylaby.
A tym bardziej nie mogłam pozbierać myśli.

34.

9 sierpnia 2010 - poniedziałek


Ocknęłam się, słysząc przytłumione krzyki. Przetarłam zmęczone oczy, wygrzebałam się z pościeli i na palcach ruszyłam w stronę drzwi.
- Kiedy ty jej to powiesz, co?
- Jezu, nie wiem.
Serce zabiło mi mocniej. To twój głos.
- Ale jak dowiedziałeś się o ciąży Denise to się cieszyłeś, o co tu chodziło?
- Do cholery jasnej, Esme, myślałem, że to w końcu pozwoli mi o niej zapomnieć. Że ta ciąża to moja szansa ruszenia na przód. Miałem być, kurwa, ojcem. Jak mogłem kochać kogoś, kto nie jest matką dziecka, które wychowuję? Przecież to chore.
- I co, teraz nagle plany na przyszłość uległy zmianie, Denise nie jest już w ciąży, a ty nie będziesz ojcem, i co? Nagle już ją kochasz i polecisz do niej, bo trafiła się okazja, tak? – prychnęła Esme.
Przez chwilę była cisza i podejrzewałam, że mierzysz ją nienawistnym spojrzeniem.
- A dlaczego nie? Dlaczego mam zrezygnować z czegoś, co może okazać się najlepszym wyborem w moim życiu? Mam być moralny bo… bo tak wypada? – prychnąłeś, a ja mogłam tylko wyobrazić sobie, jaką miałeś minę.
W gardle zrobiło mi się strasznie sucho, a serce biło, jakby miało wyskoczyć mi z piersi.
Zrobiło mi się nawet trochę niedobrze.
- Nie wiem, dla mnie to trochę… popaprane.
- Takie jest życie, Esme. Popaprane.
- Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz?
- Sam nie wiem. Chyba… błogosławieństwa? – parsknąłeś śmiechem.
- Nie zapominaj, że Denise to też moja przyjaciółka. Przykro mi, ale chyba w tej sprawie pozostanę neutralna.
Esme, szmato.
Każ mu od razu przyjść do mojego pokoju a nie!
- Ale Ariana to prawie jak twoja siostra. – powiedziałeś surowym tonem. – W jej sprawie też będziesz neutralna?
I nastąpiła cisza.
Chyba przechodziłam zawał serca, jedyne co słyszałam, to swój głośny oddech.
Minęła kolejna minuta, a Esme nadal nie odpowiadała.
Kiedy się odezwała, jej głos przesiąknięty był jadem i wrogością.
Nigdy nie słyszałam takiej walecznej Esme.
- Jeśli złamiesz jej serce…
- Nie…
- Nie przerywaj mi. Jeśli wyrządzisz jej jakąkolwiek krzywdę, jeśli kiedykolwiek zobaczę, jak przez ciebie płacze, jeśli nie będziesz dla niej odpowiedni, możesz być pewny, że utnę ci jaja przy samej dupie i wepchnę ci je do gardła.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia i wbiłam wzrok w drzwi.
Chyba zabrakło mi słów, by to konkretnie skomentować.
Potem nie usłyszałam już nic. Chyba w końcu przestaliście na siebie krzyczeć. Dopiero po pięciu minutach usłyszałam, jak Esme żegna się z tobą przy moich drzwiach i jak wychodzisz. Pół godziny później znów usłyszałam trzask drzwi, więc pewnie ona gdzieś wyszła.
Nikt nie zorientował się, że wróciłam wcześniej z pracy i byłam w swoim pokoju, biorąc krótką drzemkę.
Nikt nie zorientował się, że podsłuchiwałam całą rozmowę.
Nikt nie zorientował się, że po raz pierwszy usłyszałam, jak mówisz, że coś do mnie czujesz.
I cholera jasna, to wcześniejsze zwolnienie z pracy było chyba najlepszym, co mogło mi się w życiu przytrafić.

niedziela, 6 grudnia 2015

33.

3 sierpnia 2010 - wtorek

Szłam szybkim krokiem w stronę parku, a pot zalewał moje czoło. Upał był nie do zniesienia. Nie mogłam jednak zwolnić tempa, bo poprosiłeś o pilne spotkanie.
Cóż… dla ciebie wszystko.
Kiedy cię zobaczyłam, zrezygnowałam z szybkiego kroku i podbiegłam do ciebie truchtem.
Dopiero kiedy się do ciebie dosiadłam i ucałowałam cię w policzek, podniosłeś na mnie wzrok.
- Ale się zmęczyłam. – sapnęłam, wyciągając szybko butelkę wody i wypijając prawie połowę.
Parsknąłeś śmiechem, ale ten śmiech był jakiś sztuczny.
Oparłam się o ławkę i wzięłam głęboki oddech.
- Mów, o czym chciałeś mi powiedzieć? – zapytałam, wciąż ciężko oddychając.
Twoje plecy dotknęły oparcia ławki i wtedy zauważyłam, że coś jest nie tak.
Twoja warga drżała, a ręce się trzęsły. Chociaż próbowałeś to ukryć, cały czas bawiąc się palcami.
Zacisnąłeś w końcu szczękę, wydając z siebie westchnienie.
Spojrzałeś na mnie, a ja uważnie badałam twoją całą twarz wzrokiem.
Miałeś zaczerwienione oczy, przez co zmarszczyłam czoło.
I byłeś blady jak śmierć.
Uśmiechnąłeś się do mnie ponuro i wtedy dostrzegłam w twoich oczach cierpienie.
Stało się coś złego.
- Jednak nie będę ojcem. – powiedziałeś cicho, patrząc przed siebie.
Co? Jak to?
- Co ty mówisz? – zapytałam ze zdziwieniem.
Kiwnąłeś głową, potwierdzając to co przed chwilą powiedziałeś.
Nagle schowałeś twarz w dłonie, a ja odbiłam się od oparcia.
Położyłam dłoń na twoich plecach i kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć.
Potem złapałeś się za głowę, a twoje włosy sterczały z pomiędzy palców.
Podciągnąłeś nosem.
- O Jezu… - mruknąłeś pod nosem.
- No ale co się stało? – zapytałam z wahaniem.
Patrzyłeś chwilę w swoje buty i jeszcze raz przeczesałeś swoje włosy.
Zauważyłam, jak pojedyncza, samotna łza uciekła z twojego oka i z hukiem rozbiła się o chodnik.
- Denise zrobiła aborcję.


To, co zrobiłam później, było nie do wyobrażenia.
Serio, nigdy w życiu nie powiedziałabym, że będę w stanie zrobić coś takiego.
Kiedy powiedziałeś te trzy słowa, zatkało mnie kompletnie.
Dopiero po chwili poczułam, jak gniew ogarnia moje wnętrzności. Czułam się jak wulkan.
Pocałowałam cię w głowę, wstałam i odeszłam od ciebie.
Wiedziałam, że patrzysz na mnie ze zdziwieniem, ale wiedziałam też, że a mną nie pójdziesz.
Byłeś zbyt zdruzgotany.
Dzwoniłeś do mnie, kiedy ja biegłam między ludźmi, ale ja odebrałam tylko i powiedziałam:
- Nie martw się, Zayn, jestem z tobą.
I rozłączyłam się.
Tak było z pięć razy, dopóki nie dotarłam do twojego mieszkania i nie wyłączyłam telefonu.
Uderzałam pięścią mocno o drzwi, dopóki ta tleniona blondynka ich nie otworzyła.
A kiedy mnie ujrzała, patrzyła na mnie z nienawiścią.
Wycelowałam w nią palcem wskazującym i przekroczyłam próg pewnym krokiem.
- Ty głupia dziwko. – wycedziłam przez zęby, a ona, cofając się, zrobiła oburzoną minę.
Kiedy uderzyła plecami o ścianę, ja dotknęłam palcem jej dekoltu.
Patrzyła na mnie spode łba, kiedy we mnie właśnie wybuchał wulkan.
- Co ty sobie myślałaś?! Jak mogłaś mu to zrobić?! – krzyczałam, nie przejmując się otwartymi drzwiami. – Najpierw wciągasz go w bagno, w tak młodym wieku robiąc mu dziecko-wpadkę, bo go niby tak bardzo kochasz i nie chcesz go stracić, a teraz coś takiego?! Zobacz, ile dla ciebie poświęcił! Ty ślepa egoistko, on zrobiłby dla ciebie wszystko, a ty go zniszczyłaś bez żadnego powodu! Co, wyjechał na miesiąc i nagle się odkochałaś, tak? Nagle ci się odechciało być mamusią? – prychnęłam, przewracając oczami.
Ona nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
Oblizałam wargi i teraz pukałam palcem w jej tors.
- Zapamiętaj sobie dokładnie to, co ci teraz powiem. I już nie chodzi o to, co do ciebie czuję, to naprawdę nie ma znaczenia. Masz zniknąć z jego życia i dać mu spokój, a jeśli kiedykolwiek będziesz próbowała jakiegoś kontaktu, bądź pewna, że to nie będzie już sprawa tylko między wami. Nie mam pojęcia jak mogłaś posunąć się do czegoś takiego. Chciałbym ci tylko uświadomić, ile właśnie tracisz. Zayn jest najwspanialszym człowiekiem jaki widział ten świat, a ty go kompletnie nie doceniłaś. Nie zasługujesz nawet na to, by na ciebie spojrzał. Dla mnie jesteś nikim, jesteś jedyną osobą, której nie życzę szczęścia. Ale na twoim miejscu mało by mnie to obchodziło. Na twoim miejscu czułabym się jak najgorszy śmieć, bo taki człowiek jak Zayn właśnie cię znienawidził.
Rzuciłam jej ostatnie spojrzenie pełne pogardy i wyszłam, trzaskając drzwiami.

32.

26 lipca 2010 - poniedziałek
- Chodź. Wejdziemy w tamtą uliczkę.
Przewróciłam oczami.
- Daj mi spokój, chcę do domu. – jęknęłam, ale ty parsknąłeś tylko śmiechem i pociągnąłeś mnie za rękę.
Wracaliśmy właśnie z pracy, i już naprawdę nie zamierzam wypominać tego, że specjalnie spóźniłeś się na autobus. Nie wypomnę też tego, że zjadłeś moje kanapki. Absolutnie nie wspomnę o tym, że wracałeś do domu okrężną drogą.
Chrystusie Zbawicielu.
Nogi mi właziły nie powiem gdzie, a żołądek robił nie powiem co.
A ty tylko miałeś na twarzy ten swój przeklęty firmowy uśmiech, za który oddałabym wszystko.
Już chyba nawet traciłam nadzieję, że trafimy do domu.
- Powiesz mi, gdzie tak naprawdę idziemy? – zapytałam po kilku minutach tego uroczego „spaceru”.
Spojrzałeś na mnie przez ramię z uśmiechem i już wiedziałam, że nie mam co liczyć na odpowiedź.
Westchnęłam, i zaczęłam rozglądać się dookoła.
Ładnie tu było, ale dużo ładniej było w moim apartamencie.
A prawdziwym arcydziełem był widok z kanapy na moje mieszkanie.
Nie ważne.
I nagle zauważyłam coś interesującego.
Zatrzymałam się, przez co puściłam twoją rękę.
Nie patrzyłeś nawet dlaczego się zatrzymałam, po prostu cofnąłeś się o krok, chwyciłeś moją dłoń i z powrotem ruszyłeś przed siebie.
- Ej, nie, czekaj! – wyszarpnęłam ci się i ruszyłam do prostopadle biegnącej uliczki.
Podeszłam pod starą witrynę, zapaćkaną farbą i z obdartymi plakatami. Szyby były brudne i zakurzone, a na wystawie było kilka pędzli i stare, porcelanowe lalki.
Spojrzałam na ciebie i uśmiechnęłam się, dumna ze swojego odkrycia.
A ty miałeś zmarszczone czoło, a twój wzrok biegał po starym oknie.
Pokręciłam głową i tym razem to ja chwyciłam twoją dłoń i wciągnęłam cię do środka.
Dzwoneczek zawieszony nad skrzypiącymi drzwiami wydał kilka irytujących dźwięków, kiedy weszliśmy.
Młody chłopak zza lady poderwał się i podszedł do nas z uśmiechem.
- Cześć, potrzebujecie czegoś, czy chcecie poszaleć? – uścisnął nasze dłonie, uprzednio wsadzając pędzel za ucho.
Wiedziałam, że zmarszczyłeś czoło.
- Zostawię ci go, pokaż mu, że nie należy się wstydzić tego, co ma się w duszy. A ja idę po żarcie. – mrugnęłam do ciebie okiem i wyszłam, mimo tego, że patrzyłeś na mnie trochę ze złością.

Kilkanaście minut później wróciłam obładowana pizzerkami, bananami, batonikami i sporym sokiem pomarańczowym.
Chłopak zza lady, jak się później okazało – Nathan – pomógł mi z moimi tobołami i zaprowadził mnie do drugiego pomieszczenia.
Stałam do ciebie przodem i tyłem do ściany, na której coś robiłeś.
Spojrzałeś na mnie i miałam wrażenie, że zamieniłeś się w dziesięciolatka, który właśnie przeżywa najlepszą gwiazdkę życia.
Ale ze mnie święty Mikołaj.
Ściągnąłeś maskę z ust, obniżając ją na swoją szyję i mogłam ujrzeć twój szeroki uśmiech.
- Mam jedzenie. – odparłam.
Kiwnąłeś tylko głową, a twój wzrok przeniósł się na ścianę za mną.
Stanęłam obok ciebie, w końcu patrząc na to, co robiłeś.
Zrobiłeś graffiti.
I to nie byle jakie graffiti.
Otworzyłam szeroko buzię ze zdziwienia, a ty podparłeś ręce na biodrach i oblizałeś usta.
- Powiedz jutro w biurze, że już tam nie pracuję. Nie zamierzam stąd wychodzić. – powiedziałeś z uśmiechem szaleńca.
Zachichotałam pod nosem.
Staliśmy chwilę w ciszy, ja badałam wzrokiem to, co namalowałeś, a ty wpatrywałeś się we mnie.
- Myślisz, że takie lokale są w Londynie? – zapytałeś.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, tak szczerze to nigdy mnie to nie interesowało. – uśmiechnęłam się krzywo.
Nagle przyciągnąłeś mnie do siebie i przytuliłeś mocno.
- Dziękuję.
Zacisnęłam powieki i cieszyłam się twoją bliskością.
- Za co? – powiedziałam w twoją koszulę.
- Za bycie moją inspiracją.

Kiedy wieczorem siedzieliśmy na kanapie i wżeraliśmy popcorn, rozmawialiśmy o tym, co nas kiedyś czeka.
- Myślę, że powinieneś zacząć je sprzedawać. – odezwałam się.
Przestałeś żuć popcorn i spojrzałeś na mnie z konsternacją.
- Twoje obrazy. – dopowiedziałam.
Wróciłeś wzrokiem na telewizor i milczałeś chwilę.
- Zawsze marzyłem o tym, żeby mieć własną, ogromną wystawę. Ale jestem za słaby.
Zmarszczyłam natychmiast czoło i prychnęłam.
- Zasługujesz na zasranego Nobla za te twoje malunki.
Zaśmiałeś się i wrzuciłeś garść popcornu do buzi.
- Zobaczy się. – odparłeś po chwili. – Poważnie zastanawiałem się nad tym, żeby tu zostać.
Dobry humor nagle zaczął mnie opuszczać.
- Co?
Kiwnąłeś tylko głową.
- Naprawdę. Podoba mi się tutaj. W Londynie jakoś mało jest… perspektyw. – wypiłeś łyk piwa i poprawiłeś się na fotelu.
A ja milczałam, zastanawiając się nad tym, co powiedziałeś.
- A ty nie chciałabyś tu zostać? – zapytałeś.
Uniosłam wzrok, a nasze oczy się spotkały.
Natychmiast popatrzyłam gdzieindziej, krzywiąc się nieznacznie.
Zmarszczyłeś czoło. Wiedziałeś, że coś nie gra.
- Może i bym chciała, ale to nie o to chodzi.
- Więc o co?
- Bo jak wrócimy, to ja tak jakby… zmieniam pracę.
- Co?!
- Thomas zaproponował mi posadę w swoim wydawnictwie.
No i klops.
Nasz sielankowy miesiąc właśnie dobiegł końca.
Przez ten cały czas nie wspominaliśmy nawet imion naszych partnerów.
I widocznie gdzieś się to kumulowało, żeby nagle wybuchnąć.
- I co, odmówiłaś? – uniosłeś brew, a ja słyszałam twój nierówny oddech.
Przełknęłam ślinę.
- No… nie, bo ta praca to moje marze…
- Gówno prawda!
Spojrzałam na ciebie wystraszonym wzrokiem, a ty nagle wstałeś i przeczesałeś włosy palcami.
- Chyba sobie kurwa jaja robisz… - mruknąłeś cicho pod nosem.
Zacząłeś krążyć wokół kanapy.
Podszedłeś do stolika i wziąłeś fajki.
Wyszedłeś na balkon i gdzieś w głębi serca wiedziałam, że muszę iść z tobą.
Opierałeś się o barierki jak wtedy, kiedy miałeś przyjęcie urodzinowe.
Cholera, wróciłabym do tego wieczoru.
Paradoksalnie, dzisiejszy wieczór miał kompletnie inny charakter.
- Ari. Posłuchaj mnie. – mówiłeś spokojnym głosem.
Zaciągnąłeś się i wydmuchałeś szary dym.
- Thomas zaproponował ci coś, czego za cholerę nie możesz przyjmować. Bo jak się przyjmiesz na takie stanowisko, to już zostaniesz na nim do usranej śmierci. To ścieżka z szybkim końcem. Nie będziesz mogła się rozwijać. Cholera jasna, Ari, to ślepy zaułek!
Zagotowało się we mnie.
Zacisnęłam zęby.
- Ślepy zaułek?! Idioto, jedynym moim ślepym zaułkiem jesteś ty! Ta praca i Thomas pomogą  mi wyjść z mojej żałosnej pozycji i po raz pierwszy od roku ruszyć na przód!
Patrzyłeś na mnie z szokiem i konsternacją, analizując wszystko po kolei.
A ja prychnęłam i przegryzłam wargę, kręcąc głową.
- Debilizm. – mruknęłam pod nosem i palnęłam się w czoło.
Wyprostowałeś się i spojrzałeś na mnie z góry, z bólem w oczach.
- Ty ode mnie uciekasz.
Wypowiedziałeś te słowa z taką goryczą, że aż poczułam ją na języku.
Otworzyłam buzię i za chwilę ją zamknęłam.
No bo co ci miałam niby powiedzieć?
Okłamać cię?
- Obiecywałaś mi. – wyszeptałeś.
Spuściłam głowę, czekając na wyrok śmierci.
- Obiecywałaś mi, że będziesz blisko. Prosiłem cię, żebyś nie uciekała.
Twoje słowa były jak najostrzejsze sztylety, wbijane prosto między żebra.
Przełknęłam ślinę, a ból w moim sercu zaczął się nasilać.
Maryjo Przenajświętsza.
Przecież ja chciałam, żebyś był mój, na zawsze, pomimo wszystko.
Dlaczego to musiało iść tą w stronę?
Mogę cofnąć czas?
- Ariana, do cholery jasnej, ja cię potrzebuję! – wykrzyczałeś.
Uniosłam wzrok, wbijając boleśnie zęby w wargę.
Twoje oczy świeciły cierpieniem i rozczarowaniem.
Zabijcie mnie już teraz, nie mogę patrzeć na twoją krzywdę.
- Ja ciebie też. Ale to nie może tak być. – wyszeptałam.
Odwróciłeś głowę gdzieś w bok, zaciskając powieki i biorąc głęboki oddech.
Po sekundzie ruszyłeś się i wyszedłeś.
A ja przepłakałam całą noc.

poniedziałek, 30 listopada 2015

31.

20 lipca 2010 - piątek

- Chodź ze mną.
Uniosłeś głowę i spojrzałeś na mnie z konsternacją.
- Gdzie?
- No chodź. – skinęłam głową na drzwi i ruszyłam, wiedząc, że pójdziesz za mną.
- Ari, jest czwarta rano. – usłyszałam twój jęk i głośne westchnięcie.
- No i co. – wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę klatki schodowej.
Wchodziłam po schodach, słysząc, jak marudzisz pod nosem i śmiałam się z tego wszystkiego. Miałam dziwnie dobry humor.
Weszliśmy na dach, a delikatny wiatr otulił nasze twarze.
Spojrzałeś na mnie półprzymkniętymi oczami i wiedziałam, że gdybym była kimkolwiek innym, miałabym przesrane.
Posłałam ci półuśmiech i ruszyłam do przodu, by usiąść na skrzynkach od klimatyzacji.
Niebo było ciemne i widać było miliony gwiazd, które rzucały czar na każdego, kto tylko na nie spojrzał.
Usiadłeś obok mnie, patrząc przed siebie.
- Po co mnie tu zawołałaś? – zapytałeś, gładząc się po nieogolonym policzku.
Wzruszyłam ramionami, nie mogąc przestać się idiotycznie uśmiechać.
- Nie mogłam spać.
Prychnąłeś.
- I z tej racji ja też nie mogłem, tak? – spojrzałeś na mnie z ukosa, ale wiedziałam, że wcale nie jesteś na mnie zły.
Siedzieliśmy tak, i wpatrywaliśmy się w oświetlone miasto, czując zapach i smak nocy.
- O czym marzyłeś, jak byłeś dzieckiem? – zapytałam, kurcząc kolana i obejmując je ramionami.
Zamyśliłeś się na chwilę, a potem na twojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Żeby spotkać Batmana.
Zaśmiałam się i spojrzałam na ciebie z uniesioną brwią.
- A tak na poważnie to zawsze chciałem rysować, odkąd tylko pamiętam. Chciałem mieć własną serię komiksów. – odparłeś, a twój rozmarzony wzrok ugrzązł gdzieś między drapaczami chmur.
- I dalej o tym marzysz?
Wydąłeś wargę i uniosłeś brwi.
- Nie wiem. Chyba tak.
- Dlaczego po prostu tego nie zrobisz?
Spuściłeś głowę i zaśmiałeś się pod nosem. Usiadłeś po turecku i zacząłeś bawić się sznurówkami.
- To nie takie łatwe.
- Jak to nie? Przecież umiesz rysować, i to całkiem nieźle, trzeba przyznać.
Skłoniłeś się delikatnie w moją stronę w podziękowaniu za komplement.
- A dlaczego ty po prostu nie usiądziesz i nie napiszesz kilku książek? Przecież umiesz pisać i to całkiem nieźle, skoro chcą publikować twoją książkę.
Spojrzałam na ciebie znaczącym wzrokiem, mrużąc oczy.
- Widzisz, tego się po prostu nie da zrobić. Potrzeba jakiegoś natchnienia, czegoś, co cię zainspiruje. Czegoś, co posiedzi chwilę w tobie, dojrzeje i wyjdzie tak łatwo i szybko, że poczujesz się jak kura znosząca złote jajka.
Spojrzałam na ciebie z podziwem. Zaczęłam klaskać, a ty zaśmiałeś się tak pięknie ja tylko ty potrafisz i pchnąłeś mnie delikatnie, powodując, że się zachwiałam.
Otuliła nas cisza, tak słodka i bezbolesna, że mogłabym być jej towarzyszką przez długi czas. Ważne, że ty byłeś obok.
- A ty? – usłyszałam twój głos.
Nie odrywałam wzroku od gwiazd.
- A ja co?
- O czym marzyłaś, kiedy byłaś dzieckiem?
Spojrzałam na ciebie, i wzięłam głębszy oddech.
- Byłam marzycielką i trudno mi określić, o czym dokładnie marzyłam. Chyba chciałam być kimś. Kimś ważnym, chciałam coś przekazywać ludziom. Żeby to, co mam do powiedzenia, nigdy nie zostało zapomniane. Żeby mieć wartość. Chciałam kontrolować uczucia wszystkich. Być panią świata. Dawać ludziom emocje. Jak byłam w przedszkolu chciałam być tancerką, potem piosenkarką, potem przez długi czas siedziało we mnie aktorstwo. W końcu kiedyś usiadłam i coś zaczęłam pisać. Pamiętam, że jak miałam 17 lat, nie miałam kompletnie żadnego pomysłu na siebie i czułam, że jestem zdolna do wielkich rzeczy, ale po prostu coś przemyka mi przed nosem i nie potrafię wychwycić, do czego tak naprawdę się nadaję. Czułam, że tracę na wartości i, cholera, uwierz mi, to uczucie było do kitu. Tak bardzo chciałam być kimś i siedziałam przez cały czas i myślałam nad czymś genialnym, aż w końcu czas minął i zostałam nikim.
Spojrzałeś na mnie i zmarszczyłeś brwi.
- Ej, nie mów tak.
Zbliżyłeś się do mnie i objąłeś mnie ramieniem, pocierając moją rękę.
- Nie jesteś nikim. – posłałeś mi pocieszający uśmiech, a ja jakoś go odwzajemniłam. – Jesteś wszystkim.
Kiedy wypowiedziałeś te słowa, moja twarz otrzeźwiała i nagle zabrakło mi humoru do żartów i robienia czegoś szalonego.
Nagle miałam ochotę zamknąć się w czterech ścianach i analizować to wszystko.
Odchrząknęłam i spojrzałam w dal.
Niebo przybrało pomarańczowo-fioletową poświatę.
Wschód słońca odbijał się od szyb wieżowców i uwierzcie mi na słowo, nie było nic piękniejszego.
Miasto budziło się do życia.
- Czas wracać. – mruknęłam i wstałam ze skrzynki.
Ruszyłam w stronę drzwi, nie przejmując się, czy szedłeś za mną.
Doszło do mnie, że nie możemy tak robić. Nie możemy prowokować sytuacji, w których wyznajemy sobie różne, głębokie rzeczy, przez które zakochujemy się w sobie jeszcze bardziej.
Ty masz dziewczynę, będziesz ojcem.
A ja?
Cóż.
Stałam w tym ślepym zaułku, ale chyba zaczęłam owocnie szukać jakiegoś wyjścia.

30.

17 lipca 2010 – sobota                          

Usłyszałam zniecierpliwione pukanie do drzwi około godziny piętnastej i, bardzo niechętnie, odłożyłam książkę na bok, wstając i wołając:
- Już idę!
Otworzyłam drzwi, za którymi stał nie kto inny, jak ty. Opierałeś się jednym ramieniem o ścianę, a kiedy mnie zobaczyłeś, oczy błysnęły ci jakąś tajemnicą, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Odbiłeś się od ściany, pochyliłeś, cmoknąłeś mnie w policzek i wszedłeś do mojego apartamentu, a mi zabrakło powietrza w płucach.
Kiedy się otrząsnęłam i ruszyłam w głąb mieszkania, zauważyłam, że rozsiadłeś się wygodnie na kanapie, z nogami sterczącymi znad podłokietnika, a w ręku trzymałeś moją książkę.
- „ A wtedy pocałował mnie, i nagle cały świat zniknął. Czułam na swojej talii jego ciepłe, duże dłonie. Ale to, co zaaferowało mnie najbardziej, to miękkość jego ust. I kiedy się ode mnie oderwał, patrząc mi głęboko w oczy, dostrzegłam w nich miłość. Szukałam jej definicji przez całe życie, a okazało się, że ta skrywała się w nim. – Kocham cię, Amelio McKean. I obiecuję, że będę przy Tobie, dopóki świat się nie skończy.” – skończyłeś cytować i spojrzałeś na mnie znad książki z jakimś dziwnym rozbawieniem. – Cholera, chyba polubiłem romanse. – zaśmiałeś się.
Przewróciłam teatralnie oczami i wtedy zauważyłam, że przypatrujesz mi się uważnie.
- A dlaczego ty jeszcze nie gotowa? – zapytałeś oskarżycielskim tonem, unosząc brew.
- Dlaczego miałabym być na coś gotowa? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, i zauważyłam, że to cię odrobinę poirytowało.
Jęknąłeś ze zrezygnowaniem, opierając głowę na poduszce i patrząc w sufit.
- Nie chce mi się znowu siedzieć cały dzień w pokoju. Myślałem, że gdzieś pójdziemy. – powiedziałeś marudnie.
Szczerze? Za cholerę nie chciało mi się nigdzie iść. Dla mnie sobota to inaczej Dzień Leniuchowania w Domu.
- Gdzie? – zapytałam, splatając ręce pod piersiami.
- Gdzieś. – odparłeś, uśmiechając się niewinnie.
I widząc ten uśmiech, wiedziałam, że nie mogę ci odmówić.
Dlatego przez następne piętnaście minut czekałeś dzielnie na kanapie, wertując strony mojej lektury, a ja ubierałam się i robiłam prowizoryczny makijaż.
Kiedy wreszcie byłam gotowa, stanęłam przed tobą, a twoja mina mówiła mi, jak bardzo byłeś skupiony.
Twoje gęste, czarne brwi prawie się ze sobą stykały, kiedy tak marszczyłeś czoło, a swoimi długimi rzęsami prawie dotykałeś podłogi.
Byłeś tak niesamowicie piękny, że dłuższe przypatrywanie się tobie groziło poważnymi utratami świadomości.
A kiedy podniosłeś na mnie swój wzrok, uśmiechnąłeś się i wstałeś, podchodząc do mnie, zabrakło mi już nie tylko świadomości, ale i oddechu.
Założyłeś mi włosy za ucho i pocałowałeś mnie w policzek.
I nagle powietrze stało się lekkie, a ja, unoszona we chmurach własnych myśli, poszłam za tobą.

Trafiliśmy do jakiegoś baru w centrum i piliśmy piwa, gadając i śmiejąc się w najlepsze.
Takie beztroskie spędzanie z tobą czasu było jak spełnienie marzeń.
Opowiadałeś mi o swoim dzieciństwie, o dziwnych sytuacjach w szkole, a ja opowiadałam ci najbardziej wstydliwe sytuacje z mojego życia.
Nie poruszaliśmy głębokich tematów.
Te były zarezerwowane na nasze wieczory na mojej kanapie.
Wyszliśmy około dwudziestej trzeciej i zdecydowaliśmy się na spacer przez park. Obejmowałeś mnie ramieniem, bo miałam delikatne problemy z ustaniem na nogach.
Nie byłam pijana, to po prostu twoje wygłupy wyprowadzały mnie z równowagi.
Nagle jednak spoważniałeś i chwilę szliśmy w ciszy.
- Chciałabyś, żeby te wszystkie dziecięce marzenia ci się spełniły? – zapytałeś, patrząc na czubki swoich butów.
Przegryzłam wargę.
- Chyba nie. Niektóre były naprawdę durne. – zaśmiałam się.
Kiwnąłeś głową, dając mi znak, że mnie rozumiesz.
I znów ogarnęła nas cisza.
- Chyba chciałbym zapomnieć. – mruknąłeś, unosząc głowę.
Patrzyłeś przed siebie, z jakimś zamyślonym wzrokiem.
Spojrzałam na ciebie z konsternacją, marszcząc czoło.
- O czym?
- O wszystkim. – wzruszyłeś ramionami. – Chociaż przez chwilę. – odparłeś, a ja zastanawiałam się, co ci chodzi po głowie.
- Chciałbyś się rozerwać? Wyluzować?
- Dokładnie. I chyba mam już na to pomysł. – spojrzałeś na mnie, uśmiechając się zadziornie, a ja, nieświadoma niczego, odwzajemniłam twój uśmiech.
Nie było mi do śmiechu, kiedy staliśmy przed klubem. Ale nie marudziłam. W pewnym sensie też chciałam zapomnieć.
Weszliśmy do klubu i od razu ruszyliśmy w stronę baru, prosząc o kilka szotów.
Wlałeś sobie do gardła kilka kolejek, a ta dziwna melancholia z przed kilku chwil zniknęła. Zamiast niej pojawiło się podekscytowanie.
Złapałeś moją dłoń i zaciągnąłeś na parkiet.
Odwróciłeś mnie tyłem do siebie i wyszeptałeś to ucha.
- Stawiam stówę, że nikogo dzisiaj nie wyrwiesz.
Oczywiście, że to głupota.
Taka prowokacja była czymś, czym wręcz gardziłam.
Jednak dzisiaj miałam zapomnieć.
To oczywiste, że przyjęłam twoje wyzwanie.
I wiedziałam, że uważnie śledzisz moje poczynania.
Kiedy jednak znalazłam w końcu jakiegoś przystojniaka i złapałam z nim kontakt wzrokowy, wiedziałam, że coś z tego będzie.
Puściłam mu więc oczko i przegryzłam wargę, kokietując z nim na odległość.
Podszedł do mnie, kładąc delikatnie ręce na mojej talii i pytając o imię.
Miał nieziemskie perfumy.
I kiedy zaczęliśmy dość intymnie obracać się w tańcu, w pewnym momencie zauważyłam, jak stoisz na schodku przed parkietem i patrzysz na mnie ze straszną wrogością.
Ale byłeś zły…
Nowo poznany partner zaczął całować mnie po szyi, a ja zaczynałam powoli zapominać.
A wtedy coś go ode mnie oderwało.
Otworzyłam szeroko oczy i zobaczyłam, jak grozisz mu palcem i śmiercionośnym spojrzeniem.
Nie powiedziałeś mu ani słowa, a on uciekł jak kot przed psem.
Zbliżyłeś się do mnie, umieszczając moje dłonie na swoim karku, a sam oplotłeś mnie w talii.
Zacząłeś się ruszać, i cholera, to było to.
To było zapomnienie.
- Przyznaję, jeszcze nigdy w życiu nie byłem o coś tak zazdrosny. – usłyszałam twój głos ponad moim uchem.
Twoje słowa dźwięczały mi w głowie głośniej, niż ta klubowa muzyka.
- Musisz pamiętać o jednej rzeczy. Ilekroć stawiam ci wyzwania, nie możesz ich wykonywać. Nie słuchaj mnie, bo jestem głupcem, i gdybym sam sobie nie zaprzeczał, to byłabyś teraz moja.
Stanęłam na chwilę i wbiłam w ciebie wzrok.
Zatrzymałeś się sekundę później i spojrzałeś mi w oczy, widząc w nich przerażenie i konsternację.
Pokręciłeś głową z uśmiechem.
- Pamiętaj, że dzisiaj zapominamy. – wyszeptałeś mi do ucha.
Obróciłeś mnie znów do siebie tyłem, a nasze biodra, złączone ze sobą, zgodnie poruszały się do rytmu muzyki.
Twoje gry zaczynały być naprawdę pokręcone.
I nawet trochę niemoralne.
Jednak nigdy nie mogłabym zaprzeczyć, że nie chcę, byś tak mówił.
Byłeś dla mnie wszystkim.
Potrafiłeś uświadamiać mi różne rzeczy, stawiać mnie prosto na nogi, kiedy się chwiałam.
Potrafiłeś mnie rozluźnić, ale i zmotywować.
I potrafiłeś dać mi zapomnienie.
I to był chyba ten moment, kiedy zdałam sobie sprawę, że jesteś wszystkim, czego w życiu potrzebuję i że kocham cię najmocniej jak to tylko możliwe.

29.

12 lipca 2010 - poniedziałek

Prawie połowa za nami.
Ten czas tak niemiłosiernie szybko leciał, że miałam wrażenie, że stoję w miejscu, a całe moje życie przemyka obok mnie.
Jak piasek przez palce.
Mimo to, że popadłam w szarą monotonię, której trudno było się pozbyć, bardzo podobało mi się moje teraźniejsze życie. Widocznie potrzebowałam jakiejś przerwy, jakiegoś odbicia.
Siedziałam w biurze, dokańczając mój artykuł, kiedy mój telefon zaczął brzęczeć.
- Halo? – przywitałam się, poprawiając okulary na nosie.
- Ariana! Zgadnij co przyszło pocztą! – usłyszałam nadzwyczaj podekscytowany głos Esme.
Przewróciłam oczami.
- Nie wiem, kartka na Wielkanoc? – oparłam głowę na łokciu, drapiąc się po skroni.
Usłyszałam głębokie westchnięcie.
- Nieee? Odpowiedź z wydawnictwa. Mogę otworzyć? – wyprostowałam się natychmiast na krześle i spojrzałam na ludzi siedzących w biurze.
Przełknęłam ślinę i podniosłam się, mówiąc szeptem.
- Poczekaj, daj mi chwilę.
Ruszyłam szybkim krokiem w stronę naszej kanciapy. Przeszłam między stolikami i wyszłam na balkon.
- Dawaj. – powiedziałam głośno.
Usłyszałam szmer, chwilę ciszy, a potem przeraźliwy pisk. Skrzywiłam się natychmiast i odsunęłam telefon od ucha.
- O mój Boże, Ariana! Napisali, że byli dogłębnie wzruszeni, czytając tak zapierającą dech w piersiach powieść o miłości, której jeszcze nikt tak dobrze nie opisał słowami. Czujesz to?! Napisali też, że chcieli by się spotkać z tobą osobiście i pogratulować talentu, a także jak najszybciej podpisać umowę. Ja cież pierdziele! Mówiłam, że nie możesz tego wiecznie chować gdzieś pod podłogą!
Zacisnęłam mocno powieki i powstrzymywałam się przed wybuchnięciem. Chciałam płakać, skakać, śmiać się i leżeć.
Wzięłam głęboki oddech i oparłam się o barierki, otwierając oczy.
Zobaczyłam Ciebie, palącego papierosa i uśmiechającego się z wyraźnie zainteresowaną miną.
Wystraszyłeś mnie trochę, ale nie to miałam teraz na głowie.
- Dobra, już się uspokoiłam. Przysięgnij mi teraz na mamę, że nie żartujesz. – powiedziałam surowym tonem.
- Przysięgam. – odpowiedziała szybko.
Na chwilę zapadła cisza. Tyle myśli fruwało mi po głowie, że nie wiedziałam, gdzie ich koniec a gdzie początek.
- Jezu, ja w to chyba nie wierze… - powiedziałam cicho. – Wyślij mi zdjęcie, albo zeskanuj. Odezwę się wieczorem, mam sporo pracy… – urwałam i rozłączyłam się.
Wbiłam wzrok w swoje stopy i pokręciłam głową, chowając telefon do kieszeni marynarki, wyciągając przy okazji papierosy.
Podszedłeś do mnie z wyciągniętą ręką, a w dłoni miałeś zapalniczkę.
- Coś się stało? – zapytałeś grzecznym tonem.
Spojrzałam na Ciebie, a w głowie miałam już istny huragan.
Ze szczęścia miałam ochotę rzucić ci się na szyję i całować cię do końca tego świata. Nie obchodziły mnie konsekwencje.
Wstrzymałam oddech i z zaciśniętymi pięściami powiedziałam:
- Wydają moją książkę.
Sekundę potem twój papieros leżał na ziemi, a ja wirowałam w powietrzu, podtrzymywana przez twoje ramiona.
Przytulałeś mnie tak mocno, że traciłam oddech.
Iskry między naszymi ciałami były niemal widoczne gołym okiem.
Cała płonęłam.
Postawiłeś mnie w końcu na ziemię, ale wciąż chowałeś mnie w swoich ramionach.
Odsunąłeś się trochę ode mnie i spojrzałeś na mnie, po czym westchnąłeś.
A ja miałam na twarzy uśmiech wariatki.
Chwyciłeś mój podbródek, i poczułam w brzuchu, że robi się niebezpiecznie.
- Będę pisarką, Zayn. – powiedziałam ucieszona jak małe dziecko.
Musiałam powiedzieć cokolwiek, żeby nie stało się nic złego.
Widać było, że też chciałeś chociaż przez chwilę nie przejmować się konsekwencjami.
- Cholera, ale jestem z ciebie dumny. – powiedziałeś cicho.
I to było to.
To mnie niszczyło, jak i budowało jednocześnie. Paradoksalnie.
Choćbym miała wydać milion książek i słyszeć milion pochwał od miliona ludzi, choćbym miała dostać milion nagród i choćby zbudowaliby mi milion pomników.
Nic nie cieszyło mnie tak, jak słowa pochwały z twojej strony.
I mogłam nie mieć nic… Ale gdy miałam ciebie, miałam wszystko.

niedziela, 22 listopada 2015

28.

9 lipca 2010 – piątek

Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
Jęknęłam cicho i z grymasem na twarzy zwlekłam się z kanapy.
Przeklęte zabezpieczenia hotelowe.
Otworzyłam drzwi i od razu wróciłam z powrotem na kanapę.
Chwilę potem zobaczyłam, jak kładziesz na ławie reklamówkę z przekąskami.
Podniosłeś moje nogi do góry i usiadłeś, kładąc je na swoich kolanach.
To był nasz amerykański rytuał.
Każdego wieczoru, około dwudziestej pierwszej, pukałeś do moich drzwi z reklamówką pełną smakołyków. Siadaliśmy na kanapie i gadaliśmy.
Gadaliśmy bez przerwy, czasami wychodziłeś po godzinie, a czasami nawet obydwoje zasypialiśmy na tej kanapie.
Wpatrywałeś się w telewizor z twarzą bez wyrazu, jakby ten program rozrywkowy nie wywoływał w tobie jakiejkolwiek emocji.
A ja wpatrywałam się w twój profil jak zaczarowana.
Nie można było się obyć z twoim pięknem.
Odwróciłeś głowę w moją stronę i uśmiechnąłeś się promiennie.
- No to zaczynaj, opowiadaj mi swój dzień.
- O nie nie, dzisiaj twoja kolej. – podniosłam się, zabrałam swoje nogi i usiadłam, w międzyczasie kiwając na ciebie palcem.
Zaglądnęłam do reklamówki i chwyciłam paczkę słonych chipsów.
Położyłam ją na twoich kolanach i grzebałam dalej, w poszukiwaniu czekoladek.
- Ari, bo… - zacząłeś, a ja zmarszczyłam czoło i wysypałam całą zawartość reklamówki na wierzch.
- Nie ma ich?!
Rozczarowanie, jakie by nie było, uderzyło we mnie z dziwną siłą.
Co z tego, że chodziło o zwykłe czekoladki.
Miałam dziś jakieś dziwne, kobiece humorki i liczyłam na to, że jakieś słodkości mogą je uśmierzyć.
Warknęłam zrezygnowana, kiedy przewertowałam dwukrotnie całą stertę.
Usłyszałam twój cichy śmiech i spojrzałam na ciebie przez ramię.
- I co się śmiejesz, gamoniu?
Sięgnąłeś ręką za siebie i wyciągnąłeś zza pleców moje czekoladki, śmiejąc się jeszcze głośniej.
Pacnęłam cię mocno w ramię i udawałam obrażoną, chociaż ten dziwny uśmiech nie mógł mi zejść z twarzy.
Napakowałam kilka czekoladek do buzi i oparłam się o kanapę z błogim uśmiechem.
- Ashton strasznie zszargał mi dzisiaj nerwy. – odezwałeś się z krzywą miną.
Zrobiłam pytającą minę, cały czas żując czekoladę, a ty pochyliłeś się w moją stronę i kciukiem starłeś z mojej brody jakieś pozostałości.
Pokręciłeś głową z dezaprobatą.
- Po prostu irytuje mnie jego styl bycia. To jego wywyższanie się. Niby jest cichy i wygląda na skromnego, ale tak naprawdę to zwykła arogancka pizda. Uważa się za kogoś zajebistego, a jak poprosiłem, żeby przerobił mi dzisiaj jedno zdjęcie do okładki to myślałem, że zrobił to dla żartu. A jak mu delikatnie wygarnąłem, że się do niczego nie nadaje, to w taki szyderczy sposób zaczął się do mnie odnosić przy wszystkich, że poczułem się przegrany.
Pokręciłeś głową i wypiłeś porządny łyk piwa.
- Nienawidzę tego uczucia. Niby doskonale wiesz, że masz do czynienia z idiotą, ale nie przeskoczysz faktu, że ten idiota myśli, że to ty jesteś idiotą i próbuje zrobić z ciebie jeszcze głupszego na siłę, że faktycznie się tak czujesz, mimo, że tak nie jest. I czasami łapię się na tym, że jak już coś powiem i ktoś czegoś nie załapie, to przychodzi taka sekunda, że chcę uratować sytuację, bo wychodzę na idiotę, ale wtedy sobie myślę… Aaa tam, wyjebane, przecież to on jest idiotą, skoro nie załapał, niech sobie myśli co chce, ja wiem jak jest.
- Chyba rozumiem tą twoją paplaninę. – powiedziałam, odkładając puste opakowanie na ławę.
Nalałam sobie wina do kieliszka i z powrotem oparłam się o kanapę.
Patrzyłeś na mnie jakiś taki naburmuszony.
Ah, no tak, mogłam cię w sumie trochę urazić tą „paplaniną”.
- Też tak mam. Rzadko kiedy mówię coś na serio, a wszyscy myślą i biorą wszystko na poważnie. Każdy żart jest brany w zły sposób. Nie mówiąc już o sarkazmie.
- Ludzie są głupi. – pokręciłeś głową, patrząc się w telewizor. – Albo po prostu coś ich ogłupia.
- Może.
- A może nie. Nie wiem. Przecież żyjemy w tym samym świecie co oni, odbieramy te samy bodźce i tak dalej. – westchnąłeś, drapiąc etykietkę na butelce od piwa. – Może ludzkość idzie po prostu w złą stronę, a my jesteśmy najzwyczajniej w świecie staroświeccy? – spojrzałeś na mnie, doszukując się odpowiedzi.
- Ja na pewno. Gdybym mogła, to cofnęłabym się do wieku, w którym mężczyzna na każde powitanie całował kobietę w rękę, pisało się listy i jeździło konno w tych super dziwnych ubraniach.
- Jarają cię takie rzeczy? – uniosłeś brew, wpatrując się we mnie intensywnie.
- No pewnie. To znaczy to niemycie się i brak kanalizacji ogólnie mnie obrzydza, ale… Chodzi mi o kulturę człowieka, o tą całą etykietkę. – uśmiechnąłeś się, kiedy zawzięcie gestykulowałam dłońmi, by w jakiś sposób wyjaśnić, o co mi chodzi.
Pokiwałeś głową i wiedziałam, że rozumiesz mnie doskonale.
- Całkiem inne czasy. Chociaż przyznaję, również bym się tam przeniósł, ale nigdy w życiu nie założyłbym tych dziwnych, obcisłych rajtek, które uwidaczniałyby moją męskość. To nieprzyzwoite. – zmarszczyłeś nos, a ja zaśmiałam się cicho. – Co nie zmienia faktu, że strasznie podoba mi się wizja romantycznej przejażdżki konnej o zachodzie słońca. Zlekceważyłabyś zdanie ojca, że jestem dla ciebie złą partią i uciekłabyś ze mną, całkowicie dając kosza jakiemuś bogatemu bucowi.
Spojrzałam na ciebie z lekko zmarszczonym czołem i przez chwilę miałam wrażenie, że się przesłyszałam.
Westchnąłeś, wpatrując się w swoją pustą butelkę po piwie.
- Albo poznałbym cię na jakimś balu i zawzięcie ubiegał o twoją rękę, nawet jeśli pochodzilibyśmy z różnych klas społecznych. Byłbym buntownikiem. – uśmiechnąłeś się pod nosem.
- Jebać zasady. – skomentowałam i wypiłam całe wino, jakie miałam w kieliszku.
Nawet nie chciałam się zastanawiać, o co mogło ci chodzić, kiedy to mówiłeś. Mogłeś podać po prostu przykład, albo półsłówkiem chciałeś mi coś przekazać.
Nie chciałam się jednak zastanawiać, bo mogłabym to nietrafnie przeanalizować.
Pozostawiłam więc tą interpretację w spokoju.
Ale kiedy chwilę później z dziwnym błyskiem w oku powiedziałeś:
- Jebać zasady.
Nie miałam wyboru – analizowałam wszystko dogłębnie.

27.


4 lipca 2010 - niedziela

- Pamiętasz co się stało rok temu? – zapytałeś, wkładając ręce do kieszeni.
I dobrze, bo miałam ochotę spleść nasze dłonie.
Był wieczór, a my spacerowaliśmy z dala od zgiełku. Czyli prawie po za miastem, bo dzisiaj w każdym możliwym parku czy na placu był festyn z okazji Dnia Niepodległości.
Powoli zapadał zmierzch, morskie fale delikatnie uderzały o brzeg, a piasek cicho pomrukiwał pod naszymi stopami.
Co chwilę mijaliśmy jakichś ludzi, więc nie do końca byliśmy sami, chociaż właśnie samotności szukaliśmy.
Jesteśmy tu cztery dni, a już mamy dość ludzi.
Dlatego przez cały dzień siedzieliśmy w pokojach hotelowych, unikając nawet głosu dziennikarza z telewizyjnego programu, który nie mówił o niczym innym, jak tylko o święcie niepodległości.
Ale ciebie musiała dorwać choroba domowa i potrzeba natychmiastowego wyjścia na dwór. Marudziłam, oczywiście, że marudziłam, bo siedziałam pod kocem cały dzień i pisałam jakieś bzdety. Esme nazwała by to książką, ja jednak wolałam to nazywać po imieniu.
Więc kiedy stanąłeś w moich drzwiach z plecakiem zawieszonym na jednym ramieniu i z tą stanowczą miną i zarządziłeś wieczorną wycieczkę, naprawdę nie miałam wyjścia.
Jednak ten plecak, a raczej jego zawartość, była tak intrygująca i tajemnicza, że nie mogłam przestać o niej myśleć. A kiedy zapytałam co jest w środku, uśmiechnąłeś się tylko szeroko i pokiwałeś na mnie palcem.
- Co takiego? – zapytałam spokojnym głosem.
Spojrzałeś na mnie przez ramię z konsternacją na twarzy.
- Naprawdę nie pamiętasz? Myślałem, że to ja mam słabą pamięć i że będziesz na mnie krzyczeć, że zapomniałem. – zaśmiałeś się cicho.
Nie wiedziałam kompletnie co masz na myśli i zaczęło mnie to martwić. O czym tak ważnym mogłam zapomnieć, że pamiętałeś to ty?
- Teraz mi głupio, bo nie wiem o czym mówisz… - patrzyłam na swoje stopy, chowające się w ciepłym piasku, byś nie poznał po mnie aż tak wielkiego poczucia winy.
Szliśmy dalej, a ty nie odzywałeś się przez jakiś czas. W końcu doszliśmy do końca piaskowej plaży, gdzie zaczynał się skalisty klif.
Zatrzymałeś się i ściągnąłeś z ramion tajemniczy plecak. Otworzyłeś go i wyciągnąłeś koc.
Pomogłam ci go rozścielić, a kiedy usiadłeś wygodnie i spojrzałeś na mnie z góry, chyba przypomniałam sobie, co stało się rok temu.
Patrzyłeś na mnie z uśmiechem tak czułym, że miałam ochotę zakopać się pod całym piaskiem tej plaży.
Pokręciłeś głową i wyciągnąłeś z plecaka wino, kieliszki, jakieś chipsy i batoniki.
Chwyciłam się za policzek, myśląc zawzięcie. Cały czas stałam.
Odkorkowałeś wino i znów na mnie spojrzałeś.
- Usiądziesz? – zapytałeś.
Kiedy dalej stałam i wpatrywałam się w to wszystko, westchnąłeś tylko i stwierdziłeś, że nie mam zamiaru usiąść. Wstałeś i nalałeś wina do obu kieliszków, podając mi chwilę później jeden.
Wlepiłeś we mnie swoje spojrzenie, a ja nadal tępo patrzyłam w piasek.
- Przestań już się tak zamartwiać, nic się nie stało, że nie pamiętasz. – powiedziałeś z uśmiechem.
Podniosłam wzrok.
- Poznaliśmy się rok temu? To chcesz świętować? – zapytałam cicho, dalej z kamienną miną.
Ty uśmiechnąłeś się jeszcze bardziej promiennie.
- Pomyślałem, żeby świętować to w tej kawiarni, no ale… plażą w Los Angeles musisz się zadowolić. – powiedziałeś, stukając swoim kieliszkiem o mój, a ja zaśmiałam się cicho.
Upiłeś łyk wina, nie spuszczając ze mnie wzroku. Te twoje długie rzęsy…
Przeszły mnie ciarki.
- Uwielbiam twój uśmiech. – powiedziałeś, kiedy piłam.
Zaczęłam kaszleć, więc troskliwie poklepałeś mnie po plecach. Zgięłam się w pół, a kiedy mi przeszło i wyprostowałam się, patrząc na ciebie, nie uśmiechałeś się jak zwykle.
Coś było nie tak.
Jakaś dziwna magia pojawiła się w powietrzu i ktoś mącił coś swoją różdżką.
Westchnąłeś i chyba chciałeś coś powiedzieć, jednak odwróciłeś wzrok i spojrzałeś na krajobraz pięknego morza.
- Dziękuję. – powiedziałam, a twój wzrok znów na mnie wylądował. W oczach miałeś jakieś dziwne, wesołe iskierki nadziei. - Naprawdę miło z twojej strony, że chcesz świętować coś takiego.
Tak, jak szybko rozpaliłam to czekoladowe ognisko, tak szybko je zgasiłam.
Twój uśmiech znów zbladł.
Usiadłeś na kocu, odkładając na bok pusty kieliszek. Objąłeś kolana ramionami i wpatrywałeś się gdzieś w dal. Westchnęłam i usiadłam obok ciebie, możliwie jak najbliżej.
Ciepło biło od ciebie jak od gorącego pieca. Oparłam głowę o twoje ramię, w momencie, w którym wiatr zawiał mocniej.
Miałam na sobie krótkie spodenki, a robiło się coraz chłodniej. Spojrzałeś na mnie z góry i uniosłeś ramię, pozwalając mi tym samym, żebym przytuliła się do twojego boku.
Trwaliśmy w ciszy przez kilka chwil. Zrobiło się już ciemno.
- Ja też uwielbiam twój uśmiech. – powiedziałam cicho, przytulając się do twojego ramienia.
Spojrzałeś na mnie, a twoją twarzy rozpromienił jeden z piękniejszych uśmiechów, jaki w życiu widziałam.
To był czar, który ktoś rzucił swoją różdżką. To była magia.
Dzięki twojemu uśmiechowi doznawałam tylu emocji na raz, że nie jestem w stanie tego racjonalnie opisać.
Z resztą w nas nie było nic racjonalnego.
A tym bardziej we mnie.
Byłam definitywnie beznadziejną romantyczką, szukającą zawodu dla serca, by tylko móc pisać jakieś głupie wiersze i książki.
- Spójrz.
Podniosłam głowę, a mój wzrok podążył za twoim palcem.
Od miasta zaczęło bić światło sztucznych ogni.
Spojrzałam na ciebie, a kiedy ty wyczułeś mój wzrok, również na mnie spojrzałeś.
I nie mogliśmy oderwać od siebie wzroku.
Znów ta dziwna magia.
Westchnąłeś cicho i zmarszczyłeś czoło.
- Wszystkiego najlepszego z okazji naszej rocznicy. – powiedziałeś cicho.
- Wszystkiego najlepszego z okazji naszej rocznicy. – powtórzyłam, a ty znów się uśmiechnąłeś.

26.

1 lipca 2010 - czwartek
Thomas przytulił mnie po raz ostatni, a ja zacisnęłam powieki.
- Nie będę ci mówił, że masz być ostrożna. – usłyszałam jego głos gdzieś ponad moją głową. – Chyba w ogóle nie muszę nic mówić. – jego ciało zadrżało pod wpływem jego chichotu.
Odsunął mnie od siebie i złapał moje policzki w dłonie.
- Przecież wszystko wiesz. Zawsze wszystko wiesz. – uśmiechnął się szeroko, a jego oczy błysnęły, kiedy dał mi buziaka w usta.
No tak, nasza niema komunikacja czasami była niezawodna.
Często wprawialiśmy się w jakieś dyskusje, ale nigdy na temat siebie.
Kiedy pomyślałam sobie, siedząc na kanapie, że chcę, żeby był bliżej, on natychmiast się przysuwał.
Albo kiedy zapomniał kupić sobie picia, ja kupiłam mu sok, bez wcześniejszego ustalania.
Czasami zachowywaliśmy się jak para starych, dobrych przyjaciół.

Wsiadłam w samochód Bena i ostatni raz pomachałam przystojniakowi w garniturze.
- Ej, to wy jesteście razem, czy jak to jest? – zapytał Ben, a Esme zmierzyła go groźnym spojrzeniem.
Rzuciłam jej skonsternowaną minę.
Przecież to nie grzech pytać.
- Chyba nie. Nie rozmawiałam z nim o tym, ale starałam się dać mu do zrozumienia, że nie chcę pakować się w poważne związki. Spotykamy się i rozmawiamy o tym, co nam siedzi w głowach, o jakichś psychologicznych, moralnych i niemoralnych rzeczach.
Zobaczyłam w lusterku, jak chłopak przewraca oczami.
- Filozofowie. – mruknął pod nosem z uśmiechem, a ja pacnęłam go w ramię.
- Jesteśmy po prostu przyjaciółmi. Mi brakowało kogoś do rozmowy i do bliskości, jemu też, spotkaliśmy się i jakoś tak wyszło.
- Pieprzycie się? – zapytał Ben, a ja wybuchłam śmiechem
- Ben! – krzyknęła Esme i zdzieliła go po głowie.
- Nie, to tylko nic nieznaczące pocałunki. – oblałam się rumieńcem.
- To w takim razie, to bez sensu. – stwierdził Ben.
- Dlaczego?
- Skoro jesteście przyjaciółmi, to dlaczego cały czas chcecie spędzać czas sami? Musisz coś do niego czuć.
Westchnęłam.
- Nie, to taki sam przyjaciel jak Alan i Ryan, tyle tylko, że jest odrobinę… inteligentniejszy?
- Ale ani z Alanem, ani z Ryanem się nie całujesz. – odparł chłopak i uśmiechnął się pod nosem, widocznie bardzo dumny z siebie za wydedukowanie czegoś takiego.
Zaśmiałam się cicho.
- To w takim razie to skomplikowane.
Ben wzruszył ramionami.
- Trzeba było tak od razu. Tylko co na to wszystko Zayn? – chłopak uniósł brew.
Esme znów zmierzyła go groźnym spojrzeniem.
- A co ma do tego Zayn? – zapytałam, odrobinę się oburzając. – Zayn… - westchnęłam. – Zayn będzie ojcem. – spuściłam głowę.
Ben prychnął głośno.
- Wpakował się w największe gówno. – pokręcił głową, a Esme uderzyła go w ramię.
Zaczęli dyskutować pomiędzy sobą, co to znaczy mieć dziecko i czy kiedykolwiek Ben planował mieć je z Esme.
Słodka przekomarzanka.
Rzygam.
Ale Ben miał rację.
Wpakowałeś się w największe gówno.

- Zaraz wydłubię jej oczy. – mruknęłam pod nosem do Esme, kiedy kątem oka zauważyłam, jak Denise mierzy mnie nienawistnym spojrzeniem.
Od kiedy tylko doszło do niej, że zabieram jej chłopaka na miesiąc, przestała się do mnie odzywać, albo robiła to w dość nieprzyjemny sposób, i cały czas gapiła się na mnie z tą miną śmierciożercy.
Esme parsknęła śmiechem.
- Słuchaj, ja o Bena też bym była zazdrosna. Kto by to nie był.
Wyciągnęłam walizkę z bagażnika i spojrzałam na nią z politowaniem.
- Nawet ja? Nie przesadzaj. Wiesz dokładnie, gdzie jest moje serce. – chwyciłam dwie torby i odwróciłam się od niej, idąc w stronę wejścia na lotnisko.
- Pod lewym płucem powinno, ale wątpię, że ktoś taki jak ty w ogóle je ma. – mruknęła, a ja ironicznie się zaśmiałam.
Poszliśmy całą grupką oddać nasze bagaże do kontroli i już wtedy poczułam jakieś dziwne ukłucie.
To był pierwszy raz, kiedy wyjeżdżałam na tak długo. Nie wiem, jak dam radę nie tęsknić za tymi głupkami.
Nie wiem też, jak dam radę wytrzymać ten miesiąc z tobą.
Po odczekaniu w niemiłosiernie długiej kolejce, pozbyliśmy się bagaży i ruszyliśmy na kolejną odprawę.
I wtedy to kłucie w brzuchu nabrało siły.
A kiedy po kolei każdy mnie przytulił, nawet zapłakana Denise, zaczęły piec mnie oczy.
- Cały czas będę trzymać kciuki. – szepnęła mi do ucha Esme, odsunęła się i mrugnęła do mnie okiem, po czym spoglądnęła na ciebie.
- Karm Filipa. Inaczej cię zabiję. – powiedziałam, a ona wystawiła mi język.
Pokręciłam głową z uśmiechem, pomachałam jeszcze raz wszystkim i przeszłam w stronę bramek.
A ty żegnałeś się właśnie z Denise, całując jej brzuch przez materiał koszulki.
Przewróciłam oczami i odwróciłam się plecami do tego widoku.
Dalej nie mogłam pojąć tego, co zrobiła.
Jak można kogoś podświadomie zmuszać do miłości?
Po kilkunastu godzinach podróży i przybyciu w końcu do hotelu, nie wiedziałam, jak się nazywam.
Wpakowałam ostatnią walizkę do pokoju i dałam napiwek bagażowemu.
Zamknęłam drzwi i natychmiast ruszyłam w stronę kanapy, bezwładnie na nią opadając.
Oh, słodka Ameryko.
Daj mi siłę.
Kiedy zapadałam już w drugą fazę drzemki, usłyszałam pukanie do drzwi.
Jęknęłam głośno.
- Wejść! – krzyknęłam.
- Musisz otworzyć! – usłyszałam twój przytłumiony głos.
Sapnęłam ze zdenerwowaniem i podniosłam się z łóżka.
Otworzyłam drzwi i ujrzałam ciebie.
Miałeś uroczy bałagan na głowie i małe worki pod oczami, ale cholera, i tak wyglądałeś idealnie.
- Co? – zmarszczyłam czoło.
- To tak nie działa. – pokręciłeś głową. – Muszę mieć kartę, żeby wejść, nawet jeśli nie przekręcisz zamka. Możesz je otworzyć od wewnątrz, albo od zewnątrz z kartą. – wytłumaczyłeś mi, przechodząc przez próg.
Mój biedny, otępiały mózg ledwo rejestrował to, co mówiłeś, więc tylko bezwiednie się na ciebie gapiłam.
- Wyjdź, pokażę ci.
Wypchnąłeś mnie delikatnie na korytarz i zamknąłeś drzwi.
Złapałam za klamkę, ale drzwi nie ustępowały.
Zapukałam mocno.
- No wpuść mnie. – jęknęłam.
Otworzyłeś je i zacząłeś się głośno śmiać.
Weszłam do środka ze zmarszczonym czołem i spojrzałam na ciebie jak na dziwaka.
- No co?
- Nic. Mogłem cię tam zostawić. – zachichotałeś jak mały chłopczyk.
Przewróciłam oczami i pchnęłam cię na ścianę, ruszając w stronę kanapy.
Oglądaliśmy jakieś nudne programy o wędkowaniu i kiedy już prawie usypiałam, odezwałeś się cichym głosem.
- Myślisz, że coś się między nami zmieni podczas tego miesiąca?
Rozbudziłam się natychmiast, a serce zaczęło mi szybko bić.
- To znaczy? – uniosłam brew.
Wzruszyłeś ramionami, dalej gapiąc się na telewizor.
- Nie wiem, pokłócimy się albo coś. Będziesz miała mnie dosyć, a ja odkryję twoje największe dziwactwa.
Zaśmiałam się krótko.
- W połowie miesiąca wypada mi okres, lepiej uważaj. – ostrzegłam cię palcem, a ty spojrzałeś na mnie i zaśmiałeś się cicho.
I znów prawie usypiałam, i znów odezwałeś się pod nosem.
- Nie chciałbym się z tobą kłócić.
Nie odpowiedziałam.
Po prostu zamknęłam oczy i płakałam w duszy, bo ta sytuacja była beznadziejna.
Też nie chciałam się z tobą kłócić.
Ale jaki jest cel w brnięciu dalej w tą znajomość, skoro ja tylko bardziej się zakochuję, a ty będziesz ojcem?
Tak głęboko weszłam w ślepy zaułek, że nawet z tyłu zaczęła wyrastać ściana.
A ja dalej nie wiedziałam jak wyjść.

25.

28 czerwca 2010 - poniedziałek
Spojrzałam na mój wibrujący telefon i, wzdychając, podniosłam go do ucha, dalej skupiając wzrok na ekranie komputera.
- Halo?
- Jesteś w domu? – usłyszałam twój radosny głos i na chwilę skupiłam uwagę na czymś innym, niż na tym cholernym artykule na jutro.
- Tak. – mruknęłam.
- To ja już wchodzę po schodach. – powiedziałeś, rozłączając połączenie.
Odłożyłam komórkę i ściągnęłam okulary, kładąc je obok myszki.
Przejechałam dwoma palcami po powiekach, złączając je na nosie.
Westchnęłam, drugą ręką głaszcząc śpiącego na moich kolanach Filipa.
- No, kociaku, czas wstawać, królewicz przyjdzie zaraz do komnaty na najwyższej wieży.
Usłyszałam pukanie do drzwi i byłam pewna, że musiałeś biec, by dostać się tu tak szybko.
Musiałam wstać i ci otworzyć, bo byłam sama w domu.
Esme jak zwykle koczowała u Bena.
Otworzyłam ci drzwi, a ty przeskoczyłeś przez próg jak małe dziecko.
Na twarzy miałeś tak szczęśliwy uśmiech, że aż zakuło mnie w sercu.
Piękny byłeś, kiedy byłeś w takim humorze.
- Co ty taki podekscytowany? – zmarszczyłam czoło.
- Musisz usiąść, nie uwierzysz w to, co ci powiem! – byłeś tak rozemocjonowany, że aż brak mi słów, by to opisać.
Wskazałam gestem na kanapę w salonie, a ty zamknąłeś drzwi, ściągnąłeś buty i chwyciłeś mnie za nadgarstek.
Usadziłeś mnie na kanapie jak małe dziecko, a sam stanąłeś naprzeciw mnie.
- Uwaga, mówię. Gotowa?
Twoja postawa sprawiała, że miałam ochotę wybuchnąć śmiechem.
Miałeś delikatnie zgięte kolana, ręce podniesione na wysokość klatki piersiowej i cały czas miałeś otwartą buzię.
Kiwnęłam głową, czując , że serio masz do przekazania coś ważnego.
- Denise jest w ciąży.

Jasna cholera.
- Kurwa mać, to moja wina. Ale jestem głupia! – warknęła Esme, pukając się w czoło.
Moje zamroczenie na chwilę gdzieś zniknęło, kiedy spojrzałam na nią uważnie.
- Wsadziłaś spermę Zayna w kobiecie części Denise? – zapytałam, z uniesioną brwią.
Esme spojrzała na mnie jak na chorego psychicznie pacjenta jakiegoś szpitala.
- Nie. – mruknęła, ale nie dałam jej skończyć.
- Więc nie rozumiem dlaczego się obwiniasz. – odburknęłam, opierając brodę na ręce.
Usiadła naprzeciw mnie, kładąc swoje dłonie na mojej.
Mój wzrok powędrował na jej zmartwioną twarz.
Przegryzała policzek ze złością, aż w końcu spojrzała mi w oczy.
- Namówiłam Denise, żeby przestała brać tabletki antykoncepcyjne.
Gdybym coś piła, już dawno miałaby to na twarzy.
Zabrałam rękę i odsunęłam krzesło, patrząc na nią z obrzydzeniem i szokiem w jednym.
Miałam ochotę zacząć już płakać.
- Przepraszam! – krzyknęła szybko.
Prychnęłam i pokręciłam głową.
- Nie ośmieszaj się.
- Ari, to było dawno, jak jeszcze nie byłam pewna, co do niego czujesz. Denise powiedziała, że chce go mieć przy sobie pomimo wszystko, Ari. Pomimo wszystko. Że użyje każdego wyjścia, żeby tylko być z nim na zawsze, nawet, jeśli otrucie wchodziłoby w grę.
Ta jasne, kurwa mać, eliksir miłosny trza było mu dać, a nie robić sobie dziecko.
Znów prychnęłam.
- I ty, miłośniczka sprawiedliwości pozwoliłaś na coś takiego? Kurde, sama podsunęłaś jej ten pomysł, jesteś taka genialna Esme. – skrzywiłam się, wylewając z siebie sarkazmy.
Wstałam i spojrzałam na nią z obrzydzeniem.
- Brawo, naprawdę gratuluję takiego posunięcia. Ciekawe jak Zayn będzie się czuł, gdy się o tym dowie.
Spojrzała na mnie ze strachem.
Już zrobiłabym krok w stronę drzwi, ale coś wpadło mi jeszcze do głowy.
Spojrzałam na nią przez ramię.
- Zrobiłabyś coś takiego Benowi? – moje pytanie zawisło w powietrzu i nie zanosiło się na to, by pojawiła się na nie odpowiedź.
Esme mierzyła mnie smutnym wzrokiem i mimo tego, że wiedziałam, że jest jej niesamowicie przykro, byłam na nią cholernie wściekła.
- Tak myślałam. Jeśli łaska, to proszę dać mi spokój. Chcę być sama. – powiedziałam lodowatym tonem.
Zamknęłam się w swoim pokoju i usiadłam na dywanie, oparta o regał na książki.
Filip natychmiast wskoczył w moje ramiona, a ja, biorąc ogromny oddech, wypuściłam go ze świstem, jednocześnie wylewając pierwsze łzy z oczu.
Byłam kompletnie rozdarta i gdybyś nie był powodem mojego płaczu, to byłbyś jedyną rzeczą, która byłaby w stanie mnie uspokoić.
W sumie to nie byłeś powodem mojego płaczu.
Powodem było to małe ziarenko w brzuchu Denise.
Jasna cholera, będziesz ojcem.
Jakie to chore.
Chwyciłam twarz w dłonie, mocno przyciskając palce do powiek.
Jeśli tak mam czuć miłość, to proszę, zabijcie mnie już teraz.
Nie było gorszego bólu niż ten.
A chyba najtragiczniejsze było w tym wszystkim to, że to był dopiero początek.

24.

25 czerwca 2010 – piątek

- Jezus Maria, nie pamiętam, kiedy się tak ostatnio stresowałam. – potarłam swoje spocone ręce o uda i wzięłam głęboki oddech, by uspokoić nerwy.
- Daj już spokój, nie ma czym się denerwować. – Esme machnęła na mnie ręką i zbliżyła się, by przypudrować mi policzki.
Spojrzałam na nią z ukosa.
- Nie bądź durna, czytam przemówienie. Oczywiście, że jest się czym denerwować. – przewróciłam oczami i spojrzałam w swoje odbicie w lustrze.
- Ja bym się raczej martwiła twoimi egzaminami. – mruknęła pod nosem z uśmiechem.
Spojrzałam na nią przez ramię z szeroko otwartymi oczami.
- Myślisz, że nie zdałam? Esme, błagam, nie mów tak, zaraz zemdleję.
Ta bździągwa zaśmiała się tylko głośno i poklepała mnie po ramieniu.
- Nie panikuj. Idź lepiej pod scenę, zaraz cię wyczytują. I pamiętaj. – pogroziła mi palcem. – Masz zakaz stresowania się. Przeczytaj to przemówienie tak jak czytasz te wszystkie swoje książki pod nosem. – odparła i skupiła wzrok na wnętrzu swojej torebki.
Podeszłam pod schodki na scenę i zerknęłam ukradkiem na widownię.
Chryste, ile ludzi.
Wzięłam jednak głęboki oddech i zebrałam się do kupy, a kiedy mnie wyczytali, weszłam na podest z pewnością siebie.
Przeczytałam własny tekst o tym, jak czas szybko mija i że czasami nasze drogi nieubłaganie muszą się rozejść. O doświadczeniach życiowych i co tak naprawdę powinniśmy wynieść z tego całego studiowania.
Pożegnałam swoje koleżanki i kolegów, nie mogąc ukryć wzruszenia, kiedy zobaczyłam jak Hayley ryczy w chusteczkę.
Było emocjonalnie.
Ale największe tąpnięcie przeżyłam, kiedy wyczytali listę absolwentów z wyróżnieniem.
Jezu, kupa w gaciach, serio, i to pokaźnych rozmiarów.
Wyszłam na środek, nie mogąc powstrzymać powoli zbliżających się łez.
Piętnaście minut później było po wszystkim, a ja uradowana wpadłam w ramiona mojej grupki przyjaciół.
- Gratulacje, Ariana! – zawołał Alan i zabrał moją czapkę.
- Założyłem się z Benem, że będziesz miała dyplom z wyróżnieniem. – odezwałeś się, ruszając brwiami i szczerząc się do mnie jak głupek.
Spojrzałam z udawanym oburzeniem na Bena.
- I ty, przeciw mnie?
Nasza grupka zaśmiała się głośno i radośnie, jednak umilkła natychmiast, kiedy usłyszała odchrząknięcie.
Odwróciliśmy się w stronę tego dźwięku i wszyscy zmarszczyli czoła, a ja szeroko otworzyłam buzię ze zdumienia.
Thomas stał z rękami splecionymi z tyłu, z podniesioną głową, w garniturze, szeroko i przyjaźnie się uśmiechając.
Co on tu robił?
Nigdy nie mówiłam mu, gdzie studiuję.
W ogóle przypadkiem wyszło, że w piątek mam zakończenie roku.
Emanowała od niego pewność siebie i nonszalancja i cholera, uginały się pode mną kolana.
- Cześć. – odezwał się.
Zakłopotałam się, jednak po chwili stanęłam obok niego i zaczęłam mu po kolei wszystkich przedstawiać.
Miałam nieodparte wrażenie, że kiedy uścisnąłeś jego rękę, zacisnęła ci się szczęka.
- Tommy, idziemy opić sukces naszej absolwentki, piszesz się? – zawołał Alan, człowiek, który nigdy się niczym nie smucił.
Thomas rzucił mi ukradkowe spojrzenie, po czym profesjonalnie uśmiechnął się do mojego kolegi i skinął głową.
- Jasne.
A ty zacisnąłeś pięści i myślałeś, że tego nie zauważę.
Szczerze?
Bałam się tego wyjścia jak cholera.
Nie wiedziałam, czy moja wspaniała grupka zaakceptuje mojego nowego znajomego.
Cholera, czy ty go zaakceptujesz.
Ale miałam dziwne wrażenie, że dla ciebie był skreślony od początku.
Jak się później okazało – nie było się czego bać.
Thomas szybko załapał wspólny język z Ivy, Alanem i Ryanem.
Ty byłeś sceptyczny, wiadomo, Ben był pośredni, w końcu to twój najlepszy kumpel, musiał trzymać twoją stronę.
Esme była przyjazna, jednak w głębi duszy wiedziałam, że Thomasowi ciężko będzie ją do siebie przekonać.
A Denise to Denise.
Łypała na wszystkich spod byka i w ogóle się nie udzielała.
W końcu wstałam, by wyjść na papierosa.
Ty też wstałeś.
Staliśmy sami, co naprawdę było zdumiewające.
Przecież według Denise nasza znajomość powinna być zakazana.
A z resztą, nieważne.
- I co, polubiłeś go? – zapytałam.
Wpatrywałeś się w jakiś martwy punkt i pokręciłeś głową.
- Nie wiem czemu, ale u tego kolesia wyczuwam fałszywość na kilometr.
Uniosłam brew, jednak postanowiłam to zignorować.
Nie znałeś go, a ja, spędzając z nim trochę czasu sam na sam, stwierdziłam, że Thomas to jeden z najszczerszych kolesi na świecie.
Zaraz po Alanie. Alan wygrywa wszystko.
- Aa, właśnie. – odezwałeś się po chwili ciszy i zacząłeś grzebać w marynarce. – Mam coś dla ciebie, a to nie może czekać. Jak już jesteśmy sami, to warto to wykorzystać. – mruknąłeś, a ja się podekscytowałam.
Twój prezent na moje urodziny był niesamowity, więc podejrzewałam, że ten też będzie niezły.
Wygrzebałeś małe pudełeczko z kieszeni i mi je podałeś.
- To z okazji otrzymania dyplomu z wyróżnieniem.
Spojrzałam na ciebie podejrzliwie, a ty posłałeś mi szeroki uśmiech.
Otworzyłam pudełeczko i zobaczyłam naszyjnik, z malutką, okrągłą blaszką.
Jezu, skąd ty się wziąłeś?
Twoje prezenty były tak dobrze trafione, że zaczynałam się zastanawiać, czy czasem nie podajesz mnie hipnozie i nie zmuszasz do odpowiedzi.
- Łoł, jaki śliczny. – mruknęłam pod nosem a oczy mi się zaświeciły.
Zaśmiałeś się cicho i pstryknąłeś kiepem gdzieś w krzaki.
Podszedłeś do mnie i objąłeś mnie jednym ramieniem, bo drugą rękę miałeś w kieszeni spodni.
- Wierzyłem w ciebie, Ari, ten dyplom ci się należy. – powiedziałeś i pocałowałeś mnie w czoło.
- Dzięki.
- Nie ma za co. – wzruszyłeś ramionami i ruszyłeś do środka.
Thomas dziwnie zmierzył nas spojrzeniem, ale posłałam mu firmowy uśmieszek, i znów pochłonęła go rozmowa z Benem.
Wiedziałam, że Denise właśnie wyobraża sobie jak ginę na milion różnych sposobów, więc zaśmiałam się cicho pod nosem.
Idiotka.

- I co, nie pożarli cię żywcem? – zapytałam, kiedy staliśmy pod moją kamienicą.
Thomas zaśmiał się, a ja byłam zmuszona wziąć głębszy oddech.
Genialnie wyglądał w garniturze, z rękami w kieszeni, opierając się o bok swojego czarnego, sportowego auta.
- Nie, masz bardzo w porządku znajomych. Tylko ta blondyna chyba cię nie lubi. – zmarszczył czoło, a ja przewróciłam oczami.
- Ta, Denise. Myśli, że Zayn ją ze mną zdradza.
Myślałam, że się zaśmieje, ale tego nie zrobił.
- Nie dziwię się. Macie między sobą potężną więź. – wzruszył ramionami, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Przełknęłam ślinę.
- To tylko przyjaciel. – odburknęłam.
- Mi się nie tłumacz. – pokręcił głową, patrząc gdzieś w bok.
Przegryzłam wargę, kołysząc się na nogach.
- Skąd wiedziałeś, gdzie studiuję? – zapytałam, unosząc brew.
- Mój wujek jest dyrektorem na tej uczelni. Ostatnio jak u niego byłem miał na biuru dyplomy z wyróżnieniem i byłem pewny, że nie ma drugiej takiej Ariany na dziennikarstwie jak ty. – posłał mi kokieteryjny uśmiech, a ja się zaczerwieniłam. – Chodź tu. – wyciągnął dłoń w moją stronę, a ja podeszłam te kilka kroków i stanęłam blisko niego.
Objął mnie w talii, poprawiając uprzednio moje włosy.
- Nie ważne, kim jest dla ciebie ten cały Zayn. Patrzy na ciebie w tak przenikliwy sposób, że mi się to nie podoba.
Spojrzałam na niego odrobinę nieprzytomnym wzrokiem.
Westchnął i cmoknął mnie krótko w usta.
- Nie podoba mi się też to, że patrzy na ciebie, jakbyś należała do niego.
I właśnie po tych słowach wiedziałam, że za cholerę nigdy nie wyjdę z twojej klatki.
Po prostu nie chciałam i nikt nie miał szans mnie wyciągnąć zza tych krat.
Nigdy.
Byłam po prostu do ciebie przypisana.

środa, 11 listopada 2015

23.

22 czerwca 2010 - wtorek
Thomas zatrzymał auto, zaciągając hamulec ręczny przed jakąś bramą i obniżył szybę.
- To ja, Adam. – powiedział, coś kliknęło i brama zaczęła się otwierać.
Na jego twarzy wciąż majaczył się ten zadziorny, mały uśmieszek.
Ja natomiast rozglądałam się wokół z przerażeniem.
Serio, aż mnie brzuch bolał.
Może dlatego, że wjechaliśmy na posesję jakiś pierdzielonych bogaczy i za cholerę nie wiedziałam, co tam robimy.
Zaparkował auto przed ogromną werandą i zgasił silnik.
Wysiadłam z samochodu na drżących nogach, a on podszedł do mnie, złapał mnie pewnie za rękę i pociągnął w stronę drzwi wejściowych.
Wszystko ociekało pieniędzmi. Marmurowe posadzki, kryształowe żyrandole jak z paryskiego pałacu, dużo złoto obramowanych obrazów.
Thomas rozglądnął się po korytarzu, przegryzając wargę i pociągnął mnie na górę.
- Rodziców chyba nie ma w domu. – mruknął, wchodząc po schodach.
- To twój dom?! – powiedziałam głośno, otwierając szeroko usta.
Spojrzał na mnie przez ramię.
- Nie ja go urządzałem, nie oceniaj. – zaśmiał się i otworzył drzwi do, jak zgaduję, swojego pokoju.
Tu dużo było ciemnego drewna i ciemnego kamienia.
Regały z książkami prawie na każdej ścianie, ogromne biurko i łóżko, w centralnej części.
Podeszłam do niego powoli i usiadłam, rozglądając się dookoła.
Thomas stał na środku pokoju, przyglądając mi się z pod przymrużonych oczu. Uśmiechał się, rozpinając mankiety swojej idealnie skrojonej, czarnej koszuli, która współgrała z jego ciemnymi włosami.
- Przepraszam, jeśli to cię zestresowało. – odezwał się.
Włożyłam dłonie pod uda i pokręciłam głową.
Kątem oka zauważyłam, jak rozpina pozostałe guziki swojej koszuli.
Przełknęłam ślinę i walczyłam ze sobą, by nie patrzeć na ten seksowny pokaz.
Usiadł obok mnie i wbił we mnie spojrzenie.
Jego koszula dzielnie spoczywała na jego prawym ramieniu i zazdrościłam jej, że może jej dotykać.
Chwycił mój podbródek i uniósł moją głowę.
- Gdzie się podziała ta twoja pewność siebie, co? – uśmiechnął się w szarmancki sposób, a ja myślałam, że oglądam swój ulubiony serial z idolem w roli głównej.
Chyba nawet się obśliniłam.
- Onieśmielasz mnie czasami. – poczułam jak na moje policzki wstąpił rumieniec.
Thomas wydął wargę i spojrzał na mnie niewinnie.
- Wiem, że znamy się ponad miesiąc i tak dalej, ale jedyne, co to tobie wiem, to to, w jaki sposób myślisz.
Chłopak zmarszczył czoło i spojrzał na swoje dłonie.
- Znam twoje filozofie i przemyślenia, ale nie wiem, kim byłeś, zanim się poznaliśmy.
- Okej, czekaj czekaj. Gdzie jest haczyk? – uniósł na mnie swój wzrok i szukał czegoś w moich oczach.
- Jaki haczyk?
- Nie wiem, czy właśnie ze mną zrywasz czy chcesz mnie podświadomie zmanipulować, żebym pokazał ci moje zdjęcia z dzieciństwa i zaczął mówić o sobie.
Wypuściłam powietrze z płuc i przewróciłam oczami.
Zaśmiałam się i palnęłam go lekko w ramię.
Dobrze, że jego naga klatka piersiowa jeszcze mnie nie rozproszyła.
- Tak, chcę, żebyś mi pokazał siebie nago w wieku dwóch latek. – parsknęłam śmiechem, bo uniósł brew, a jego uśmiech mówił wszystko.
- Uwierz mi na słowo, jeśli chodzi o nagość, to w tym wieku wyglądam dużo lepiej. – uniósł kokieteryjnie brew do góry, a ja zasłoniłam twarz dłońmi, bo przypominałam dojrzałego pomidora.
I chyba właśnie tym mnie poderwał. Dystansem do siebie w każdej sytuacji.
Chwilę potem leżeliśmy u niego na łóżku i oglądaliśmy jego zdjęcia z dzieciństwa. Ja z uśmiechem wpatrywałam się w ciemnowłosego bobasa lub przedszkolaka, a on wskazywał po kolei palcem na ludzi i tłumaczył mi, kto jest kim.
- A to moja pierwsza dziewczyna. Tu stoi mój brat, a tu mój najlepszy kolega.
- Miałeś pierwszą dziewczynę w wieku pięciu lat? – oderwałam wzrok od albumu i spojrzałam na niego.
Wydął wargę i wzruszył zabawnie ramionami. Podpierał głowę na łokciu, naciągając przy tym mięśnie klatki piersiowej, a mi nagle zaschło w gardle.
- Zabijały się o mnie. – uśmiechnął się z uwielbieniem. – Z resztą cały czas tak jest.
Parsknęłam śmiechem.
- Przypomnę ci, że to ty poprosiłeś mnie o numer. – uniosłam palec w górę w ostrzegawczym geście i przewróciłam następną stronę albumu.
- Oh, no tak, ty jesteś wyjątkiem. Ale nigdy nie było takiej sytuacji, że musiałem zabiegać o jakąś dziewczynę.
Oderwałam wzrok od zdjęć i spojrzałam na niego.
Mówił serio, ale wyglądał, jakby się zamyślił.
- Naprawdę. I byłem tym zaskoczony przez jakiś czas, a potem zaczęło mi to po prostu schlebiać. – przetarł palcami powieki i spojrzał na mnie.
Jego oczy błyszczały jak milion gwiazd na czarnym niebie i nie mogłam przestać się w nie wpatrywać.
- To co robiły, żeby cię mieć? – wyprostowałam się i uniosłam brew.
- Wiesz, takie… przymilanie się. Odrabiały za mnie prace domowe, mimo, że nawet ich nie prosiłem. Po prostu przychodziłem do szkoły a one dawały mi gotowe referaty. I nigdy nie przyjmowały odmowy. Próbowały dostać się do mojego otoczenia, zawsze starały się być tam, gdzie byłem ja. Często nawet dochodziło do bójek pomiędzy nimi. Najgorzej było przed balem maturalnym. Były takie dni, że bałem się iść do szkoły. – chłopak uśmiechnął się na to wspomnienie.
- I z kim poszedłeś?
- Z dziewczyną, która mnie nie lubiła. To znaczy… może nie tyle mnie, co po prostu nie lubiła tej całej otoczki, tego adorowania mnie bez powodu. Poszedłem z nią, bo byłem pewny, że nie będzie próbowała mnie uprowadzić czy coś. No i intrygowała mnie tym, że była inna. Nie ubierała się jak wszystkie, miała inne zainteresowania, nigdy nie chodziła na szkolne mecze, nigdy nie trajkotała o jakichś gównach na stołówce. Zwykła, cicha dziewczyna.
Mówił o niej, jakby wcale nie była taka zwykła.
- I co dalej? – dopytywałam.
Thomas spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko.
- Rok temu zerwała nasze zaręczyny i wyjechała bez słowa.
Otworzyłam szeroko oczy.
- Co? – wykrztusiłam.
Chłopak podniósł się odrobinę i oparł swoje ciało na łokciach. Jego zabójczy profil był idealnie oświetlony przez lampkę nocną, a mięśnie wyglądały, jakby zostały wyrzeźbione przez samego Michała Anioła.
- No. – wzruszył ramionami. – I od tamtego czasu laski znowu się o mnie zabijają. Tylko że zacząłem to trochę wykorzystywać.
Skrzywiłam się i pomyślałam, że może jestem jak każda inna. Dałam się złapać.
Thomas zwrócił głowę w moją stronę i zauważył moją niechęć. Westchnął i zbliżył się, siadając przede mną.
Pogłaskał mój policzek i oblizał usta.
- No i zjawiłaś się ty. – wyszeptał.
Pocałował mnie przeciągle i oparł swoje czoło o moje.
- Mam dla ciebie propozycję. – odparł po kilku minutach.
Odsunęłam się trochę i zaczęłam ruszać brwiami, a on zaśmiał się głośno.
- Nie, nic z tych rzeczy. – pokręcił głową i chwycił moją dłoń, bawiąc się moimi palcami. – Mówiłaś, że masz dość swojej pracy i pomyślałem sobie, że może chciałabyś pracować w moim wydawnictwie. – powiedział z uśmiechem.
Wzięłam do płuc głęboki oddech i szeroko otworzyłam oczy.
- No nie wiem, bo…
Spojrzał na mnie karcącym wzrokiem.
- Nie przyjmuję odmowy, kochanie. – odparł, a jego brew powędrowała do góry.
Spuściłam wzrok.
- Na razie nie mogę. Wyjeżdżam na cały lipiec do Stanów z Zaynem. – odparłam cicho.
Chłopak zmarszczył czoło, a jego dłoń nagle przestała głaskać moje palce.
- Kim jest Zayn?

Zatrzasnęłam drzwi i oparłam się o nie, biorąc głęboki oddech. Myśli wirowały w mojej głowie i nie mogłam się na niczym skupić. Zacisnęłam mocno powieki, a kiedy je otworzyłam, zobaczyłam ciebie.
Zmarszczyłam czoło, patrząc na twoją skruszoną minę.
Jak to możliwe, że moje serce mogło bić jeszcze szybciej?
Nie rozmawialiśmy ze sobą od ostatniej kłótni. Nawet w pracy.
Nie wychodziliśmy już na papierosa, a ja przestałam bywać na naszych grupowych spotkaniach, bo albo uczyłam się do egzaminów, albo widywałam się z Thomasem.
I żadne z nas nie pałało chęcią, żeby ze sobą porozmawiać.
Rozważałam nawet, żeby rzucić ten staż w Stanach w cholerę.
Stałeś naprzeciw mnie, a ja opierałam się o drzwi i nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
Westchnąłeś i spuściłeś na chwilę wzrok. Pozbierałeś się w sobie i znów na mnie spojrzałeś.
- Przyszedłem, żeby pogadać, ale Esme powiedziała mi, że jesteś z Thomasem. Więc stwierdziłem, że chwilę poczekam, a ona poszła do Bena na noc. – wytłumaczyłeś, a ja w końcu ruszyłam się i zaczęłam ściągać buty.
- I co na to Denise? – zapytałam, starając się, żeby nie brzmiało to w żaden sposób chamsko.
Usłyszałam twoje westchnięcie.
- My się… pokłóciliśmy. I powiedziała, że da mi spokój na noc, żebym przemyślał, i poszła spać do matki.
Uniosłam wysoko brwi. Po chwili ruszyłam do kuchni, nastawiając wodę na herbatę, a ty poszedłeś za mną.
- O co się pokłóciliście? – zapytałam, stojąc do ciebie plecami.
Usłyszałam, jak siadasz przy stole.
- O takie tam gówno. Chciałem, żeby nie przestawała brać antykoncepów, to się zaczęła awanturować, że to są hormony i ma dość, bo tyje, a z resztą nie ma sensu, bo przecież wyjeżdżam na miesiąc. Jak zwykle każda głupia błahostka sprowadza się do tego zasranego wyjazdu.
- Nie chce, żebyś jechał? – zapytałam, nalewając wody do kubków.
- To chyba bardziej chodzi o to, że nie chce, żebyś ty ze mną jechała.
Przewróciłam oczami.
- No i stwierdziłem, że muszę się w końcu komuś wygadać, bo wybuchnę, albo oszaleję, a nikt nigdy tak dobrze mnie nie słuchał i nie doradzał jak ty, więc… - westchnąłeś. – Stwierdziłem, że czas pokazać jaja i cię przeprosić.
Uśmiechnęłam się pod nosem i odwróciłam się w twoją stronę.
Stałeś jakieś dwa metry ode mnie.
Miałeś ogromną skruchę wypisaną na twarzy i mimo tego, że aż tak się na ciebie nie gniewałam, chciałam udawać wściekłą, byle byś zwracał na mnie tyle swojej uwagi.
- Ari przepraszam za tamto gówno, powinienem był cię wspierać i ci dopingować, bo to twoje życie i twoje decyzje, a zamiast tego opierdzieliłem cię za nic jak jakiś idiota. – przewróciłeś oczami i schowałeś ręce do tylnej kieszeni, a ja nie mogłam przestać się uśmiechać.
- Okej. – skinęłam głową, ale to był raczej znak, żebyś kontynuował, a nie potwierdzenie tego, że ci wybaczyłam.
- No i… tak długo, jak ja mam Denise, ty też powinnaś kogoś mieć. Ale jestem idiotą i nie mogę znieść faktu, że mogłabyś być z kimkolwiek. Przyzwyczaiłem się, że jesteś sama, i możesz być na każde moje zawołanie, ilekroć cię potrzebuję. I na odwrót. Chociaż w moim przypadku jest to bardziej skomplikowane, bo mam dziewczynę i nie chciałem, żebyś ty też miała komplikacje w swoim życiu. Po prostu… - westchnąłeś i spuściłeś głowę. – Nie mogę przeboleć tego, że cokolwiek mogło by nas podzielić, wejść między nas. I wiem, że jestem hipokrytą, bo to właśnie od mojej strony pojawiły się jakieś zakłócenia.
Uniosłeś głowę i spojrzałeś mi prosto w oczy, a smutek na twojej twarzy przyprawił mnie o jeden głębszy oddech.
- No nie gniewaj się już na mnie. – powiedziałeś zniecierpliwiony, marszcząc czoło.
Zrobiłam krok w twoją stronę i rozwarłam ramiona, przytulając się do ciebie, a ty natychmiast zamknąłeś mnie w niedźwiedzim uścisku.
Kołysałeś mną powoli, opierając policzek o czubek mojej głowy. Napawałam się twoim zapachem i ciepłem twojego ciała, nie chcąc cię puszczać.
- Tęskniłem za tobą, Ari. – wyszeptałeś, a ja zacisnęłam mocniej powieki.

Chwilę potem siedzieliśmy na kanapie i piliśmy naszą herbatę, oglądając jakiś film i śmiejąc się w niebo głosy.
Nie rozmawialiśmy ani o Thomasie, ani o Denise.
Po prostu spędzaliśmy razem czas, swobodnie, jak dwójka najlepszych przyjaciół, nie przejmując się niczym.
Dopiero po dwudziestej trzeciej zdecydowałeś, że na ciebie już czas, ucałowałeś mnie w policzek i wyszedłeś, a ja, nie mogąc przestać się uśmiechać, poszłam prasować ciuchy na jutro.
Dziesięć minut później usłyszałam pukanie do drzwi.
Wystraszyłam się trochę, ale gdy je otworzyłam, znów zobaczyłam ciebie.
I znów z tą skruszoną miną.
- Auto mi się zjebało. – skrzywiłeś się.
Parsknęłam śmiechem, bo dobry humor jeszcze mnie nie opuścił.
- To śpij u mnie. Nie będziesz wałęsał się po nocy. – otworzyłam szerzej drzwi i ruszyłam do swojego pokoju.
Znalazłam największą koszulkę, jaką tylko miałam i jakiś czysty ręcznik. Stałeś w progu mojego pokoju jak wtedy, kiedy Esme zwołała naszą grupkę, by oznajmić wszystkim, że napisałam książkę. Miałeś nawet tą samą, zadziorną minę.
Rzuciłam tym w ciebie, a ty zręcznie to złapałeś, nie urywając naszego kontaktu wzrokowego.
Poszedłeś kąpać się do łazienki Esme, a ja w tym samym czasie brałam prysznic w swojej toalecie.
I cholera, cały czas głośno biło mi serce, a gula w gardle rosła z każdą sekundą.
A co jeśli zobaczę cię bez koszulki?
Jak miałabym wyjaśnić nagły potok śliny, albo atak paniki?
A co jeśli wyciągnę aparat i zacznę robić zdjęcia?
Boże, a gdzie będziesz spał?
Wyszłam z pod prysznica i owinęłam się dokładnie ręcznikiem, żeby przypadkiem mi nie spadł.
Nie było cię w moim pokoju, więc ruszyłam do salonu.
I, o cholera jasna.
Siedziałeś w samych bokserkach, rozłożony wygodnie na kanapie, z rozszerzonymi nogami i przełączałeś kanały od niechcenia.
Ten widok wart był wszystkiego.
Wpatrywałam się w ciebie odrobinę za długo, bo gdy spojrzałeś na mnie i zobaczyłeś moją minę, parsknąłeś cicho śmiechem.
Uśmiechnęłam się przepraszająco, ale moja twarz znów otrzeźwiała, bo zacząłeś skanować moje ciało.
I nie mogłam nic poradzić na to, że się zrumieniłam.
Wstałeś i podszedłeś do mnie, górując nade mną.
Pachniałeś sobą i żelem pod prysznic Esme.
Utkwiłam wzrok w twoich oczach, ale tylko na chwilę.
Potem wędrowałam nim po twoich tatuażach.
Ale byłeś gorący.
Chwyciłeś mnie za talię, a ja myślałam, że motylki w brzuchu zaraz rozsadzą mnie od środka.
Przyciągnąłeś mnie do siebie i przytuliłeś mocno.
Jezu, dotykałam twojego nagiego ciała, czy może być coś lepszego na świecie?
Odsunąłeś mnie od siebie odrobinę i ucałowałeś w czoło, a ja zacisnęłam powieki.
Jeszcze nigdy nie dzieliliśmy aż tak intymnej chwili.
I chciałam, żeby trwała wiecznie.
- Dobranoc, Ari. – wyszeptałeś.
I wiedziałam, że za cholerę nie zasnę tej nocy.