niedziela, 6 grudnia 2015

32.

26 lipca 2010 - poniedziałek
- Chodź. Wejdziemy w tamtą uliczkę.
Przewróciłam oczami.
- Daj mi spokój, chcę do domu. – jęknęłam, ale ty parsknąłeś tylko śmiechem i pociągnąłeś mnie za rękę.
Wracaliśmy właśnie z pracy, i już naprawdę nie zamierzam wypominać tego, że specjalnie spóźniłeś się na autobus. Nie wypomnę też tego, że zjadłeś moje kanapki. Absolutnie nie wspomnę o tym, że wracałeś do domu okrężną drogą.
Chrystusie Zbawicielu.
Nogi mi właziły nie powiem gdzie, a żołądek robił nie powiem co.
A ty tylko miałeś na twarzy ten swój przeklęty firmowy uśmiech, za który oddałabym wszystko.
Już chyba nawet traciłam nadzieję, że trafimy do domu.
- Powiesz mi, gdzie tak naprawdę idziemy? – zapytałam po kilku minutach tego uroczego „spaceru”.
Spojrzałeś na mnie przez ramię z uśmiechem i już wiedziałam, że nie mam co liczyć na odpowiedź.
Westchnęłam, i zaczęłam rozglądać się dookoła.
Ładnie tu było, ale dużo ładniej było w moim apartamencie.
A prawdziwym arcydziełem był widok z kanapy na moje mieszkanie.
Nie ważne.
I nagle zauważyłam coś interesującego.
Zatrzymałam się, przez co puściłam twoją rękę.
Nie patrzyłeś nawet dlaczego się zatrzymałam, po prostu cofnąłeś się o krok, chwyciłeś moją dłoń i z powrotem ruszyłeś przed siebie.
- Ej, nie, czekaj! – wyszarpnęłam ci się i ruszyłam do prostopadle biegnącej uliczki.
Podeszłam pod starą witrynę, zapaćkaną farbą i z obdartymi plakatami. Szyby były brudne i zakurzone, a na wystawie było kilka pędzli i stare, porcelanowe lalki.
Spojrzałam na ciebie i uśmiechnęłam się, dumna ze swojego odkrycia.
A ty miałeś zmarszczone czoło, a twój wzrok biegał po starym oknie.
Pokręciłam głową i tym razem to ja chwyciłam twoją dłoń i wciągnęłam cię do środka.
Dzwoneczek zawieszony nad skrzypiącymi drzwiami wydał kilka irytujących dźwięków, kiedy weszliśmy.
Młody chłopak zza lady poderwał się i podszedł do nas z uśmiechem.
- Cześć, potrzebujecie czegoś, czy chcecie poszaleć? – uścisnął nasze dłonie, uprzednio wsadzając pędzel za ucho.
Wiedziałam, że zmarszczyłeś czoło.
- Zostawię ci go, pokaż mu, że nie należy się wstydzić tego, co ma się w duszy. A ja idę po żarcie. – mrugnęłam do ciebie okiem i wyszłam, mimo tego, że patrzyłeś na mnie trochę ze złością.

Kilkanaście minut później wróciłam obładowana pizzerkami, bananami, batonikami i sporym sokiem pomarańczowym.
Chłopak zza lady, jak się później okazało – Nathan – pomógł mi z moimi tobołami i zaprowadził mnie do drugiego pomieszczenia.
Stałam do ciebie przodem i tyłem do ściany, na której coś robiłeś.
Spojrzałeś na mnie i miałam wrażenie, że zamieniłeś się w dziesięciolatka, który właśnie przeżywa najlepszą gwiazdkę życia.
Ale ze mnie święty Mikołaj.
Ściągnąłeś maskę z ust, obniżając ją na swoją szyję i mogłam ujrzeć twój szeroki uśmiech.
- Mam jedzenie. – odparłam.
Kiwnąłeś tylko głową, a twój wzrok przeniósł się na ścianę za mną.
Stanęłam obok ciebie, w końcu patrząc na to, co robiłeś.
Zrobiłeś graffiti.
I to nie byle jakie graffiti.
Otworzyłam szeroko buzię ze zdziwienia, a ty podparłeś ręce na biodrach i oblizałeś usta.
- Powiedz jutro w biurze, że już tam nie pracuję. Nie zamierzam stąd wychodzić. – powiedziałeś z uśmiechem szaleńca.
Zachichotałam pod nosem.
Staliśmy chwilę w ciszy, ja badałam wzrokiem to, co namalowałeś, a ty wpatrywałeś się we mnie.
- Myślisz, że takie lokale są w Londynie? – zapytałeś.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, tak szczerze to nigdy mnie to nie interesowało. – uśmiechnęłam się krzywo.
Nagle przyciągnąłeś mnie do siebie i przytuliłeś mocno.
- Dziękuję.
Zacisnęłam powieki i cieszyłam się twoją bliskością.
- Za co? – powiedziałam w twoją koszulę.
- Za bycie moją inspiracją.

Kiedy wieczorem siedzieliśmy na kanapie i wżeraliśmy popcorn, rozmawialiśmy o tym, co nas kiedyś czeka.
- Myślę, że powinieneś zacząć je sprzedawać. – odezwałam się.
Przestałeś żuć popcorn i spojrzałeś na mnie z konsternacją.
- Twoje obrazy. – dopowiedziałam.
Wróciłeś wzrokiem na telewizor i milczałeś chwilę.
- Zawsze marzyłem o tym, żeby mieć własną, ogromną wystawę. Ale jestem za słaby.
Zmarszczyłam natychmiast czoło i prychnęłam.
- Zasługujesz na zasranego Nobla za te twoje malunki.
Zaśmiałeś się i wrzuciłeś garść popcornu do buzi.
- Zobaczy się. – odparłeś po chwili. – Poważnie zastanawiałem się nad tym, żeby tu zostać.
Dobry humor nagle zaczął mnie opuszczać.
- Co?
Kiwnąłeś tylko głową.
- Naprawdę. Podoba mi się tutaj. W Londynie jakoś mało jest… perspektyw. – wypiłeś łyk piwa i poprawiłeś się na fotelu.
A ja milczałam, zastanawiając się nad tym, co powiedziałeś.
- A ty nie chciałabyś tu zostać? – zapytałeś.
Uniosłam wzrok, a nasze oczy się spotkały.
Natychmiast popatrzyłam gdzieindziej, krzywiąc się nieznacznie.
Zmarszczyłeś czoło. Wiedziałeś, że coś nie gra.
- Może i bym chciała, ale to nie o to chodzi.
- Więc o co?
- Bo jak wrócimy, to ja tak jakby… zmieniam pracę.
- Co?!
- Thomas zaproponował mi posadę w swoim wydawnictwie.
No i klops.
Nasz sielankowy miesiąc właśnie dobiegł końca.
Przez ten cały czas nie wspominaliśmy nawet imion naszych partnerów.
I widocznie gdzieś się to kumulowało, żeby nagle wybuchnąć.
- I co, odmówiłaś? – uniosłeś brew, a ja słyszałam twój nierówny oddech.
Przełknęłam ślinę.
- No… nie, bo ta praca to moje marze…
- Gówno prawda!
Spojrzałam na ciebie wystraszonym wzrokiem, a ty nagle wstałeś i przeczesałeś włosy palcami.
- Chyba sobie kurwa jaja robisz… - mruknąłeś cicho pod nosem.
Zacząłeś krążyć wokół kanapy.
Podszedłeś do stolika i wziąłeś fajki.
Wyszedłeś na balkon i gdzieś w głębi serca wiedziałam, że muszę iść z tobą.
Opierałeś się o barierki jak wtedy, kiedy miałeś przyjęcie urodzinowe.
Cholera, wróciłabym do tego wieczoru.
Paradoksalnie, dzisiejszy wieczór miał kompletnie inny charakter.
- Ari. Posłuchaj mnie. – mówiłeś spokojnym głosem.
Zaciągnąłeś się i wydmuchałeś szary dym.
- Thomas zaproponował ci coś, czego za cholerę nie możesz przyjmować. Bo jak się przyjmiesz na takie stanowisko, to już zostaniesz na nim do usranej śmierci. To ścieżka z szybkim końcem. Nie będziesz mogła się rozwijać. Cholera jasna, Ari, to ślepy zaułek!
Zagotowało się we mnie.
Zacisnęłam zęby.
- Ślepy zaułek?! Idioto, jedynym moim ślepym zaułkiem jesteś ty! Ta praca i Thomas pomogą  mi wyjść z mojej żałosnej pozycji i po raz pierwszy od roku ruszyć na przód!
Patrzyłeś na mnie z szokiem i konsternacją, analizując wszystko po kolei.
A ja prychnęłam i przegryzłam wargę, kręcąc głową.
- Debilizm. – mruknęłam pod nosem i palnęłam się w czoło.
Wyprostowałeś się i spojrzałeś na mnie z góry, z bólem w oczach.
- Ty ode mnie uciekasz.
Wypowiedziałeś te słowa z taką goryczą, że aż poczułam ją na języku.
Otworzyłam buzię i za chwilę ją zamknęłam.
No bo co ci miałam niby powiedzieć?
Okłamać cię?
- Obiecywałaś mi. – wyszeptałeś.
Spuściłam głowę, czekając na wyrok śmierci.
- Obiecywałaś mi, że będziesz blisko. Prosiłem cię, żebyś nie uciekała.
Twoje słowa były jak najostrzejsze sztylety, wbijane prosto między żebra.
Przełknęłam ślinę, a ból w moim sercu zaczął się nasilać.
Maryjo Przenajświętsza.
Przecież ja chciałam, żebyś był mój, na zawsze, pomimo wszystko.
Dlaczego to musiało iść tą w stronę?
Mogę cofnąć czas?
- Ariana, do cholery jasnej, ja cię potrzebuję! – wykrzyczałeś.
Uniosłam wzrok, wbijając boleśnie zęby w wargę.
Twoje oczy świeciły cierpieniem i rozczarowaniem.
Zabijcie mnie już teraz, nie mogę patrzeć na twoją krzywdę.
- Ja ciebie też. Ale to nie może tak być. – wyszeptałam.
Odwróciłeś głowę gdzieś w bok, zaciskając powieki i biorąc głęboki oddech.
Po sekundzie ruszyłeś się i wyszedłeś.
A ja przepłakałam całą noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz