sobota, 26 grudnia 2015

36.

14 sierpnia 2010 - sobota

I znów mieliśmy ciche dni.
Cały czas nie mogłeś mi wybaczyć tego, że mam zamiar od ciebie uciec.
Słyszałam, że przeprowadziłeś się na jakiś czas do Bena.
Esme spiskowała przeciw mnie, żeby wprowadzić się do swojego chłopaka, a żebyś ty wylądował u mnie.
Kiedy tylko dowiedziała się o aborcji Denise, znienawidziła ją jak Niemiec Żyda i cały czas zachęcała mnie do tego, żebym wyznała ci moją dozgonną miłość.
- Jebać Thomasa. – powiedziała i zaczęła kręcić biodrami.
Przewróciłam oczami i wzięłam się za krojenie warzyw.
- Daj sobie już spokój. – burknęłam pod nosem.
Spojrzała na mnie spod byka.
- Pamiętasz jak rozmawiałyśmy o twoich opcjach, kiedy ta larwa z nim była?
Kiwnęłam głową.
- To zapomnij o tym wszystkim co ci powiedziałam.
Zaśmiałam się pod nosem, bo wiedziałam, że za chwilę usłyszę garść nowych rad.
- Okej. – odparłam.
- Więc… opcja pierwsza. Zostawiasz tą marchewkę, przywdziewasz jakąś balową suknię i lecisz do niego w podskokach.
Znów zaśmiałam się cicho.
- Opcja druga. Ja się ulatniam, a ty dzwonisz do niego i mówisz, że musi koniecznie przyjść. Rozstawiasz świeczki, rozbierasz się do naga i kładziesz się w salonie na dywanie.
Teraz zaczęłam się już głośno śmiać.
- Opcja trzecia. Zrobimy podstęp. Powiem Benowi, żeby go gdzieś wyciągnął, ja wyciągnę gdzieś ciebie, zostawimy was razem i hop! – klasnęła w dłonie. – Całujecie się, mówicie jacy byliście głupiutcy, że wcześniej się nie spiknęliście, jesteście razem aż do usranej śmierci. Ja wyprowadzam się do Bena, Zayn wprowadzi się do ciebie, wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Spojrzałam na nią jak na kompletną wariatkę, bo jej irracjonalny pomysł przeszedł naprawdę wszystko.
Zachichotałam pod nosem i pokręciłam głową, postanawiając tego nie komentować.
A ona cieszyła się jak głupi do sera, cały czas tańcząc i nucąc coś pod nosem.
- Była sobie Ariana, która wskoczyła Zaynowi na kolana, będą razem wieczność, bo to wcale nie sprzeczność, to będzie najpiękniejsza para, a Denise może ugryźć… banana.
Przestałam kroić warzywa i spojrzałam na nią z szeroko otwartymi oczami.
Wybuchłam głośnym śmiechem, i przez dłuższy czas nie mogłam się uspokoić.
Usiadłam nawet na krześle, bo nie mogłam ustać.
A Esme tylko uśmiechała się pod nosem, zadowolona z siebie.

Jakąś godzinę później siedziałam u siebie w pokoju i czytałam dokładnie kopię mojej książki, którą Esme wysłała wydawnictwu.
Usłyszałam ciche pukanie, więc szybko zamknęłam laptopa i odwróciłam się na krześle w momencie, kiedy ona otworzyła drzwi.
- Idziemy z Benem na jakiegoś drinka, idziesz z nami?
Spojrzałam na nią spod byka.
- Jeśli to jedna z tych twoich opcji, to…
- Nie, nie! – brunetka zaśmiała się. – Zayn rozpakowuje kartony, powiedział, że nie ma czasu. – wyjaśniła mi z niewinnym uśmiechem.
- Spasuję tym razem. – mruknęłam i odwróciłam się na krześle.
- To chodź zamknij drzwi. – odparła Esme.
Przewróciłam oczami i poszłam za nią, patrząc jak ubiera buty i wychodzi.
Przekręciłam zamek i zrobiłam trzy kroki w stronę kuchni, z zamiarem zrobienia sobie herbaty, kiedy ktoś głośno, kilka razy walnął w drzwi.
Zmarszczyłam czoło i przewróciłam oczami.
Otworzyłam drzwi i nacisnęłam na klamkę.
- Zapominalska Esme… - urwałam, kiedy zobaczyłam w drzwiach ciebie.
Twoje brwi prawie się ze sobą stykały, usta miałeś zaciśnięte w wąską linię, a oczy ciskały we mnie piorunami.
Pchnąłeś drzwi drżącą rękę, by móc przejść, a ja się cofnęłam. Kopnąłeś je chwilę później tak, że trzasnęły głośno.
Uniosłeś dłoń do góry i zacisnąłeś powieki.
- Co. To. Jest? – wycedziłeś przez zęby i teraz zauważyłam, że w dłoni trzymasz białą kopertę.
Szerzej otworzyłam oczy.
Mój list.
- Co to jest Ariana?! – krzyknąłeś, otwierając oczy, a ja natychmiast się cofnęłam.
Dotknęłam plecami ściany, a ty cały czas się zbliżałeś.
- Odpowiedz mi!
Jeszcze nigdy nie widziałam, żebyś był taki wkurzony.
Cholera, byłeś prawie w fazie furii.
Serio.
Przełknęłam ślinę i zdecydowałam się odpowiedzieć.
- Mój list. – wyszeptałam cicho i usłyszałam, jak bierzesz ze świstem głęboki oddech.
Zamknąłeś przestrzeń między nami, opierając się na rękach po obu stronach mojej głowy.
Bałam się jak cholera, wyglądałam pewnie teraz jak skulona mysz pod miotłą.
- Cholera, Ariana! Jestem na ciebie zły, tak bardzo jestem na ciebie kurwa zły… Jak mogłaś mi tego wcześniej nie powiedzieć?! – warknąłeś z zaciśniętymi zębami.
Przywarłam płasko plecami do ściany już wcześniej, teraz czułam, jakbym się w nią co najmniej wbijała.
Oparłeś głowę na przedramieniu z zamkniętymi oczami i westchnąłeś głęboko, warcząc jak stary, przegrzany silnik.
Widziałam jak twoje gardło wibruje i może to dziwne, ale miałam ochotę ugryźć cię w szyję.
- Może i Denise była idealna, może była najlepszą kobietą, jaka pojawiła się na tej planecie. Może i kochałem ją na zabój, może ją dalej kocham… Ale ona, w porównaniu do ciebie jest nikim, nie rozumiesz tego? Udawanie, że cię nie kocham, było najtrudniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek robiłem. Proszę, nie każ mi udawać dalej. Jestem na siebie strasznie wkurwiony, bo przez tyle czasu byłem tchórzem, nie potrafiłem zrobić nawet kroku w twoją stronę. Ale do cholery jasnej! – uderzyłeś pięścią w ścianę nad moją głową tak, że zadrżałam ze strachu.
Zacisnąłeś mocno powieki i przegryzłeś wargę, a twoja pierś falowała szybko.
Głowę miałeś pochyloną tak, że bez problemu mogłam złączyć nasze usta. Wystarczyło tylko wspiąć się na palce.
Otworzyłeś oczy, a twoje tęczówki aż raziły emocjami.
Widziałam w nich chyba wszystko. Ból, strach, rozczarowanie…
Ale widziałam też troskę, nadzieję… miłość.
I widziałam też siebie.
Przełknęłam ślinę i wiedziałam, że masz już jakieś słowa na języku.
I w tym samym momencie stało się coś niesamowitego.
Obydwoje otworzyliśmy usta i powiedzieliśmy:
- Kocham cię.
Potem nie było czasu na ceregiele.
Ja odepchnęłam się od ściany, ty chwyciłeś moją twarz w dłonie.
W ciągu sekundy złączyliśmy nasze usta.
I cholera jasna…
Od tak dawna chciałam to zrobić, od tak dawna czułam w kościach, że uczucie, które będzie towarzyszyło naszemu pocałunkowi jest tym, czego potrzebuję w życiu.
To tak, jakbym spełniła jakiś życiowy cel.
Moje serce waliło jak oszalałe, w brzuchu miałam jakiś przeklęty rój motyli, kolana zmiękły mi całkowicie.
Brakowało mi aż słów.
Moje płuca oddychały tylko po to, bym mogła z tobą być.
Moje serce biło tylko po to, bym mogła cię kochać.
Moja dusza istniała tylko po to, bym mogła z tobą egzystować.
Żyłam tylko po to, by dawać ci szczęście.
Nie ważne, ile czasu uciekło mi gdzieś przez palce.
Nie ważne, ile kłamstw powiedziałam.
Nie ważne, ile rzeczy zmarnowałam.
Wiedziałam, że będę twoim głosem, twoim oddechem, twoim dotykiem, twoimi myślami, twoim biciem serca, twoim powodem bycia, twoim życiem.
Wiedziałam, że ty będziesz tym samym dla mnie.
I świadomość tego była nieporównywalna z niczym.
Byliśmy zamknięci we własnej kuli, a szczęście biło od nas jak gorąco od wulkanu.
Wybuchła bomba atomowa.
Bomba atomowa naszej miłości.
I właśnie ta bomba zniszczyła ścianę w moim ślepym zaułku.
Cegły posypały się jak karty, a jedyne co zostało, to kurz, który zaczął powoli opadać.
A kiedy opadł całkiem, a ja otworzyłam oczy, po drugiej strony powalonej ściany, ujrzałam ciebie.




KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

1 komentarz:

  1. Genialne opowiadanie!!! Na prawdę czytam dużo ff i to jest jednym z moich ulubionych :) będziesz pisać jeszcze 2 część?? Proszę napisz coś jeszcze ;)

    OdpowiedzUsuń