piątek, 30 października 2015

20.

14 maja 2010 - piątek
Wiecie o co chodzi w życiu?
Żeby nie dać się stłamsić. Ani przez kogoś, ani przez coś. Chodzi o to, żeby nie dać się zmanipulować i do końca mieć swoje zdanie. Bo jak zaczniecie komuś ulegać, to będziecie nikim innym jak marionetką. A chodzi o to, żeby przez cały okres swojego życia zbierać na wartości, a nie tracić. I ja zdałam sobie z tego sprawę dopiero, jak między nami zaczynało coś nie grać. Zauważyłam, że odrobinę się od siebie oddalamy, bo ty dajesz stłamsić się Denise, a ja dałam stłamsić się swoim uczuciom do ciebie. I powoli stawałam się marionetką. Paradoksalnie uratował mnie inny facet. Ale o tym zaraz. Opierałam się temu tłamszeniu, bo nie lgnęłam do ciebie jak mucha do gówna. Nie myślałam już o tobie w każdej sekundzie mojej egzystencji i potrafiłam skupić się na robocie. Powoli traciłeś u mnie na wartości. Nie wiem czemu. Może dlatego, że przez ten cały czas byłam w stanie oddać ci wszystko, a ty nie mogłeś dać mi wszystkiego w zamian. I to nie do końca z twojej winy. Po prostu dałeś się stłamsić. I nigdy nie powiedziałabym, że twój charakter da się zagiąć. Myliłam się. I pierwszą oznaką tego wszystkiego był zwykły papieros. Zawsze przychodziłeś po mnie, albo ja po ciebie, kiedy się szło zapalić. Przechodziłam przypadkiem obok naszej kantyny, bo musiałam zanieść papiery do szefowej, kiedy zobaczyłam, jak stoisz na balkonie. Zatrzymałam się na chwilę i wpatrywałam w twoje plecy z konsternacją i wtedy zrozumiałam, że ten czas słodkiego zakochania minął. I naburmuszyłam się jak mała dziewczynka na starszego brata.


Byłam szklanką z grubego szkła, a na moim ciele właśnie pojawiła się głęboka rysa.
I stwierdziłam, że nie odezwę się do ciebie pierwsza, że to ty musisz zrobić jakiś krok w moją stronę.
Nie sądziłam, że to stanie się tego samego dnia.
Pod koniec zmiany stanąłeś w drzwiach mojego biura, opierając się nonszalancko o framugę z ramionami splecionymi na torsie.
W oczach miałeś jakieś dziwne zniechęcenie, albo po prostu byłeś zmęczony, a ja tylko wymyślałam.
- Kończysz już? – zapytałeś.
Spojrzałam na ciebie znad okularów i zmarszczyłam brwi.
- A co?
- Odwiozę cię do domu. – odparłeś, wzruszając ramionami.
- Dlaczego? – zapytałam z konsternacją.
Przewróciłeś oczami.
- Esme zarządziła dzisiaj jakieś spotkanie. Dzisiaj jest nasz grupowy dzień i jej kolej wymyślania.
Teraz to ja przewróciłam oczami.
- Daj mi chwilę. – mruknęłam, powracając wzrokiem na monitor.
Zapisałam pracę, wyłączyłam komputer, pozbierałam swoje rzeczy i wyszłam za tobą z mojego biura.
W aucie panowała cisza, dopóki mój telefon nie zadzwonił.
Zdziwiłam się, widząc nieznany numer.
- Halo? – odebrałam ze zmarszczonym czołem.
- Dzień dobry, nieznajoma. – usłyszałam obcy głos.
Przez chwilę gorączkowo myślałam, kto to może być, ale olśnienie przyszło szybciej niż sądziłam.
- Oh, to ty. – zamknęłam oczy i położyłam dłoń na czole.
Chłopak zaśmiał się, a ja wyobraziłam sobie w głowie jak uroczo to robił.
- Masz może dzisiaj czas? Mam ochotę z tobą porozmawiać. – odparł.
Jezu święty, pierwszy raz w życiu usłyszałam, żeby ktoś w taki elegancki sposób zapraszał na randkę.
Przegryzłam wargę, myśląc zawzięcie, ale w końcu postanowiłam, że jedna nieobecność na naszym grupowym spotkaniu to jeszcze nie grzech.
- W sumie to mam. – powiedziałam niepewnie.
- Świetnie. – powiedział krótko. – Wyślę ci smsem szczegóły. Do zobaczenia. – rzekł, a po chwili usłyszałam krótki sygnał, oznajmiający, że się rozłączył.
- Kto to był? – zapytałeś oschle, kiedy oderwałam telefon od ucha.
O kurde, ty o niczym nie wiedziałeś.
Szczerze mówiąc, wstyd mi było się przyznać, że miałam kontakt z jakimkolwiek innym facetem niż z tobą.
Tak, jakbym była z tobą związana.
I wtedy pomyślałam, że jestem głupia.
Przecież jesteśmy tylko przyjaciółmi, mogę mieć własne życie. Mogę robić co chcę, nie jestem ci do niczego zobowiązana.
- Poznałam kogoś w klubie, na moich urodzinach. – powiedziałam, a jakiś dziwny uśmiech zmajaczył się na moich ustach.
Najpierw zmarszczyłeś czoło, a potem mocniej zacisnąłeś dłonie na kierownicy.
Odchrząknąłeś.
- I co? – zapytałeś, a twoje udawane skupienie na drodze było wręcz zabawne.
- Co „i co”? – uniosłam brew.
- No opowiedz coś więcej. – machnąłeś na mnie ręką.
- Wpadłam na niego przez przypadek, postawił mi drinka, pogadaliśmy chwilę i poprosił o mój numer. – wzruszyłam ramionami.
- Mhm. – mruknąłeś.
- No i teraz zadzwonił i pytał, czym mam dzisiaj czas.
- Nie masz.
- Co?
- Nie masz. Przecież mamy spotkanie grupowe.
Oh.
- Cóż… nie pójdę, chcę się z nim spotkać.
Zacisnąłeś usta w wąską linię, a następnie zmrużyłeś oczy, niby uważnie przypatrując się drodze.
Chyba stwierdziłeś, że nie masz nic do gadania.
Nie odzywaliśmy się do siebie już do końca drogi, a kiedy weszliśmy do mojego mieszkania, ja zawołałam Esme do mojego pokoju, a ty pobiegłeś jak grzeczny pies do Denise.
Moja przyjaciółka marudziła chwilę coś pod nosem, ale potem podekscytowanie wzięło nad nią górę.
W końcu… w randkowaniu byłam wręcz dziewicą.
Szybko wytrzasnęła jakąś zgrabną, skromną sukienkę i wyciągnęła z szafy moje stare szpilki.
Kiedy przyszła Ivy, naradzały się chwilę nad moim makijażem, a piętnaście minut później byłam już gotowa.
- Dobra, nie stójcie tak nade mną, muszę zmienić majtki, musicie wyjść. – burknęłam pod nosem, ściągając z siebie bluzę.
Obie uniosły ręce w górę, w geście obronnym i wyszły z pokoju, dając mi upragniony spokój.
Zapakowałam jeszcze najpotrzebniejsze rzeczy do torebki i stanęłam przed lustrem.
Wzięłam głęboki oddech, zabrałam włosy z twarzy i ruszyłam na pożarcie lwom.

Umówiliśmy się przed wejściem do Galerii Narodowej.
Wchodząc po schodach, myślałam, że moje serce zostało gdzieś w domu, na kanapie.
Byłam otępiała.
Zobaczyłam znajomą sylwetkę i oblizałam usta.
Cholera, ale mieliście podobne plecy.
- Cześć. – powiedziałam cicho, ale chłopak usłyszał mnie doskonale.
Odwrócił się i wyciągnął ręce z kieszeni, kiedy mnie zobaczył, a na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Cześć. Co tam? – zapytał, zbliżając się do mnie o jakieś dwa kroki.
Wzruszyłam ramionami, uśmiechając się niewinnie.
- Chyba nic ciekawego.
Kiwnął głową, jakby rozumiał, co siedzi w mojej głowie.
Był intrygujący.
I to cholernie.
A kiedy chwilę potem uśmiechnął się zadziornie i zmrużył oczy, skanując moją twarz, myślałam, że moje serce wybuchnie.
Czułam się przy nim jak mała myszka, gotowa zrobić wszystko, jeśli on tylko kiwnie palcem.
Był taki władczy, pewny siebie, jakby zjadł całą tajemnicę świata i jeszcze mu się to nie odbiło.
- Chodź. – ruszył i kiwnął głową, bym szła za nim.
Przeszliśmy wokół całej Galerii i weszliśmy do jakiejś ciasnej uliczki.
- A gdzie mnie zabierasz? – zapytałam, bo ta cisza, która owinęła nas swoimi ramionami, powoli zaczynała nas dusić.
Wzruszył ramionami.
- Tak szczerze to nie wymyśliłem żadnego schematu. Chciałem się po prostu z tobą zobaczyć i pogadać.
- Okej. – przytaknęłam.
A tak naprawdę, to wciąż nie znaliśmy swoich imion.
Po dwóch minutach padło pierwsze pytanie.
- Gdzie pracujesz?
- W gównianym brukowcu. Piszę jakieś drobne artykuły. Ale nie lubię tego, co robię. Chyba chciałabym zmienić pracę.
Na jego twarzy pojawiła się konsternacja.
- W klubie mówiłaś, że piszesz…
- Tak, ale coś takiego bardziej… przydatnego.
- To słowo ma wiele znaczeń. – uniósł brew, jakby karcąc mnie za niepoprawność użycia słów.
- Tu masz rację. – odparłam, marszcząc czoło.- Po prostu piszę romanse, jakieś powieści, różne historie, które w jakiś sposób zmuszają nas do myślenia, a nie coś, co zaspokoi nasz głód plotek i wiedzy na temat innego człowieka, którego życie jest wyłożone jak na tacy dla milionów innych ludzi.
Szłam, wpatrując się w swoje buty i miałam dziwne wrażenie, że przez moje przemądrzanie się, ten chłopak ma już mnie dość.
- Czyli co dokładnie chciałabyś robić? – spojrzał na mnie, a dziwny prąd przeszedł przez moje ciało.
- Nie wiem. Zawsze marzyłam o tym, żeby mieć własne wydawnictwo, a na koncie grube tysiące, zarobione z tego co piszę. Ale brak mi wiary w siebie. Boję się publikować. – wydęłam dolną wargę. – A ty? Co robisz? – zapytałam szybko, bo nie chciałam, żeby ta rozmowa cały czas kręciła się wokół mnie.
- Ja… nie wiem jak to określić. Moja rodzina ma własne wydawnictwo od pokoleń, a ja jestem następny w kolejce. – kopnął kamień i włożył ręce do kieszeni. – A mnie to chyba kompletnie nie kręci. – na jego twarzy pojawił się jakiś grymas, a we mnie pojawiła się dziwna chęć usunięcia go.
- Więc co cię kręci? – zapytałam.
Zatrzymał się i patrzył przed siebie, a kiedy stanęłam naprzeciw niego, a jego wzrok wylądował na mnie, jego oczy niebezpiecznie błysnęły.
Wyglądał, jakby był zraniony. Może i na zewnątrz miał w sobie pogodę ducha i potrafił czerpać radość z życia.
Ja widziałam w nim człowieka głównie nieszczęśliwego.
- Sam nie wiem. Wszystko po trochu, a tak naprawdę to nic.
Usiadł na ławce, garbiąc się i wbił wzrok w ziemię.
Usiadłam obok niego, nie przestając się na niego gapić.
- Jestem beznadziejny. We wszystkim jestem minimalnie dobry, ale nie ma żadnej dziedziny, w której jestem wybitny i w której mógłbym coś osiągnąć. Jestem nijaki. – wydął dolną wargę i delikatnie wzruszył ramionami.
Przegryzłam wnętrze policzka, bo zabrakło mi słów. Chłopak zamrugał kilka razy i odchrząknął. Spojrzał na mnie, a na jego twarz zmajaczył się uśmiech.
- Cholera, wiesz, że to moje słowa? – uniosłam brew, a on parsknął śmiechem.
- Ale ty coś w końcu znalazłaś. – pokazał na mnie gestem.
Przewróciłam oczami.
- Nie znalazłam. Chyba przepisem na ułożenie sobie właściwego schematu jest nie układanie go. – powiedziałam i oblizałam wargę. – Wiem, że może czasami czujesz się, jakbyś trafił w ślepy zaułek i za cholerę nie możesz ruszyć do przodu. Ale kiedyś ta ściana się posypie. Kiedyś w końcu stanie się coś takiego, że zobaczysz, co jest po drugiej stronie. – skończyłam mówić i spojrzałam na bruneta.
Wyglądał na użeczonego, co odrobinę mnie speszyło.
- Cholera, wiesz, że to moje słowa? – odparł, a ja parsknęłam śmiechem.
I wtedy rozum podpowiedział mi, że właśnie ten chłopak może pomóc mi zniszczyć tą ścianę, przed którą stałam już do jakiegoś czasu.
To on pomoże zniszczyć mi mój ślepy zaułek.



____


Ale mnie wkurwia ta czcionka na tym blogspocie, no nie moge...

piątek, 23 października 2015

19.

7 maja 2010.

Srebrne drzwi windy rozsunęły się przede mną, ale moje powieki wciąż były zaciśnięte.
Otworzyłam je dopiero po kilku sekundach, biorąc głęboki oddech.
I co zobaczyłam?
Nic.
Codzienne nic.
Cholera, naprawdę miałam nadzieję, że napompują dla mnie choć jeden balonik.
Westchnęłam i ruszyłam do swoich standardowych obowiązków.
Miałam powoli dość tej pracy.
Czułam się trochę niespełniona, bo plotki i interesowanie się ludźmi nigdy nie były moją mocną stroną.
Właściwie to ich nienawidziłam.
Lubiłam czytać coś, co miało sens.
Jakieś zwykłe ludzkie fantazje i wyobrażenia przelane na papier.
I lubiłam to tworzyć.
Coś, co jest przydatne, co daje wiedzę, a nie powierzchowne przypuszczenia na błahe tematy.
Przestałam o tym wszystkim myśleć, kiedy usiadłam przy swoim biurku i rozsunęłam blat z klawiaturą.
Leżało na niej małe pudełko i kartka:
Dla Ariany.
Z szybko bijącym sercem otworzyłam pudełko i ujrzałam bransoletkę.
Był to zwykły sznurek, na którego końcu znajdował się znak nieskończoności.
Wpatrywałam się w to cudo kilka minut, aż zaschło mi w ustach.
Wtedy poczułam twój zapach, a sekundę później – twoją dłoń na moim ramieniu.
Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam twój promienny uśmiech.
- Cześć. – powiedziałeś wesoło.
- Cześć, Zayn.
Nie mogłam powstrzymać skurczu szczęki, po prostu musiałam się do ciebie uśmiechnąć.
- Co tam masz? – zapytałeś, kiwając głową na to, co miałam w rękach.
Uniosłam do góry mój tajemniczy prezent.
- Dostałam od anonima.
Parsknąłeś śmiechem i kucnąłeś obok mnie, kręcąc głową.
Spojrzałam na ciebie z konsternacją, a kiedy złapałeś moje obie dłonie i wziąłeś głęboki oddech, wiedziałam już, że coś się szykuje.
Odchrząknąłeś i spojrzałeś mi tak głęboko w oczy, że cieszyłam się w duchu, że mam pod dupą krzesło.
- Ariana. – zacząłeś. – Życzę ci szczęścia. Żebyś nie miała zmartwień. Żebyś zawsze we wszystko tak gorliwie i głęboko wierzyła, że samo to dociągnie cię do twoich marzeń. Żeby te gówna, które napotykamy codziennie, nie miały na ciebie żadnego wpływu. Żebyś zawsze była tak piekielnie sprytna i błyskotliwa we wszystkim co robisz. Czasami mnie to nawet przeraża. – zaśmiałeś się. -  Żebyś zawsze była opoką, do której mogę się bezpiecznie udać. Żebym miał w tobie oparcie, żebyś mogła być dla mnie najlepszą przyjaciółką, jaką tylko mogę mieć. A ja obiecuję, że będę tym samym dla ciebie. Ariana, nie ważne, ile lat minie, ile rzeczy się stanie, czy świat się skończy czy nie. Bądź dalej tą cudowną Arianą, która głęboko tkwi w moim sercu. Nie zmieniaj się. A ja, pomimo tego co się stanie czy nie stanie – będę dla ciebie, nawet jeśli nie będziesz chciała, bym był. Życzę ci wszystkiego co najlepsze. Zasługujesz na największe dobro tego świata, zasługujesz na wszystko, czego tylko zapragniesz. Jesteś tak cholernie wartościową osobą, że czasami pukam się w czoło i codziennie pytam się Boga, jak to się stało, że na ciebie trafiłem. Jestem takim szczęściarzem, że cię mam…
Spuściłam wzrok, a rumieniec oblał moje policzki.
Czułam, jak do oczu napływają mi łzy, jednak nie mogłam przestać się uśmiechać.
Ścisnąłeś mocniej moją dłoń, bym na ciebie spojrzała.
Nie miałeś uśmiechu na swojej twarzy.
Patrzyłeś na mnie z powagą i oddaniem, a twoje oczy błyszczały jak bursztyny.
- Ari, nie ważne co się wydarzy… Ja zawsze będę. Obiecuję.
Głaskałeś kciukiem kostki moich palców i uśmiechnąłeś się pokrzepiająco, kiedy pierwsza łza spadła z mojego oka.
Chwyciłeś bransoletkę w dłonie i z wielką starannością zawiązałeś mi ją na nadgarstku.
Ja w międzyczasie ocierałam łzy.
Podniosłeś się, górując nade mną wzrostem. Natychmiast wstałam i rzuciłam ci się w ramiona, wypłakując ci się w twoją błękitną koszulę.
Głaskałeś mnie czule po włosach, trzymając w ciasnym uścisku.
- Dziękuję. – wyszeptałam.
I poczułam, że się uśmiechnąłeś.



Możecie uznać mnie za wariatkę i hipokrytkę.
Albo nawet i wytknąć mnie palcem, rozpowiadając plotki naokoło o Arianie, która zaprzecza samej sobie.
Miałam dziś urodziny.
I zaprosiłam całą naszą ekipę do klubu.
Potrzebowałam na moment zapomnieć o wszystkim, dać się ponieść chwili.
Wydałam na to prawie wszystkie swoje oszczędności.
Ale bawiliśmy się w najlepsze.
Niezliczone ilości wódki trafiły do naszych przełyków.
Dostałam naprawdę zajebiste życzenia, a ich „sto lat” i specjalne dedykacje u Dj’a, sprawiły, że wzruszyłam się i musiałam wycierać po kryjomu kilka łez.
Wygłupialiśmy się, przedziwnie tańczyliśmy na pokaz, mówiliśmy rzeczy, których nie powiedzielibyśmy na trzeźwo.
Ja nawet tańczyłam na stole, wlewając wódkę do buzi Rayana!
Cały czas się z czegoś śmialiśmy i zrozumiałam, że kocham moją małą, zwariowaną grupkę przyjaciół.
Oprócz jednej osoby.
Denise siedziała naburmuszona, z rękami splecionymi pod biustem i łypała na każdego spode łba.
Psuła atmosferę.
A ty siedziałeś obok niej jak małe dziecko obok złej matki i nie bawiłeś się wcale.
Uśmiechałeś się tylko czasami pod nosem, kiedy wybuchaliśmy śmiechem, a ty nie brałeś w tym udziału.
W końcu Alan podszedł do ciebie i próbował namówić cię na kolejkę. Wstałeś chętnie, jednak Denise położyła dłoń na twoim udzie.
Spojrzałeś na nią zdziwiony, jednak ona nie powiedziała ani słowa.
Posłałeś Alanowi przepraszające spojrzenie, który tylko kiwnął głową i przyszedł do mnie, opowiedzieć mi o tej sytuacji.
Ale nie mogłam zareagować.
Kiedy jednak zauważyłam, jak o dwudziestej trzeciej żegnacie się ze wszystkimi, twierdząc, że Denise się źle czuje i musicie wracać, miałam ochotę wybuchnąć.
Podszedłeś do mnie, a ja tylko uniosłam otwartą dłoń i na ciebie nie spojrzałam.
Przeprosiłeś mnie po cichu i wyszedłeś.
I od tamtej pory, mimo, że wszyscy bawili się świetnie, mi widocznie czegoś brakowało.
Obiecywałeś mi, że będziesz. Zawsze.
A zabrakło cię w takim dniu.
Przestałam się jednak dołować, kiedy Ben, posyłając mi jakieś dziwne spojrzenie, wręczył mi dopiero co otwartą butelkę wódki.
- Ja rozumiem. – powiedział i kiwnął głową, zachęcając mnie do wypicia.
Spojrzałam na niego niepewnie.
Albo był bardzo spostrzegawczy, albo Esme to naprawdę wielka papla.
Strzelam w ciemno, że to drugie.

Godzinę później byłam już naprawdę pijana, bo uległam namowom Alana i ruszyłam na parkiet w innej części sali.
Tańczyłam z zamkniętymi oczami, zapominając o bożym świecie.
Słyszałam tylko śmiech Alana, kiedy wpadałam na kogoś albo potykałam się o własne nogi.
A kiedy w końcu otworzyłam oczy, ujrzałam ciebie.
Siedziałeś na stołku barowym, paląc papierosa.
Mina mi zrzedła i przestałam tańczyć.
Alan spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem, a ja tylko wskazałam mu palcem na twoje plecy.
Kiwnął głową ze zrozumieniem i ruszył w stronę naszej loży.
A ja zacisnęłam pięści i ruszyłam w twoją stronę.
Porządnie walnęłam cię w plecy i krzyknęłam:
- Myślałam, że poszedłeś sobie z Denise!
Odwróciłeś się gwałtownie, a zdenerwowanie z mojej twarzy zniknęło.
- O kurde, sory.
To nie byłeś ty.
Mój wzrok plótł mi figle.
Chłopak jednak uśmiechnął się w dość przyjazny sposób.
Nie uszło mojej uwadze, że był przystojny i miał bardzo atrakcyjną postawę.
- Nic się nie stało. – odezwał się i wskazał gestem na stołek obok siebie.
Pokręciłam głową, a on zmarszczył czoło.
- Nie daj się namawiać, nie lubię, gdy mi ktoś odmawia. Siadaj, napijesz się czegoś. – powiedział bardziej surowo i machnął ręką na barmana.
Wspięłam się na stołek obok niego i naciągnęłam sukienkę na kolana.
Chłopak to zauważył i uśmiechnął się do mnie zadziornie.
Nie wiem, co to było, ale miał w sobie coś, co pozwoliło mi o tobie zapomnieć.
Sprawiał, że serce biło mi szybciej, a ręce pociły się ze stresu.
Miał to coś w oczach.
- Więc wytłumacz mi, nieznajoma, czym sobie zasłużyłem na takie solidne uderzenie w plecy? – uniósł jedną brew, a jego palce owinęły się wokół szklanki z whiskey.
Zrobiło mi się głupio.
- Przepraszam, pomyliłam cię z kimś. – odparłam zawstydzona.
Zaśmiał się, ukazując swoje zęby, a mi coś drgnęło w żołądku.
- W takim razie nie chciałbym być na jego miejscu. – rzekł, wbijając wzrok w moją twarz.
Gapił się tak chwilę, a barwa jego oczu stanowczo pociemniała.
- Opowiedz mi coś o sobie.
Wzięłam głęboki oddech, zaciskając knykcie na stołku.
- Mam na imię…
Urwałam jednak, bo brunet uniósł dłoń, powstrzymując mnie przed mówieniem.
- Nie chcę słuchać suchej gadki. Opowiedz mi, o czym marzysz. – powiedział i odwrócił się w moją stronę.
Mogłam go teraz podziwiać w całej okazałości, a nie tylko z profilu.
Miał szerokie, umięśnione barki, a odcień jego skóry był ciepły.
Nieład na jego głowie podpowiadał mi, że nie interesują go błahe rzeczy.
Zamyśliłam się na chwilę.
- Marzę o tym, by być panią świata. – odparłam w końcu.
Nieznajomy uniósł brew, a w jego oczach widziałam podziw.
- A ty, co tu robisz? – zapytałam, bo to mnie najbardziej ciekawiło.
Wzruszył ramionami.
- Musiałem pozbyć się natarczywych myśli. – uśmiechnął się pod nosem, a jego wzrok stał się jakiś nieobecny.
- A co cię trapi? – zmarszczyłam czoło.
Spojrzał na mnie z lekko rozchylonymi wargami.
- Ojciec chce mi dać swoje wydawnictwo pod opiekę. – mruknął, a ja zachłysnęłam się powietrzem.
Własne wydawnictwo to jedno z moich największych marzeń.
- Nie zdajesz sobie sprawy, jak ci zazdroszczę. – powiedziałam, a on wbił we mnie zaciekawione spojrzenie.
Badał mnie tak chwilę wzrokiem, aż w końcu zapytał:
- Piszesz?
Kiwnęłam głową i chwyciłam za swoją szklankę z drinkiem, upijając prawie połowę zawartości.
Nie mogłam pozwolić sobie na to, żeby wytrzeźwieć.
Poczułam na swoim ramieniu rękę i odwróciłam się, widząc Rayna.
- Idziemy. – oznajmił mi.
Kiwnęłam głową i ześliznęłam się ze stołka.
- Dzięki za drinka. Na razie. – zasalutowałam nieznajomemu i odwróciłam się.
- Czekaj.
Odwrócił mnie w swoją stronę.
Zauważyłam, że wstał z krzesła, górując nade mną swoim wzrostem.
Podał mi swój telefon.
- Chcę twój numer. – powiedział władczo.
Spojrzałam na niego niepewnie.
Byłam jednak pijana, więc chwyciłam komórkę i wystukałam kilka cyfr.
Uśmiechnęłam się do niego na pożegnanie i wyszłam z klubu.

Kiedy leżałam już w łóżku i zasypiałam, po raz pierwszy nie myślałam o tobie.
To był pierwszy raz, kiedy nie zajmowałeś moich myśli.
I zdałam sobie sprawę, że nieznajomy z klubu może być na ciebie lekarstwem.