sobota, 26 grudnia 2015

36.

14 sierpnia 2010 - sobota

I znów mieliśmy ciche dni.
Cały czas nie mogłeś mi wybaczyć tego, że mam zamiar od ciebie uciec.
Słyszałam, że przeprowadziłeś się na jakiś czas do Bena.
Esme spiskowała przeciw mnie, żeby wprowadzić się do swojego chłopaka, a żebyś ty wylądował u mnie.
Kiedy tylko dowiedziała się o aborcji Denise, znienawidziła ją jak Niemiec Żyda i cały czas zachęcała mnie do tego, żebym wyznała ci moją dozgonną miłość.
- Jebać Thomasa. – powiedziała i zaczęła kręcić biodrami.
Przewróciłam oczami i wzięłam się za krojenie warzyw.
- Daj sobie już spokój. – burknęłam pod nosem.
Spojrzała na mnie spod byka.
- Pamiętasz jak rozmawiałyśmy o twoich opcjach, kiedy ta larwa z nim była?
Kiwnęłam głową.
- To zapomnij o tym wszystkim co ci powiedziałam.
Zaśmiałam się pod nosem, bo wiedziałam, że za chwilę usłyszę garść nowych rad.
- Okej. – odparłam.
- Więc… opcja pierwsza. Zostawiasz tą marchewkę, przywdziewasz jakąś balową suknię i lecisz do niego w podskokach.
Znów zaśmiałam się cicho.
- Opcja druga. Ja się ulatniam, a ty dzwonisz do niego i mówisz, że musi koniecznie przyjść. Rozstawiasz świeczki, rozbierasz się do naga i kładziesz się w salonie na dywanie.
Teraz zaczęłam się już głośno śmiać.
- Opcja trzecia. Zrobimy podstęp. Powiem Benowi, żeby go gdzieś wyciągnął, ja wyciągnę gdzieś ciebie, zostawimy was razem i hop! – klasnęła w dłonie. – Całujecie się, mówicie jacy byliście głupiutcy, że wcześniej się nie spiknęliście, jesteście razem aż do usranej śmierci. Ja wyprowadzam się do Bena, Zayn wprowadzi się do ciebie, wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Spojrzałam na nią jak na kompletną wariatkę, bo jej irracjonalny pomysł przeszedł naprawdę wszystko.
Zachichotałam pod nosem i pokręciłam głową, postanawiając tego nie komentować.
A ona cieszyła się jak głupi do sera, cały czas tańcząc i nucąc coś pod nosem.
- Była sobie Ariana, która wskoczyła Zaynowi na kolana, będą razem wieczność, bo to wcale nie sprzeczność, to będzie najpiękniejsza para, a Denise może ugryźć… banana.
Przestałam kroić warzywa i spojrzałam na nią z szeroko otwartymi oczami.
Wybuchłam głośnym śmiechem, i przez dłuższy czas nie mogłam się uspokoić.
Usiadłam nawet na krześle, bo nie mogłam ustać.
A Esme tylko uśmiechała się pod nosem, zadowolona z siebie.

Jakąś godzinę później siedziałam u siebie w pokoju i czytałam dokładnie kopię mojej książki, którą Esme wysłała wydawnictwu.
Usłyszałam ciche pukanie, więc szybko zamknęłam laptopa i odwróciłam się na krześle w momencie, kiedy ona otworzyła drzwi.
- Idziemy z Benem na jakiegoś drinka, idziesz z nami?
Spojrzałam na nią spod byka.
- Jeśli to jedna z tych twoich opcji, to…
- Nie, nie! – brunetka zaśmiała się. – Zayn rozpakowuje kartony, powiedział, że nie ma czasu. – wyjaśniła mi z niewinnym uśmiechem.
- Spasuję tym razem. – mruknęłam i odwróciłam się na krześle.
- To chodź zamknij drzwi. – odparła Esme.
Przewróciłam oczami i poszłam za nią, patrząc jak ubiera buty i wychodzi.
Przekręciłam zamek i zrobiłam trzy kroki w stronę kuchni, z zamiarem zrobienia sobie herbaty, kiedy ktoś głośno, kilka razy walnął w drzwi.
Zmarszczyłam czoło i przewróciłam oczami.
Otworzyłam drzwi i nacisnęłam na klamkę.
- Zapominalska Esme… - urwałam, kiedy zobaczyłam w drzwiach ciebie.
Twoje brwi prawie się ze sobą stykały, usta miałeś zaciśnięte w wąską linię, a oczy ciskały we mnie piorunami.
Pchnąłeś drzwi drżącą rękę, by móc przejść, a ja się cofnęłam. Kopnąłeś je chwilę później tak, że trzasnęły głośno.
Uniosłeś dłoń do góry i zacisnąłeś powieki.
- Co. To. Jest? – wycedziłeś przez zęby i teraz zauważyłam, że w dłoni trzymasz białą kopertę.
Szerzej otworzyłam oczy.
Mój list.
- Co to jest Ariana?! – krzyknąłeś, otwierając oczy, a ja natychmiast się cofnęłam.
Dotknęłam plecami ściany, a ty cały czas się zbliżałeś.
- Odpowiedz mi!
Jeszcze nigdy nie widziałam, żebyś był taki wkurzony.
Cholera, byłeś prawie w fazie furii.
Serio.
Przełknęłam ślinę i zdecydowałam się odpowiedzieć.
- Mój list. – wyszeptałam cicho i usłyszałam, jak bierzesz ze świstem głęboki oddech.
Zamknąłeś przestrzeń między nami, opierając się na rękach po obu stronach mojej głowy.
Bałam się jak cholera, wyglądałam pewnie teraz jak skulona mysz pod miotłą.
- Cholera, Ariana! Jestem na ciebie zły, tak bardzo jestem na ciebie kurwa zły… Jak mogłaś mi tego wcześniej nie powiedzieć?! – warknąłeś z zaciśniętymi zębami.
Przywarłam płasko plecami do ściany już wcześniej, teraz czułam, jakbym się w nią co najmniej wbijała.
Oparłeś głowę na przedramieniu z zamkniętymi oczami i westchnąłeś głęboko, warcząc jak stary, przegrzany silnik.
Widziałam jak twoje gardło wibruje i może to dziwne, ale miałam ochotę ugryźć cię w szyję.
- Może i Denise była idealna, może była najlepszą kobietą, jaka pojawiła się na tej planecie. Może i kochałem ją na zabój, może ją dalej kocham… Ale ona, w porównaniu do ciebie jest nikim, nie rozumiesz tego? Udawanie, że cię nie kocham, było najtrudniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek robiłem. Proszę, nie każ mi udawać dalej. Jestem na siebie strasznie wkurwiony, bo przez tyle czasu byłem tchórzem, nie potrafiłem zrobić nawet kroku w twoją stronę. Ale do cholery jasnej! – uderzyłeś pięścią w ścianę nad moją głową tak, że zadrżałam ze strachu.
Zacisnąłeś mocno powieki i przegryzłeś wargę, a twoja pierś falowała szybko.
Głowę miałeś pochyloną tak, że bez problemu mogłam złączyć nasze usta. Wystarczyło tylko wspiąć się na palce.
Otworzyłeś oczy, a twoje tęczówki aż raziły emocjami.
Widziałam w nich chyba wszystko. Ból, strach, rozczarowanie…
Ale widziałam też troskę, nadzieję… miłość.
I widziałam też siebie.
Przełknęłam ślinę i wiedziałam, że masz już jakieś słowa na języku.
I w tym samym momencie stało się coś niesamowitego.
Obydwoje otworzyliśmy usta i powiedzieliśmy:
- Kocham cię.
Potem nie było czasu na ceregiele.
Ja odepchnęłam się od ściany, ty chwyciłeś moją twarz w dłonie.
W ciągu sekundy złączyliśmy nasze usta.
I cholera jasna…
Od tak dawna chciałam to zrobić, od tak dawna czułam w kościach, że uczucie, które będzie towarzyszyło naszemu pocałunkowi jest tym, czego potrzebuję w życiu.
To tak, jakbym spełniła jakiś życiowy cel.
Moje serce waliło jak oszalałe, w brzuchu miałam jakiś przeklęty rój motyli, kolana zmiękły mi całkowicie.
Brakowało mi aż słów.
Moje płuca oddychały tylko po to, bym mogła z tobą być.
Moje serce biło tylko po to, bym mogła cię kochać.
Moja dusza istniała tylko po to, bym mogła z tobą egzystować.
Żyłam tylko po to, by dawać ci szczęście.
Nie ważne, ile czasu uciekło mi gdzieś przez palce.
Nie ważne, ile kłamstw powiedziałam.
Nie ważne, ile rzeczy zmarnowałam.
Wiedziałam, że będę twoim głosem, twoim oddechem, twoim dotykiem, twoimi myślami, twoim biciem serca, twoim powodem bycia, twoim życiem.
Wiedziałam, że ty będziesz tym samym dla mnie.
I świadomość tego była nieporównywalna z niczym.
Byliśmy zamknięci we własnej kuli, a szczęście biło od nas jak gorąco od wulkanu.
Wybuchła bomba atomowa.
Bomba atomowa naszej miłości.
I właśnie ta bomba zniszczyła ścianę w moim ślepym zaułku.
Cegły posypały się jak karty, a jedyne co zostało, to kurz, który zaczął powoli opadać.
A kiedy opadł całkiem, a ja otworzyłam oczy, po drugiej strony powalonej ściany, ujrzałam ciebie.




KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

35.

12 sierpnia 2010 - czwartek

Następne dni mijały spokojnie.
Powiedziałabym, że wręcz szaro i monotonnie, ale nie chciałam zapeszać, bo wiedziałam, że może być jeszcze gorzej.
Chociaż w sumie wiecie co?
Z jednej strony, to były jedne z najlepszych dni mojego życia.
Zaraz po przyjeździe wybrałam się do wydawnictwa, nasłuchałam się miliona pochwał, prawie pobeczałam się ze wzruszenia i podpisałam z nimi umowę na wydanie jeszcze dwóch książek.
Szaleństwo.
Świętowałam całą noc, pijąc wino z butelki i tańcząc z Filipem na rękach do utworów Birdy.
Nie bierzcie ze mnie przykładu.
W każdym razie na drugi dzień przyszłam o pracy trochę skacowana i nie byłam w najlepszej formie.
Jakimś cudem moja przełożona dowiedziała się o moim sukcesie i szepnęła słówko dyrektorowi naszego brukowca, że nadaję się na coś lepszego.
I właśnie w ten feralny dzień, kiedy miałam kaca, sam dyrektor przyszedł do mojego biura, uścisnął mi rękę i zaprosił do swojego biura.
Siedziałam więc przy jego biurku i cały czas odbijało mi się na rzyganie.
Nie polecam.
Nic jednak nie zauważył, a co więcej – zaproponował mi posadę redaktora naszego czasopisma.
Rozumiecie?!
Byłam zwykłym popychadłem.
Ukończenie studiów i ten staż w Stanach dały mi o wiele więcej możliwości, niż przypuszczałam.
Oczywiście, zgodziłam się, bo dawał na rękę niezły hajs.
Dlatego też musiałam przeprowadzić bardzo poważną rozmowę z Thomasem i odrzucić jego propozycję.
Zrozumiał, a nawet cieszył się razem ze mną, że trochę się wybiłam.

Tak, to zdecydowanie były dobre dni.
Jednak były też bardzo dołujące.
Nie odzywaliśmy się do siebie ani słowem.
Nie wiem nawet jakim cudem, ale zdawało mi się, że nawet zniknąłeś z naszej firmy na kilka dni.
Dosłownie, nie było cię nigdzie.
Kiedy więc usłyszałam gdzieś pomiędzy uszami, że „ktoś idzie coś zanieść do Zayna”, zdziwiłam się.
A nawet i trochę rozczarowałam.
Byłeś cały czas, tylko po prostu mnie unikałeś.
Nie wiem jak to robiłeś, że nawet przypadkowo na siebie nie wpadliśmy, na papierosie, czy coś.
Za każdym razem, kiedy przychodziłam rano do pracy, wysiadając z windy, moje serce skakało w mojej piersi w nadziei, że dziś cię zobaczę.
A kiedy wyjeżdżałam z pracy, byłam najbardziej rozczarowanym człowiekiem w promieni kilku kilometrów.
Nie będę już dopowiadać, że to wszystko bolało mnie jak cholera.

Dzień po rozmowie z dyrektorem musiałam zmienić biuro.
Rano wysiadłam więc z windy z jakimś dziwnym zapałem.
Przywitałam się ze swoją współpracownicą, z którą zajmowałyśmy te same stanowiska i z którą dzieliłam biurko.
Grace była trochę zniesmaczona, kiedy dowiedziała się, że awansowałam.
Cóż…
Bez komentarza.
Załatwiłam sobie spore kartonowe pudło i zaczęłam pakować swoje drobiazgi.
Nagle ktoś zapukał do drzwi i zniecierpliwiony od razu je otworzył.
Rano zwykle nic się nie działo, więc to było trochę dziwne, że ktoś cokolwiek czegoś chce.
Odwróciłam się od razu i ujrzałam ciebie.
Grace wyszła po kawę jakieś dwie minuty wcześniej, więc byliśmy sami.
Spojrzałeś na mnie z lekko rozchylonymi ustami, a po chwili twój wzrok powędrował w stronę mojego pudła.
Zamknąłeś cicho drzwi i oparłeś się o ich framugę, splatając ramiona na torsie.
Przełknęłam ślinę, a mój poranny zapał gdzieś wyparował.
Zamiast tego pojawiła się dziwna niepewność.
Pokręciłeś głową.
- A myślałem, że to naprawdę nigdy nie nastąpi. – odezwałeś się.
Zmarszczyłam czoło.
- Co takiego?
- Myślałem, że nigdy nie opuścisz tego biura. – powiedziałeś, uśmiechając się jednostronnie.
Wzruszyłam ramionami i uśmiechnęłam się niewinnie.
- Cóż, czasami trzeba wejść o szczebel wyżej.
Parsknąłeś cicho śmiechem, słysząc moje słowa, a ja znów zmarszczyłam czoło.
O co ci chodziło?
Byłeś jakiś dziwny.
Jakby wrogo nastawiony.
Zdystansowany…
Wziąłeś duży oddech i spojrzałeś w górę.
- O Jezu, ty jak zwykle uparta.
Patrzyłam na ciebie z wyczekiwaniem, kompletnie nie wiedząc co powiedzieć.
- Naprawdę miałem nadzieję, że powiesz temu burakowi, żeby w dupe sobie wsadził to wydawnictwo.
Już otwierałam buzię, żeby ci to wszystko wytłumaczyć, ale nagle do biura z powrotem weszła Grace.
Jejuuuu!
Do cholery, myślałam, że wiesz o moim awansie.
Jak mogłeś myśleć, że chciałam się wymknąć bez pożegnania?
- Tylko tchórze uciekają. – powiedziałeś cicho, rzuciłeś mi wymuszony uśmiech i wyszedłeś.
A ja stałam, jakby ktoś mnie spetryfikował i nie potrafiłam ruszyć nawet palcem.
Dlaczego, do jasnego diabła, musiało dojść do takiego nieporozumienia?!
Boże Święty.


Kiedy wróciłam, Esme stanęła w progu kuchni, witając mnie w fartuszku z szeroko otwartymi ramionami.
Ominęłam ją, wchodząc w głąb pomieszczenia, podczas gdy ona wyprawiała monolog swojego życia.
- Witam panią redaktor! Upiekłam dla pani ciasto!
Nie wiem, skąd się wzięła ta jej radosna aura, ale cholera, praktycznie nigdy jej nie opuszczała.
Esme zawsze miała w zanadrzu żart na rozluźnienie sytuacji, pokonywała niezręczne momenty jakimś głupim tekstem.
Nawet na pogrzebie własnej babci, kiedy wszyscy płakali (ona najbardziej), powiedziała coś, co rozbawiło wszystkich.
Była jak cholerna oaza spokoju, zrównoważona za każdym razem.
Przeklęta optymistka.
Usiadłam na krześle przy stole, a ona natychmiast podsunęła mi pod nos talerz ze swoim ciastem.
Mój wzrok na moment powędrował w jego stronę i patrząc na to, zmarszczyłam czoło.
To było jedyne, co odwróciło moją uwagę chociaż na chwilę od dzisiejszej rozmowy z tobą.
O, właśnie, i znów zaczynam o tym myśleć.
- Zayn nie wie o moim awansie. – odezwałam się, a z twarzy Esme szybko zniknął uśmiech.
Zamrugała kilka razy, skonsternowana, a ja w końcu na nią spojrzałam.
- Widział dzisiaj jak pakuję się w swoim starym biurze i myślał, że złożyłam już wypowiedzenie i że się przenoszę do Thomasa.
Esme zmarszczyła brwi, a ja westchnęłam i chwyciłam łyżeczkę w palce.
Zaczęłam grzebać w tym „cieście”, chociaż wyglądało jak jakaś papka z galaretką na wierzchu.
Smakowało dobrze, mimo, że wyglądało raczej odpychająco.
Esme nigdy nie potrafiła zbyt dobrze piec.
- Czemu mu nie powiedziałaś?
- Nie miałam jak! Cały czas gadał, nazwał mnie nawet tchórzem, potem weszła Grace, a do końca dnia już go nie widziałam. – odparłam ze zrezygnowaniem.
- Nie masz pieprzonego telefonu? Nie mogłaś napisać smsa, albo zadzwonić, albo cholera, cokolwiek?!
Uuu, jak się Esme zagotowała, to już serio coś było nie tak.
Zmarszczyłam czoło.
- Odezwij się do niego w końcu, i to tak konkretnie, bo się chłopak podda, straci nadzieję, albo nie wiem… ty po prostu zaprzepaszczasz waszą szansę, a jeśli wasze drogi się rozdzielą, to ja tego nie przeżyję… - złapała się dłonią za czoło i wbiła wzrok w kafelki.
Byłam zszokowana jej wyznaniem, więc siedziałam z uniesionymi brwiami, oddychając szybko i wpatrując się w nią.
- Dlaczego żadne z was nie rozumie tej magii, którą w sobie macie? Jesteście pierdolonym przeznaczeniem i nie zdajecie sobie nawet z tego sprawy.
Mówiła spokojnym tonem, cały czas wprawiając mnie w coraz większy szok.
- Nie zamierzam patrzeć na waszą ślepotę i to, że cały czas się mijacie. Albo któreś z was w końcu weźmie się w garść i powie, co czuje, albo ja was cholera zeswatam i się skończy. Nawet jeśli będę musiała was zamknąć w klatce na dnie Oceanu Atlantyckiego, żebyście w końcu zauważyli to w sobie. Zrobię wszystko, bo już powoli mam dosyć tego, jak los stroi sobie z was żarty.
Wstała i wyszła, a ja nie mogłam wydusić z siebie nawet sylaby.
A tym bardziej nie mogłam pozbierać myśli.

34.

9 sierpnia 2010 - poniedziałek


Ocknęłam się, słysząc przytłumione krzyki. Przetarłam zmęczone oczy, wygrzebałam się z pościeli i na palcach ruszyłam w stronę drzwi.
- Kiedy ty jej to powiesz, co?
- Jezu, nie wiem.
Serce zabiło mi mocniej. To twój głos.
- Ale jak dowiedziałeś się o ciąży Denise to się cieszyłeś, o co tu chodziło?
- Do cholery jasnej, Esme, myślałem, że to w końcu pozwoli mi o niej zapomnieć. Że ta ciąża to moja szansa ruszenia na przód. Miałem być, kurwa, ojcem. Jak mogłem kochać kogoś, kto nie jest matką dziecka, które wychowuję? Przecież to chore.
- I co, teraz nagle plany na przyszłość uległy zmianie, Denise nie jest już w ciąży, a ty nie będziesz ojcem, i co? Nagle już ją kochasz i polecisz do niej, bo trafiła się okazja, tak? – prychnęła Esme.
Przez chwilę była cisza i podejrzewałam, że mierzysz ją nienawistnym spojrzeniem.
- A dlaczego nie? Dlaczego mam zrezygnować z czegoś, co może okazać się najlepszym wyborem w moim życiu? Mam być moralny bo… bo tak wypada? – prychnąłeś, a ja mogłam tylko wyobrazić sobie, jaką miałeś minę.
W gardle zrobiło mi się strasznie sucho, a serce biło, jakby miało wyskoczyć mi z piersi.
Zrobiło mi się nawet trochę niedobrze.
- Nie wiem, dla mnie to trochę… popaprane.
- Takie jest życie, Esme. Popaprane.
- Czego ty właściwie ode mnie oczekujesz?
- Sam nie wiem. Chyba… błogosławieństwa? – parsknąłeś śmiechem.
- Nie zapominaj, że Denise to też moja przyjaciółka. Przykro mi, ale chyba w tej sprawie pozostanę neutralna.
Esme, szmato.
Każ mu od razu przyjść do mojego pokoju a nie!
- Ale Ariana to prawie jak twoja siostra. – powiedziałeś surowym tonem. – W jej sprawie też będziesz neutralna?
I nastąpiła cisza.
Chyba przechodziłam zawał serca, jedyne co słyszałam, to swój głośny oddech.
Minęła kolejna minuta, a Esme nadal nie odpowiadała.
Kiedy się odezwała, jej głos przesiąknięty był jadem i wrogością.
Nigdy nie słyszałam takiej walecznej Esme.
- Jeśli złamiesz jej serce…
- Nie…
- Nie przerywaj mi. Jeśli wyrządzisz jej jakąkolwiek krzywdę, jeśli kiedykolwiek zobaczę, jak przez ciebie płacze, jeśli nie będziesz dla niej odpowiedni, możesz być pewny, że utnę ci jaja przy samej dupie i wepchnę ci je do gardła.
Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia i wbiłam wzrok w drzwi.
Chyba zabrakło mi słów, by to konkretnie skomentować.
Potem nie usłyszałam już nic. Chyba w końcu przestaliście na siebie krzyczeć. Dopiero po pięciu minutach usłyszałam, jak Esme żegna się z tobą przy moich drzwiach i jak wychodzisz. Pół godziny później znów usłyszałam trzask drzwi, więc pewnie ona gdzieś wyszła.
Nikt nie zorientował się, że wróciłam wcześniej z pracy i byłam w swoim pokoju, biorąc krótką drzemkę.
Nikt nie zorientował się, że podsłuchiwałam całą rozmowę.
Nikt nie zorientował się, że po raz pierwszy usłyszałam, jak mówisz, że coś do mnie czujesz.
I cholera jasna, to wcześniejsze zwolnienie z pracy było chyba najlepszym, co mogło mi się w życiu przytrafić.

niedziela, 6 grudnia 2015

33.

3 sierpnia 2010 - wtorek

Szłam szybkim krokiem w stronę parku, a pot zalewał moje czoło. Upał był nie do zniesienia. Nie mogłam jednak zwolnić tempa, bo poprosiłeś o pilne spotkanie.
Cóż… dla ciebie wszystko.
Kiedy cię zobaczyłam, zrezygnowałam z szybkiego kroku i podbiegłam do ciebie truchtem.
Dopiero kiedy się do ciebie dosiadłam i ucałowałam cię w policzek, podniosłeś na mnie wzrok.
- Ale się zmęczyłam. – sapnęłam, wyciągając szybko butelkę wody i wypijając prawie połowę.
Parsknąłeś śmiechem, ale ten śmiech był jakiś sztuczny.
Oparłam się o ławkę i wzięłam głęboki oddech.
- Mów, o czym chciałeś mi powiedzieć? – zapytałam, wciąż ciężko oddychając.
Twoje plecy dotknęły oparcia ławki i wtedy zauważyłam, że coś jest nie tak.
Twoja warga drżała, a ręce się trzęsły. Chociaż próbowałeś to ukryć, cały czas bawiąc się palcami.
Zacisnąłeś w końcu szczękę, wydając z siebie westchnienie.
Spojrzałeś na mnie, a ja uważnie badałam twoją całą twarz wzrokiem.
Miałeś zaczerwienione oczy, przez co zmarszczyłam czoło.
I byłeś blady jak śmierć.
Uśmiechnąłeś się do mnie ponuro i wtedy dostrzegłam w twoich oczach cierpienie.
Stało się coś złego.
- Jednak nie będę ojcem. – powiedziałeś cicho, patrząc przed siebie.
Co? Jak to?
- Co ty mówisz? – zapytałam ze zdziwieniem.
Kiwnąłeś głową, potwierdzając to co przed chwilą powiedziałeś.
Nagle schowałeś twarz w dłonie, a ja odbiłam się od oparcia.
Położyłam dłoń na twoich plecach i kompletnie nie wiedziałam co powiedzieć.
Potem złapałeś się za głowę, a twoje włosy sterczały z pomiędzy palców.
Podciągnąłeś nosem.
- O Jezu… - mruknąłeś pod nosem.
- No ale co się stało? – zapytałam z wahaniem.
Patrzyłeś chwilę w swoje buty i jeszcze raz przeczesałeś swoje włosy.
Zauważyłam, jak pojedyncza, samotna łza uciekła z twojego oka i z hukiem rozbiła się o chodnik.
- Denise zrobiła aborcję.


To, co zrobiłam później, było nie do wyobrażenia.
Serio, nigdy w życiu nie powiedziałabym, że będę w stanie zrobić coś takiego.
Kiedy powiedziałeś te trzy słowa, zatkało mnie kompletnie.
Dopiero po chwili poczułam, jak gniew ogarnia moje wnętrzności. Czułam się jak wulkan.
Pocałowałam cię w głowę, wstałam i odeszłam od ciebie.
Wiedziałam, że patrzysz na mnie ze zdziwieniem, ale wiedziałam też, że a mną nie pójdziesz.
Byłeś zbyt zdruzgotany.
Dzwoniłeś do mnie, kiedy ja biegłam między ludźmi, ale ja odebrałam tylko i powiedziałam:
- Nie martw się, Zayn, jestem z tobą.
I rozłączyłam się.
Tak było z pięć razy, dopóki nie dotarłam do twojego mieszkania i nie wyłączyłam telefonu.
Uderzałam pięścią mocno o drzwi, dopóki ta tleniona blondynka ich nie otworzyła.
A kiedy mnie ujrzała, patrzyła na mnie z nienawiścią.
Wycelowałam w nią palcem wskazującym i przekroczyłam próg pewnym krokiem.
- Ty głupia dziwko. – wycedziłam przez zęby, a ona, cofając się, zrobiła oburzoną minę.
Kiedy uderzyła plecami o ścianę, ja dotknęłam palcem jej dekoltu.
Patrzyła na mnie spode łba, kiedy we mnie właśnie wybuchał wulkan.
- Co ty sobie myślałaś?! Jak mogłaś mu to zrobić?! – krzyczałam, nie przejmując się otwartymi drzwiami. – Najpierw wciągasz go w bagno, w tak młodym wieku robiąc mu dziecko-wpadkę, bo go niby tak bardzo kochasz i nie chcesz go stracić, a teraz coś takiego?! Zobacz, ile dla ciebie poświęcił! Ty ślepa egoistko, on zrobiłby dla ciebie wszystko, a ty go zniszczyłaś bez żadnego powodu! Co, wyjechał na miesiąc i nagle się odkochałaś, tak? Nagle ci się odechciało być mamusią? – prychnęłam, przewracając oczami.
Ona nie była w stanie wydusić z siebie żadnego słowa.
Oblizałam wargi i teraz pukałam palcem w jej tors.
- Zapamiętaj sobie dokładnie to, co ci teraz powiem. I już nie chodzi o to, co do ciebie czuję, to naprawdę nie ma znaczenia. Masz zniknąć z jego życia i dać mu spokój, a jeśli kiedykolwiek będziesz próbowała jakiegoś kontaktu, bądź pewna, że to nie będzie już sprawa tylko między wami. Nie mam pojęcia jak mogłaś posunąć się do czegoś takiego. Chciałbym ci tylko uświadomić, ile właśnie tracisz. Zayn jest najwspanialszym człowiekiem jaki widział ten świat, a ty go kompletnie nie doceniłaś. Nie zasługujesz nawet na to, by na ciebie spojrzał. Dla mnie jesteś nikim, jesteś jedyną osobą, której nie życzę szczęścia. Ale na twoim miejscu mało by mnie to obchodziło. Na twoim miejscu czułabym się jak najgorszy śmieć, bo taki człowiek jak Zayn właśnie cię znienawidził.
Rzuciłam jej ostatnie spojrzenie pełne pogardy i wyszłam, trzaskając drzwiami.

32.

26 lipca 2010 - poniedziałek
- Chodź. Wejdziemy w tamtą uliczkę.
Przewróciłam oczami.
- Daj mi spokój, chcę do domu. – jęknęłam, ale ty parsknąłeś tylko śmiechem i pociągnąłeś mnie za rękę.
Wracaliśmy właśnie z pracy, i już naprawdę nie zamierzam wypominać tego, że specjalnie spóźniłeś się na autobus. Nie wypomnę też tego, że zjadłeś moje kanapki. Absolutnie nie wspomnę o tym, że wracałeś do domu okrężną drogą.
Chrystusie Zbawicielu.
Nogi mi właziły nie powiem gdzie, a żołądek robił nie powiem co.
A ty tylko miałeś na twarzy ten swój przeklęty firmowy uśmiech, za który oddałabym wszystko.
Już chyba nawet traciłam nadzieję, że trafimy do domu.
- Powiesz mi, gdzie tak naprawdę idziemy? – zapytałam po kilku minutach tego uroczego „spaceru”.
Spojrzałeś na mnie przez ramię z uśmiechem i już wiedziałam, że nie mam co liczyć na odpowiedź.
Westchnęłam, i zaczęłam rozglądać się dookoła.
Ładnie tu było, ale dużo ładniej było w moim apartamencie.
A prawdziwym arcydziełem był widok z kanapy na moje mieszkanie.
Nie ważne.
I nagle zauważyłam coś interesującego.
Zatrzymałam się, przez co puściłam twoją rękę.
Nie patrzyłeś nawet dlaczego się zatrzymałam, po prostu cofnąłeś się o krok, chwyciłeś moją dłoń i z powrotem ruszyłeś przed siebie.
- Ej, nie, czekaj! – wyszarpnęłam ci się i ruszyłam do prostopadle biegnącej uliczki.
Podeszłam pod starą witrynę, zapaćkaną farbą i z obdartymi plakatami. Szyby były brudne i zakurzone, a na wystawie było kilka pędzli i stare, porcelanowe lalki.
Spojrzałam na ciebie i uśmiechnęłam się, dumna ze swojego odkrycia.
A ty miałeś zmarszczone czoło, a twój wzrok biegał po starym oknie.
Pokręciłam głową i tym razem to ja chwyciłam twoją dłoń i wciągnęłam cię do środka.
Dzwoneczek zawieszony nad skrzypiącymi drzwiami wydał kilka irytujących dźwięków, kiedy weszliśmy.
Młody chłopak zza lady poderwał się i podszedł do nas z uśmiechem.
- Cześć, potrzebujecie czegoś, czy chcecie poszaleć? – uścisnął nasze dłonie, uprzednio wsadzając pędzel za ucho.
Wiedziałam, że zmarszczyłeś czoło.
- Zostawię ci go, pokaż mu, że nie należy się wstydzić tego, co ma się w duszy. A ja idę po żarcie. – mrugnęłam do ciebie okiem i wyszłam, mimo tego, że patrzyłeś na mnie trochę ze złością.

Kilkanaście minut później wróciłam obładowana pizzerkami, bananami, batonikami i sporym sokiem pomarańczowym.
Chłopak zza lady, jak się później okazało – Nathan – pomógł mi z moimi tobołami i zaprowadził mnie do drugiego pomieszczenia.
Stałam do ciebie przodem i tyłem do ściany, na której coś robiłeś.
Spojrzałeś na mnie i miałam wrażenie, że zamieniłeś się w dziesięciolatka, który właśnie przeżywa najlepszą gwiazdkę życia.
Ale ze mnie święty Mikołaj.
Ściągnąłeś maskę z ust, obniżając ją na swoją szyję i mogłam ujrzeć twój szeroki uśmiech.
- Mam jedzenie. – odparłam.
Kiwnąłeś tylko głową, a twój wzrok przeniósł się na ścianę za mną.
Stanęłam obok ciebie, w końcu patrząc na to, co robiłeś.
Zrobiłeś graffiti.
I to nie byle jakie graffiti.
Otworzyłam szeroko buzię ze zdziwienia, a ty podparłeś ręce na biodrach i oblizałeś usta.
- Powiedz jutro w biurze, że już tam nie pracuję. Nie zamierzam stąd wychodzić. – powiedziałeś z uśmiechem szaleńca.
Zachichotałam pod nosem.
Staliśmy chwilę w ciszy, ja badałam wzrokiem to, co namalowałeś, a ty wpatrywałeś się we mnie.
- Myślisz, że takie lokale są w Londynie? – zapytałeś.
Wzruszyłam ramionami.
- Nie wiem, tak szczerze to nigdy mnie to nie interesowało. – uśmiechnęłam się krzywo.
Nagle przyciągnąłeś mnie do siebie i przytuliłeś mocno.
- Dziękuję.
Zacisnęłam powieki i cieszyłam się twoją bliskością.
- Za co? – powiedziałam w twoją koszulę.
- Za bycie moją inspiracją.

Kiedy wieczorem siedzieliśmy na kanapie i wżeraliśmy popcorn, rozmawialiśmy o tym, co nas kiedyś czeka.
- Myślę, że powinieneś zacząć je sprzedawać. – odezwałam się.
Przestałeś żuć popcorn i spojrzałeś na mnie z konsternacją.
- Twoje obrazy. – dopowiedziałam.
Wróciłeś wzrokiem na telewizor i milczałeś chwilę.
- Zawsze marzyłem o tym, żeby mieć własną, ogromną wystawę. Ale jestem za słaby.
Zmarszczyłam natychmiast czoło i prychnęłam.
- Zasługujesz na zasranego Nobla za te twoje malunki.
Zaśmiałeś się i wrzuciłeś garść popcornu do buzi.
- Zobaczy się. – odparłeś po chwili. – Poważnie zastanawiałem się nad tym, żeby tu zostać.
Dobry humor nagle zaczął mnie opuszczać.
- Co?
Kiwnąłeś tylko głową.
- Naprawdę. Podoba mi się tutaj. W Londynie jakoś mało jest… perspektyw. – wypiłeś łyk piwa i poprawiłeś się na fotelu.
A ja milczałam, zastanawiając się nad tym, co powiedziałeś.
- A ty nie chciałabyś tu zostać? – zapytałeś.
Uniosłam wzrok, a nasze oczy się spotkały.
Natychmiast popatrzyłam gdzieindziej, krzywiąc się nieznacznie.
Zmarszczyłeś czoło. Wiedziałeś, że coś nie gra.
- Może i bym chciała, ale to nie o to chodzi.
- Więc o co?
- Bo jak wrócimy, to ja tak jakby… zmieniam pracę.
- Co?!
- Thomas zaproponował mi posadę w swoim wydawnictwie.
No i klops.
Nasz sielankowy miesiąc właśnie dobiegł końca.
Przez ten cały czas nie wspominaliśmy nawet imion naszych partnerów.
I widocznie gdzieś się to kumulowało, żeby nagle wybuchnąć.
- I co, odmówiłaś? – uniosłeś brew, a ja słyszałam twój nierówny oddech.
Przełknęłam ślinę.
- No… nie, bo ta praca to moje marze…
- Gówno prawda!
Spojrzałam na ciebie wystraszonym wzrokiem, a ty nagle wstałeś i przeczesałeś włosy palcami.
- Chyba sobie kurwa jaja robisz… - mruknąłeś cicho pod nosem.
Zacząłeś krążyć wokół kanapy.
Podszedłeś do stolika i wziąłeś fajki.
Wyszedłeś na balkon i gdzieś w głębi serca wiedziałam, że muszę iść z tobą.
Opierałeś się o barierki jak wtedy, kiedy miałeś przyjęcie urodzinowe.
Cholera, wróciłabym do tego wieczoru.
Paradoksalnie, dzisiejszy wieczór miał kompletnie inny charakter.
- Ari. Posłuchaj mnie. – mówiłeś spokojnym głosem.
Zaciągnąłeś się i wydmuchałeś szary dym.
- Thomas zaproponował ci coś, czego za cholerę nie możesz przyjmować. Bo jak się przyjmiesz na takie stanowisko, to już zostaniesz na nim do usranej śmierci. To ścieżka z szybkim końcem. Nie będziesz mogła się rozwijać. Cholera jasna, Ari, to ślepy zaułek!
Zagotowało się we mnie.
Zacisnęłam zęby.
- Ślepy zaułek?! Idioto, jedynym moim ślepym zaułkiem jesteś ty! Ta praca i Thomas pomogą  mi wyjść z mojej żałosnej pozycji i po raz pierwszy od roku ruszyć na przód!
Patrzyłeś na mnie z szokiem i konsternacją, analizując wszystko po kolei.
A ja prychnęłam i przegryzłam wargę, kręcąc głową.
- Debilizm. – mruknęłam pod nosem i palnęłam się w czoło.
Wyprostowałeś się i spojrzałeś na mnie z góry, z bólem w oczach.
- Ty ode mnie uciekasz.
Wypowiedziałeś te słowa z taką goryczą, że aż poczułam ją na języku.
Otworzyłam buzię i za chwilę ją zamknęłam.
No bo co ci miałam niby powiedzieć?
Okłamać cię?
- Obiecywałaś mi. – wyszeptałeś.
Spuściłam głowę, czekając na wyrok śmierci.
- Obiecywałaś mi, że będziesz blisko. Prosiłem cię, żebyś nie uciekała.
Twoje słowa były jak najostrzejsze sztylety, wbijane prosto między żebra.
Przełknęłam ślinę, a ból w moim sercu zaczął się nasilać.
Maryjo Przenajświętsza.
Przecież ja chciałam, żebyś był mój, na zawsze, pomimo wszystko.
Dlaczego to musiało iść tą w stronę?
Mogę cofnąć czas?
- Ariana, do cholery jasnej, ja cię potrzebuję! – wykrzyczałeś.
Uniosłam wzrok, wbijając boleśnie zęby w wargę.
Twoje oczy świeciły cierpieniem i rozczarowaniem.
Zabijcie mnie już teraz, nie mogę patrzeć na twoją krzywdę.
- Ja ciebie też. Ale to nie może tak być. – wyszeptałam.
Odwróciłeś głowę gdzieś w bok, zaciskając powieki i biorąc głęboki oddech.
Po sekundzie ruszyłeś się i wyszedłeś.
A ja przepłakałam całą noc.