środa, 26 października 2016

Dead Line - 4.

4 września

Biegłam przez trawę sięgającą mi do połowy łydki i brałam duże hausty powietrza do płuc, aż bolały mnie żebra.
Skóra na nogach swędziała mnie od polnej trawy, ale nie przestawałam biec.
Płuca paliły mnie żywym ogniem, a gardło miałam zaciśnięte.
I w końcu poczułam jak twoje ramię oplata moją talię, a moje stopy przestają dotykać ziemi.
Uniosłeś mnie i zrobiłeś kilka obrotów, a mój brzuch zacisnął się pod wypływem wybuchu śmiechu.
I znów nie mogłam złapać tchu.
Słyszałam twój śmiech i słyszałam mój śmiech.
Zatrzymałeś się, ciągnąc mnie w dół, aż bezdźwięcznie upadliśmy na wysoką, polną trawę.
Nasze klatki piersiowe szybko unosiły się i opadały, kiedy próbowaliśmy unormować oddech.
Przełknęłam zalegającą ślinę i dopiero teraz doszło do mnie, że niebo nad nami jest najpiękniejszym niebem jakie w życiu widziałam.
I zdałam sobie sprawę, że chwile, o których tak pieczołowicie marzymy przed snem, lub które owy sen odpędzają, nigdy się nie zdarzają.
Czy tak nie jest?
Leżymy w łóżku, z głową na poduszce, a nasze ciało do połowy przykryte jest puszystą kołdrą.
Nasza głowa aż wibruje od różnych scenariuszy, które przynoszą nam chwilową przyjemność.
Wyobrażamy sobie jak robimy coś heroicznego, przed całym tłumem gapiów, a potem dosięga nas chwała.
A w normalny dzień jesteśmy samotnikiem bojącym się własnego cienia.
Wyobrażamy sobie jak podchodzimy do chłopaka, w którym podkochujemy się od kilku miesięcy i wykrzykujemy mu w twarz co do niego czujemy, a potem on mówi, że czekał na to od dłuższego czasu, po czym całuje nas namiętnie.
A w rzeczywistości nie mamy odwagi powiedzieć mu nawet „cześć”.
Wyobrażamy sobie jak bierzemy udział w konkursie talentów, pokazujemy coś, czego nie widział ten świat i schodzimy ze sceny jak najwięksi artyści, a ludzie biją nam brawa.
Zyskujemy miliony fanów i żyjemy swoim snem, pełnym bogactwa i nieskończonego szczęścia.
A tak naprawdę jedynym naszym talentem jest prawidłowe trzymanie miotły.
Wyobrażamy sobie jak ośmieszamy największego cwaniaka w szkole i każdy zaczyna nas uwielbiać.
A w normalny dzień uciekamy w kąt na sam dźwięk jego imienia.
Codziennie, każdej nocy, w każdym łóżku, rodzą się miliony wyobrażeń o tym, jak chcielibyśmy żeby nasze życie wyglądało.
Zasypiamy, śnimy o tym, a rano, budząc się ze snu, zapominamy o tym wszystkim, nie robiąc w stronę naszego wymarzonego życia kompletnie nic.
Bo każdy człowiek ma wybór i to każdego ranka.
Zostać w łóżku i śnić dalej, wstać i zapomnieć, lub wstać i gonić te sny.
Ja jednak miałam teorię, że nieważne, jak bardzo się staramy, nic nigdy nie będzie dokładnie takie samo, jak w naszych snach.
Obróciłeś głowę w moją stronę, a na twojej twarzy widniał szeroki uśmiech.
Zaśmiałam się głośno, nie przestając patrzeć w niebo.
- Nic nigdy nie zdarza się tak, jak to sobie wyobrażamy.
Gwiazdy pochłonęły mnie całkiem głębią swojej iluzji, ale wciąż potrafiłam myśleć racjonalnie.
Zignorowałam to, że myślałeś dokładnie o tym, o czym myślałam ja. Takie sytuacje były już na porządku dziennym, że niemal czytamy sobie w myślach.
- Raniąca prawda. – odparłam, ale zmarszczyłam czoło.
Spojrzałam na ciebie ukradkiem.
Nie mogłam wpatrywać się w ciebie dłużej niż ułamek sekundy, bo pewnym było, że nie przestanę się w ciebie wpatrywać już nigdy.
- Ale wiesz co? Z tobą jest inaczej. – odezwałam się, a ty odwróciłeś głowę w moją stronę. – Ilekroć zasypiam i wyobrażam sobie, jak to jest budzić się przy twoim boku, jak to jest wchodzić do kuchni i widzieć jak robisz kawę w samych bokserkach. Jak to jest wracać do domu i wiedzieć, że zaraz usiądziemy na kanapie i zaczniemy się przytulać. Jak to jest, kiedy na ciebie patrzę i czuję, jak moje serce wybucha i wybucha, cały czas na nowo. Jak to jest, kiedy uśmiechasz się do mnie, jak twoje oczy błyszczą, a jak ja zakochuję się w tobie bardziej i bardziej. Po prostu… za każdym razem, kiedy wyobrażam sobie coś przed snem, coś kompletnie nie wyobrażonego… to się staje. Wszystkie te chwile, w których byłeś obecny w moim życiu, one są… cholera, one są jak ze snu. Śniłam o tobie tyle razy, od dziecka. I okazałeś się rzeczywistością, tak piękną, że nie mam ochoty już dłużej śnić, bo wiem, że jesteś realny i nie ma sensu już marzyć. I może to szalone. Ale mogłabym już umierać, bo czuję się spełniona.
Poczułam jak twoja dłoń chwyta moją i rzuciłam na nie okiem.
- Jesteś najpiękniejszym snem, jaki kiedykolwiek wyśniłam i cudem jest, że przytrafiłeś mi się naprawdę.
Ruszyłam się, przybliżając się do ciebie i kładąc głowę na twoim ramieniu.
Codziennie leżymy w łóżku i wyobrażamy sobie różne, przyjemne sytuacje, patrząc w sufit.
Ja leżałam na polu, w trawie i patrzyłam na najpiękniejsze, gwieździste niebo, ale mój sen dział się naprawdę.
I byłeś nim ty.

Dead Line - 3.

20 sierpnia 2010

Minął pierwszy tydzień naszej wspólnej sielanki, a my cały czas siedzieliśmy w naszym mieszkaniu i cieszyliśmy się sobą. Nawet jeśli tylko siedzieliśmy przed telewizorem na kanapie i głaskaliśmy na zmianę Filipa.
Był słoneczny sierpień, więc kiedy nadszedł kolejny łikend, można było od razu przewidzieć, że nasza szalona grupka przyjaciół coś wymyśli.
Najpierw zadzwonił twój telefon, a kiedy chwyciłeś go w dłoń i zobaczyłeś kto dzwoni, od razu się uśmiechnąłeś.
Odebrałeś i dałeś na głośnik.
- Halo?
- Zayn, kochany! Ale dawno z tobą nie gawędziłem. - wesoły głos Alana rozbrzmiewał w całym naszym mieszkaniu.
Z trudem powstrzymywałam parsknięcie śmiechem.
- Cześć Alan, co tam? - puściłeś mi oczko.
- Słuchaj stary... - brzmiał na zakłopotanego. - Jak tam się trzymasz?
Twój uśmiech nagle zbladł, kiedy wbiłeś wzrok w ścianę przed sobą.
Czyli już wszyscy wiedzieli, że ty i Denise to definitywna przeszłość.
Spodziewałam się, że to w miarę szybko się rozejdzie, ale nie sądziłam, że to zajmie ledwie ponad tydzień.
- Nigdy nie było lepiej. - odparłeś, nie odrywając wzroku od ściany.
Nagle poczułam jak twoja dłoń splata z moją swoje palce.
- Oo... - powiedział zaskoczony Alan. - Bo jakbyś miał ochotę wyjść i pogadać to jutro jedziemy ekipą na paintball za miasto. - spojrzałeś na mnie, a ja zmarszczyłam brwi. - W sumie chyba każdy będzie. Muszę jeszcze tylko zadzwonić do Ari.
- Mogę jej przekazać, nie rób sobie kłopotu.
- Ooo, kurde, dzięki stary. Bo kończą mi się pieniądze na koncie, a darmówki już dawno wydzwoniłem.
Zaśmiałeś się krótko i spojrzałeś na nasze dłonie.
- Nie ma sprawy. Do jutra.
- Trzymaj się, kochany!
Parsknęłam wreszcie śmiechem, kiedy nacisnąłeś czerwoną słuchawkę.
Przez chwilę milczałeś, z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
- Pamiętasz jak raz Ivy zabrała nas na szkółkę jeździecką? – odezwałeś się w końcu.
Kiwnęłam głową.
- Myślałem, że porzygam się z tego smrodu i widziałem, że ty też nie możesz tego znieść. Ale nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że boisz się koni. – uśmiechnąłeś się szeroko.
Teatralnie przewróciłam oczami.
- No bo są ogromne, mam wrażenie, że mogą na ciebie skończyć i cię podeptać albo coś takiego dramatycznego.
Zaśmiałeś się krótko.
- Ale nie bałaś się wsiąść na mojego konia. – spojrzałeś na mnie i momentalnie wybuchliśmy głośnym śmiechem.
Uwielbiałam rozmawiać z tobą na serio, po prostu usiąść i gadać o wszystkim. Ale uwielbiałam też kiedy mogliśmy ze sobą pożartować i śmiać się w niebo głosy.
Byłeś dla mnie przyjacielem i kochankiem, miłością mojego życia i bratnią duszą. I wtedy zaczęłam wierzyć w to, że nasza miłość jest tak silna, że nic nie będzie w stanie nas rozdzielić.

Następnego dnia, kiedy stałam przed lustrem i wiązałam włosy w kucyka, zobaczyłam w odbiciu, jak stoisz za mną i zapinasz pasek od spodni z tym szarmanckim uśmiechem. Natychmiast odwróciłam wzrok, nie chcąc się rozpraszać.
Musiałam się skupić, bo chciałam ci zadać pytanie, które siedziało we mnie od śniadania.
Zbliżyłeś się, kiedy skończyłam się czesać, i zewnętrzną częścią palców zacząłeś jeździć po moim ramieniu, całując mój bark.
- Jedziemy razem?
Zatrzymałeś się i spojrzałeś na mnie w naszym odbiciu.
- W sensie czy jedziemy tam razem jako para i w ogóle, mówimy im o wszystkim?
Westchnąłeś cichutko i kontynuowałeś te poprzednie czynności, które sprawiały, że miałam ochotę natychmiast cię rozebrać.
- A co tu mówić? Mają oczy, niech zobaczą, że należysz do mnie, a ja do ciebie.
- Ale…
- Ari, to nasi przyjaciele, chyba nie boisz się, że nie zaakceptują twojego nowego chłopaka co? Z resztą mam wrażenie, że Esme wypaplała już wszystko co najmniej tydzień temu. – powiedziałeś i pocałowałeś mnie w policzek.
Wiem, że nie wyglądałam na przekonaną, kiedy na mnie spojrzałeś.
Westchnęłam, odwracając się w twoją stronę. Natychmiast uśmiechnąłeś się szeroko.
- Po prostu boję się tych nieprzychylnych spojrzeń. Boję się ich oceniania.
Zrobiłeś minę mówiącą, że masz to głęboko w dupie.
Złapałeś moją twarz w dłonie i cmoknąłeś głośno moje usta.
- Nikt nie będzie cię oceniał. A z resztą chyba chodzi o to, że ty jesteś szczęśliwa, a oni wcale nie muszą.
Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale znów szybko mnie pocałowałeś.
- Chodź, bo się spóźnimy.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, brakowało tylko Esme i Bena. Alan opierał się o drzewo i chyba się rozciągał. Nie byłam pewna, dziwnie to wyglądało. Ivy wyciągnęła z torebki lusterko i poprawiała róż na policzkach, a Ryan dzielnie zabijał nudę jakąś grą w telefonie.
- No w końcu! – zawołał Alan i podszedł do nas z rozpostartymi ramionami.
Przytulił najpierw mnie, pocierając dłonią moje plecy, a potem uściskał ciebie.
Ivy schowała lusterko i podeszła do nas z założonymi ramionami, a Ryan schował telefon i uważnie nam się przyglądał.
Ty jak zwykle przyjaźnie się do wszystkich uśmiechałeś.
- No i co? – zapytał Alan.
- Jak to co? – zapytałam.
- Wiesz doskonale o co mi chodzi, moja panno. – pokiwał na mnie palcem.
Ivy uniosła brew w oczekiwaniu.
I wtedy poczułam, jak twoje palce powoli owijają się wokół mojej dłoni, a spojrzenia naszych przyjaciół powoli na nich lądują.
Na początku widziałam, że są w szoku, Potem popatrzyli na siebie przez kilka sekund, przez co mogłam spojrzeć na ciebie ukradkowo.
Uśmiechałeś się do mnie.
Potem nastąpił ich wybuch radości, a ty przyciągnąłeś mnie do siebie ramieniem i zacząłeś się śmiać, całując mnie w głowę.
Alan nawet wziął Ivy na ręce i zaczął ją podrzucać, ale w porę ogarnął, że to ja powinnam być podrzucana. Co faktycznie stało się, kiedy tylko postawił ją na ziemię.
Ryan podszedł do nas kilka kroków i poklepał cię po ramieniu.
- W końcu stary. Chyba z rok na to czekałem.
Spojrzeliśmy na siebie w momencie, kiedy Alan odstawiał mnie na ziemię.
- Więc nie uważacie, że to jakieś niemoralne i nieodpowiednie, bo Zayn dopiero co…
- Nie nie, kochanieńka. – Alan złapał mnie za ramiona i pokręcił głową. – Nie w waszym przypadku.
- Na taką miłość nie ma żadnych wymówek. – powiedziała Ivy.
- Taa, to musiało się kiedyś stać. – dopowiedział Ryan. – Szkoda tylko, że tak długo to trwało.
Uśmiechnęłam się, a Alan złapał mój policzek w dwa palce.
- No i w końcu promieniejesz! Tylko żebyś mi tu w ciąży nie była! I tak nie mogę znieść płaczu bobasa mojej siostry. – prychnął, a zrobił to tak teatralnie, że wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
Potem dojechali Ben i Esme, dlatego wzięliśmy po pistolecie i podzieliliśmy się na drużyny.
Byliśmy razem z Ryanem, tylko w trójkę, bo Alan liczył się jako dziewczyna.
Był w to po prostu strasznie cienki.
W pewnym momencie podszedłeś do mnie, sprawdzając czy cały kryjesz się za murkiem, który obrałam za swoją kryjówkę.
- Chodź ze mną. – powiedziałeś.
- Co? Nie mogę, mam Esme na muszce. Daj mi się jej odegrać za ostatni raz. – odpowiedziałam, skupiając celownik idealnie na tyłku mojej przyjaciółki.
- Nie, chodź teraz. – i pociągnąłeś mnie, w momencie, kiedy miałam zamiar strzelić.
Darłam się na ciebie szeptem przez kolejne dwie minuty, ale ty tylko ciągnąłeś mnie za rękę przez jakieś krzaki. Stanąłeś nagle, upewniając się, że nikt nie idzie i podniosłeś mnie na ręce.
Skradłeś mi jeden pocałunek, a potem posadziłeś mnie na jakimś murku, kładąc ręce po obu stronach moich ud. Ściągnąłeś nam gogle i oparłeś swoje czoło o moje.
- Co było tak ważne, że nie mogło poczekać sekundy dłużej? – zapytałam naburmuszona.
Wzruszyłeś ramionami.
- Nic. Po prostu nagle poczułem nieodpartą chęć spędzenia z tobą czasu. Nie bądź zła. I tak hamowałem to w sobie od pięciu minut. Nie mówiąc już o tamtych poprzednich miesiącach. – zaśmiałeś się, a twój wyraz twarzy natychmiast rozwiał moje nerwy.
Patrzyłeś przez dłuższy czas w moje oczy, aż w końcu westchnąłeś i pokręciłeś głową.
- Kocham cię, Ari. I chcę, żebyśmy trwali na wieki.
Kiedy tylko to powiedziałeś, kiwnęłam głową, nieświadomie zgadzając się na wszystko to, co ma nadejść.
I wiedziałam, że przyjmę to wszystko z ochotą. Byłam gotowa zrobić dla ciebie wszystko.
I też chciałam, żeby to się nigdy nie skończyło.
Byliśmy bezterminowi. A przynajmniej taką miałam nadzieję.

Dead Line - 2.

16 sierpnia
Zamieszkałam z tobą jakoś dwa dni po całej tej aferze listem. Było dokładnie tak, jak wymarzyła sobie Esme. Ty trafiłeś do mnie, a ona na stałe wylądowała u Bena.
Ale dla mnie mieszkanie z tobą i bycie z tobą i w ogóle posiadanie cię całego bez przeszkód było jak spełnienie najśmielszych snów.
Musieliśmy trochę przemeblować nasze małe mieszkanko, w pokoju Esme robiąc sypialnię, a w moim pokoju studio pracy. Na jednej stronie były regały z farbami, sprejami, pędzlami i dwa miejsca na płótna, a po drugiej moje ukochane książki i małe biurko, na którym mogłam zmieścić laptopa i kubek z kawą.
Musieliśmy więc wydać trochę pieniędzy, bo trzeba było kupić duże łóżko (nigdy nie zapomnę tych zakupów, kiedy kładłeś się na każdym materacu i każdy ci nie pasował) i dokupić jeszcze większe regały (bo z żadną książką nie mogłam się pożegnać i wysłać choćby jednej do zapleśniałej piwnicy). Esme zabrała też kilka rzeczy, bo… no cóż. Ben przez cały ten czas mieszkał sam, więc kiedy Esme się do niego wprowadziła miała prawie pełną władzę na umeblowanie jego mieszkania (ku jego nieszczęściu).
Nasze mieszkanie nie wyglądało już, jakby mieszkały w nim dwie bałaganiary bez konkretnych perspektyw, ale jak przytulne gniazdo młodej pary.
Uwielbiałam przychodzić z pracy dwukrotnie bardziej niż wcześniej. Za każdym razem uśmiechałam się, ściągając buty w przedpokoju. Każdy najdziwniejszy aspekt w tym mieszkaniu zaczął mnie cieszyć. Nawet jeśli musiałam je posprzątać.
Cholera, nawet Filip wydawał się dużo szczęśliwszym kotem!
Wzięliśmy sobie urlop, bo jeszcze trwała bramka wczasowa wszystkich pracowników.
I zabraliśmy się za malowanie sypialni.
Poszłam zrobić kawę i akurat wracałam z powrotem do ciebie, kiedy usłyszałam, jak podśpiewujesz coś pod nosem.
Stanęłam w progu, trzymając w dłoniach parujące kubki i patrzyłam, jak malujesz pędzlem jedną ze ścian, w tej śmiesznej czapce zrobionej z czarnobiałej gazety. Na twoich plecach odbiłam swoje dłonie, które z daleka wyglądały jak zwykła naklejka na koszulce.
- Zatańcz ze mną jeszcze raz.
Zmarszczyłam czoło, słysząc, jak szepczesz słowa, które odbiły się od ścian pokoju jak piłeczka pingpongowa od stołu.
Odstawiłam kubki na taboret, cały ubrudzony farbą.
Obróciłeś się przez ramię, a widząc mnie, uśmiechnąłeś się. Odstawiłeś pędzel i podszedłeś do mnie szybkim, radosnym krokiem. Porwałeś mnie w ramiona i złączyłeś razem nasze nosy. Ugiąłeś kolana, by być na moim poziomie, a twoje dłonie umieściłeś płasko na moich łopatkach.
- Otul twarzą moją twarz. – zaśpiewałeś, a ja parsknęłam śmiechem widząc twój szeroki uśmiech.
Splotłeś razem nasze palce i powoli zacząłeś kołysać mnie w swoich ramionach, szepcząc mi słowa piosenki do ucha.
Zamknęłam oczy i położyłam policzek na zgłębieniu twojego ramienia, i natychmiast zrobiło mi się całkowicie przyjemnie. Twoje ciało tuliło moje, a twój głos tulił moje serce. Skończyłeś śpiewać, ucałowałeś mnie w czoło i zatrzymałeś się. Cały czas tkwiłam w twoim ciasnym uścisku.
Westchnąłeś, odsunąłeś się i chwyciłeś moją twarz w swoje dłonie.
Twoje oczy błyszczały ciepłem, a kiedy się uśmiechnąłeś, zmrużyły się odrobinę i odkryły parę zmarszczek dookoła.
- Kocham cię, Ari. – powiedziałeś.
I szczerze mówiąc, za każdym razem kiedy to słyszałam, moje kolana miękły, a w brzuchu powstawał jakiś dziwny rój motyli.
I jeśli ktoś powiedziałyby mi, że istnieje miłość silniejsza niż cokolwiek innego, mogąca powalić mury, połączyć kontynenty czy wysuszyć oceany – nie uwierzyłabym mu nigdy.
Ale wtedy ktoś zesłał mi ciebie, bym sama poznała potęgę miłości.
I wiedziałam już, że nic nie da mi takiego spełnienia. Gdyby ktoś podarował mi wszystko na tej ziemi, ale nie dałby mi ciebie – nie miałabym nic.
A jeśli ktoś nie dałby mi nic z wyjątkiem ciebie – miałabym wszystko.

Dead Line - 1.

Czasy teraźniejsze
- Gotowe. – odparłam i odsunęłam się o krok od zestresowanej Esme.
Uniosła ręce, sprawdzając, czy dobrze przypięłam jej welon.
Obróciła się bokiem do lustra i uważnie skanowała całą swoją suknię, fryzurę i makijaż.
Jej ręka nerwowo wędrowała to w górę, to w dół talii.
Wypuściła głośno powietrze przez usta.
- Dobra. – powiedziała cicho, jakby do siebie. – Sara! – wrzasnęła, a ja podskoczyłam w miejscu.
Drzwi do garderoby natychmiast się otworzyły.
- Tak?
- Przynieś dwa kieliszki wódki. Tylko szybko! – rozkazała Esme i z powrotem odwróciła się w stronę lustra.
Zaśmiałam się pod nosem.
- No co? Obiecałam kiedyś sobie, że nigdy nie będę składała przysięgi małżeńskiej na trzeźwo.
Za chwilę przyszła Sara, niosąc na tacy dwa pełne kieliszki i dwie limonki na talerzyku. Postawiła tracę na biurku i szybko się ulotniła.
Stuknęłyśmy się kieliszkami i wypiłyśmy do dna.
Skrzywiłyśmy się obydwie, wycierając usta przedramieniem.
- Okej, a teraz mnie posłuchaj, bo nie wiem, czy będę miała jak ci to później powiedzieć. – położyła dłonie na moich ramionach i spojrzała na mnie z poważną miną. – Jak będę rzucać bukiet, to stań po mojej lewej stronie, jak najbliżej. Bo zamierzam go rzucić pod ramieniem, żeby nie leciał tak wysoko.
Pokręciłam szybko głową, śmiejąc się.
- Przecież nie ja go muszę złapać. Każdy może. – odparłam, cały czas się śmiejąc.
Esme zmierzyła mnie groźnym wzrokiem.
- Nie żartuj sobie. Masz go złapać i mam nadzieję, że masz dobry refleks.
Pokręciłam tylko głową, wiedząc, że nie ma po co rzucać argumentami – Esme i tak wie swoje.
- Jezu, to już za chwilę. – mruknęła pod nosem.
Przeniosłam na nią swój zamyślony wzrok i zobaczyłam, że jest w niemałej rozsypce.
Zmarszczyłam czoło, a ona westchnęła.
- Jak sobie wyobrażałaś ten dzień? – zapytała, podpierając skroń na dłoni.
- Dokładnie tak samo, jak wygląda. – odpowiedziałam, ale ona tylko przewróciła oczami.
- Nie mój, głupcze. Twój własny ślub. – spojrzała na mnie spod byka.
Zaskoczona pytaniem, wydęłam wargę, patrząc gdzieś w ścianę. W końcu usiadłam i zaczęłam bawić się palcami i wyginać je w nienaturalne kierunki.
Czułam, że Esme świdruje mnie wzrokiem, postanowiłam więc grać na zwłokę.
- Znając życie, miałabym na sobie białą sukienkę i stałabym obok mężczyzny, który, jeśli dopisałby mi los, byłby miłością mojego życia. Obok stałby ksiądz, a na palcach mielibyśmy obrączki z jakimś mądrym, wygrawerowanym napisem, a moja babcia płakałaby w drugim rzędzie, nie kryjąc wcale łez w chusteczkę, w przeciwieństwie do mojej matki. Ty wymyśliłabyś coś głupiego, jak odpalenie fajerwerków przed kościołem w biały dzień, Ben… cóż… Ben byłby sobą, wesele byłoby huczne, takie, po którym rodzina plotkuje jeszcze przez pokolenia. Na drugi dzień obudziłabym się z kacem i poszłabym świętować dalej.
Esme mrużyła uważnie oczy, wzięła winogron między palce i wrzuciła go sobie do buzi.
Następnie wycelowała we mnie palec i powiedziała, gryząc owoc.
- To był epicki i niesamowicie wyszukany sarkazm, zgadza się?
Przewróciłam oczami, ale uśmiechnęłam się.
- Tak naprawdę nigdy nie wyobrażałam sobie swojego ślubu. Nie chcę snuć marzeń i wizji jak to ma wyglądać, bo potem mogę się rozczarować, a to dość ważny dzień w życiu człowieka i rozczarowanie nim byłoby raczej kiepskim doświadczeniem.
Esme wyprostowała się i wzruszyła ramionami, biorąc więcej winogronu do buzi.
Potem już nie rozmawiałyśmy, a po pięciu minutach zawołała nas mama Esme.
Już czas.

Dead Line - Prolog

Pamiętacie, jak kiedyś ktoś wam powiedział, że jesteście w czymś dobrzy, a wy poczuliście jakieś delikatne ciepło w sercu, malutką nadzieję, a wasza świadomość ścisnęła się z odrobiny przyjemności?
I wtedy zdecydowaliście, że będziecie to robić częściej, żeby nie zajmować się rzeczami, które wam kompletnie nie wychodzą.
To tak, jakbyście wsiedli do łodzi, rozwinęli żagle i płynęli po spokojnej wodzie. Po prostu płynęli.
I co, jeśli zgłodniejecie? Przecież nie umiecie łowić ryb.
A co, jeśli nadejdzie sztorm? Przecież nie umiecie przewidywać pogody i nie zwiniecie szybciej do portu.
W pewnym punkcie coś idzie nie tak, nie po waszej myśli – więc porzucacie to wszystko, nie widząc żadnego sensu w kontynuowaniu tego. Bo pojawiła się przeszkoda, która sprawiała wrażenie tak ogromnej,  że aż niepokonanej.
Poddajecie się, ponosząc porażkę, a wasza łódź zostaje na wodzie, czekając, aż ktoś do niej wsiądzie, albo aż ktoś ją zniszczy.
A wy jesteście zajęci poszukiwaniem innej rzeczy.
I wtedy ktoś znowu wam mówi, że jesteście w czymś dobrzy, a wy zaczynacie rozwijać tą umiejętność. Jakby te słowa były metaforą do „Gotowi? Do startu… Start”.
Człowiek marnuje niezliczoną ilość talentów, tylko dlatego, że boi się stawić czoła przeszkodom i wykrzesać z siebie odrobinę więcej, albo tylko dlatego, że ktoś nie stwierdził, że jest w czymś dobry.
Aż w końcu dorastacie i zajmujecie się tym, co przynosi pieniądze, zakładacie rodziny, spełniacie jakieś inne marzenia. Może podróżujecie, może osiągacie zawodowe sukcesy.
Czas ucieka i trudno jest go złapać. Człowiek się starzeje, siada w fotelu i w ciszy snuje refleksje. Teraz to on klepie kogoś po ramieniu i mówi komuś, że jest w czymś „dobry”, bo wie to z doświadczenia.
I nadchodzi ostateczny termin, a on zamyka oczy. Ktoś klepie go po ramieniu i mówi mu, że „był w czymś dobry”, nawet jeśli ktoś tego nie wie.
A przez jego głowę przenika ilość niewykorzystanych szans i porażek, żal rozdziera serce, ale na to wszystko jest już za późno.
Najgorsze jest więc to uczucie niespełnienia, kiedy nadchodzi ostateczny termin.

Druga część!

Witam serdecznie!
Druga część Dead End czyli Dead Line jest już w sieci od pewnego czasu, jednak o wiele wygodniej jest mi publikować na Watpadzie, dlatego tak zaniedbuję blogspota.
Nie chce mi się (w sumie bardziej to nie mam czasu) zakładać nowego bloga i męczyć się z szablonami, dlatego drugą część opowiadania będę dodawać tutaj.
Ostrzegam od razu, że nie mam jej całej skończonej, w przeciwieństwie do tej pierwszej - tamta była cała gotowa i pozostało mi tylko wrzucać rozdziały co jakiś czas. Dlatego też rozdziały nie będą pojawiać się jakoś super często (jestem w klasie maturalnej)
Statystyki mnie załamują, ale może jeszcze uda mi się jakoś zareklamować ten mój szajs, albo wejdę tu za pięć lat a to opowiadanie będzie hitem (żałosne te moje marzenia xd)
Chciałabym zaprosić jeszcze na opowiadanie o Harrym, które w sumie też nie jest skończone, ale dużo ludzi mi pisało, że jest o wiele lepsze niż Dead End.
http://how-to-be-onedirection.blogspot.com/
No i mój Wattpad - https://www.wattpad.com/user/WehaveOwnpartyMalik
Warto zajrzeć, bo mam w robocie z osiem opowiadań i Bóg jeden wie, kiedy mnie najdzie, żeby je opublikować.
To chyba tyle, dziękuję!

sobota, 26 grudnia 2015

36.

14 sierpnia 2010 - sobota

I znów mieliśmy ciche dni.
Cały czas nie mogłeś mi wybaczyć tego, że mam zamiar od ciebie uciec.
Słyszałam, że przeprowadziłeś się na jakiś czas do Bena.
Esme spiskowała przeciw mnie, żeby wprowadzić się do swojego chłopaka, a żebyś ty wylądował u mnie.
Kiedy tylko dowiedziała się o aborcji Denise, znienawidziła ją jak Niemiec Żyda i cały czas zachęcała mnie do tego, żebym wyznała ci moją dozgonną miłość.
- Jebać Thomasa. – powiedziała i zaczęła kręcić biodrami.
Przewróciłam oczami i wzięłam się za krojenie warzyw.
- Daj sobie już spokój. – burknęłam pod nosem.
Spojrzała na mnie spod byka.
- Pamiętasz jak rozmawiałyśmy o twoich opcjach, kiedy ta larwa z nim była?
Kiwnęłam głową.
- To zapomnij o tym wszystkim co ci powiedziałam.
Zaśmiałam się pod nosem, bo wiedziałam, że za chwilę usłyszę garść nowych rad.
- Okej. – odparłam.
- Więc… opcja pierwsza. Zostawiasz tą marchewkę, przywdziewasz jakąś balową suknię i lecisz do niego w podskokach.
Znów zaśmiałam się cicho.
- Opcja druga. Ja się ulatniam, a ty dzwonisz do niego i mówisz, że musi koniecznie przyjść. Rozstawiasz świeczki, rozbierasz się do naga i kładziesz się w salonie na dywanie.
Teraz zaczęłam się już głośno śmiać.
- Opcja trzecia. Zrobimy podstęp. Powiem Benowi, żeby go gdzieś wyciągnął, ja wyciągnę gdzieś ciebie, zostawimy was razem i hop! – klasnęła w dłonie. – Całujecie się, mówicie jacy byliście głupiutcy, że wcześniej się nie spiknęliście, jesteście razem aż do usranej śmierci. Ja wyprowadzam się do Bena, Zayn wprowadzi się do ciebie, wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Spojrzałam na nią jak na kompletną wariatkę, bo jej irracjonalny pomysł przeszedł naprawdę wszystko.
Zachichotałam pod nosem i pokręciłam głową, postanawiając tego nie komentować.
A ona cieszyła się jak głupi do sera, cały czas tańcząc i nucąc coś pod nosem.
- Była sobie Ariana, która wskoczyła Zaynowi na kolana, będą razem wieczność, bo to wcale nie sprzeczność, to będzie najpiękniejsza para, a Denise może ugryźć… banana.
Przestałam kroić warzywa i spojrzałam na nią z szeroko otwartymi oczami.
Wybuchłam głośnym śmiechem, i przez dłuższy czas nie mogłam się uspokoić.
Usiadłam nawet na krześle, bo nie mogłam ustać.
A Esme tylko uśmiechała się pod nosem, zadowolona z siebie.

Jakąś godzinę później siedziałam u siebie w pokoju i czytałam dokładnie kopię mojej książki, którą Esme wysłała wydawnictwu.
Usłyszałam ciche pukanie, więc szybko zamknęłam laptopa i odwróciłam się na krześle w momencie, kiedy ona otworzyła drzwi.
- Idziemy z Benem na jakiegoś drinka, idziesz z nami?
Spojrzałam na nią spod byka.
- Jeśli to jedna z tych twoich opcji, to…
- Nie, nie! – brunetka zaśmiała się. – Zayn rozpakowuje kartony, powiedział, że nie ma czasu. – wyjaśniła mi z niewinnym uśmiechem.
- Spasuję tym razem. – mruknęłam i odwróciłam się na krześle.
- To chodź zamknij drzwi. – odparła Esme.
Przewróciłam oczami i poszłam za nią, patrząc jak ubiera buty i wychodzi.
Przekręciłam zamek i zrobiłam trzy kroki w stronę kuchni, z zamiarem zrobienia sobie herbaty, kiedy ktoś głośno, kilka razy walnął w drzwi.
Zmarszczyłam czoło i przewróciłam oczami.
Otworzyłam drzwi i nacisnęłam na klamkę.
- Zapominalska Esme… - urwałam, kiedy zobaczyłam w drzwiach ciebie.
Twoje brwi prawie się ze sobą stykały, usta miałeś zaciśnięte w wąską linię, a oczy ciskały we mnie piorunami.
Pchnąłeś drzwi drżącą rękę, by móc przejść, a ja się cofnęłam. Kopnąłeś je chwilę później tak, że trzasnęły głośno.
Uniosłeś dłoń do góry i zacisnąłeś powieki.
- Co. To. Jest? – wycedziłeś przez zęby i teraz zauważyłam, że w dłoni trzymasz białą kopertę.
Szerzej otworzyłam oczy.
Mój list.
- Co to jest Ariana?! – krzyknąłeś, otwierając oczy, a ja natychmiast się cofnęłam.
Dotknęłam plecami ściany, a ty cały czas się zbliżałeś.
- Odpowiedz mi!
Jeszcze nigdy nie widziałam, żebyś był taki wkurzony.
Cholera, byłeś prawie w fazie furii.
Serio.
Przełknęłam ślinę i zdecydowałam się odpowiedzieć.
- Mój list. – wyszeptałam cicho i usłyszałam, jak bierzesz ze świstem głęboki oddech.
Zamknąłeś przestrzeń między nami, opierając się na rękach po obu stronach mojej głowy.
Bałam się jak cholera, wyglądałam pewnie teraz jak skulona mysz pod miotłą.
- Cholera, Ariana! Jestem na ciebie zły, tak bardzo jestem na ciebie kurwa zły… Jak mogłaś mi tego wcześniej nie powiedzieć?! – warknąłeś z zaciśniętymi zębami.
Przywarłam płasko plecami do ściany już wcześniej, teraz czułam, jakbym się w nią co najmniej wbijała.
Oparłeś głowę na przedramieniu z zamkniętymi oczami i westchnąłeś głęboko, warcząc jak stary, przegrzany silnik.
Widziałam jak twoje gardło wibruje i może to dziwne, ale miałam ochotę ugryźć cię w szyję.
- Może i Denise była idealna, może była najlepszą kobietą, jaka pojawiła się na tej planecie. Może i kochałem ją na zabój, może ją dalej kocham… Ale ona, w porównaniu do ciebie jest nikim, nie rozumiesz tego? Udawanie, że cię nie kocham, było najtrudniejszą rzeczą, jaką kiedykolwiek robiłem. Proszę, nie każ mi udawać dalej. Jestem na siebie strasznie wkurwiony, bo przez tyle czasu byłem tchórzem, nie potrafiłem zrobić nawet kroku w twoją stronę. Ale do cholery jasnej! – uderzyłeś pięścią w ścianę nad moją głową tak, że zadrżałam ze strachu.
Zacisnąłeś mocno powieki i przegryzłeś wargę, a twoja pierś falowała szybko.
Głowę miałeś pochyloną tak, że bez problemu mogłam złączyć nasze usta. Wystarczyło tylko wspiąć się na palce.
Otworzyłeś oczy, a twoje tęczówki aż raziły emocjami.
Widziałam w nich chyba wszystko. Ból, strach, rozczarowanie…
Ale widziałam też troskę, nadzieję… miłość.
I widziałam też siebie.
Przełknęłam ślinę i wiedziałam, że masz już jakieś słowa na języku.
I w tym samym momencie stało się coś niesamowitego.
Obydwoje otworzyliśmy usta i powiedzieliśmy:
- Kocham cię.
Potem nie było czasu na ceregiele.
Ja odepchnęłam się od ściany, ty chwyciłeś moją twarz w dłonie.
W ciągu sekundy złączyliśmy nasze usta.
I cholera jasna…
Od tak dawna chciałam to zrobić, od tak dawna czułam w kościach, że uczucie, które będzie towarzyszyło naszemu pocałunkowi jest tym, czego potrzebuję w życiu.
To tak, jakbym spełniła jakiś życiowy cel.
Moje serce waliło jak oszalałe, w brzuchu miałam jakiś przeklęty rój motyli, kolana zmiękły mi całkowicie.
Brakowało mi aż słów.
Moje płuca oddychały tylko po to, bym mogła z tobą być.
Moje serce biło tylko po to, bym mogła cię kochać.
Moja dusza istniała tylko po to, bym mogła z tobą egzystować.
Żyłam tylko po to, by dawać ci szczęście.
Nie ważne, ile czasu uciekło mi gdzieś przez palce.
Nie ważne, ile kłamstw powiedziałam.
Nie ważne, ile rzeczy zmarnowałam.
Wiedziałam, że będę twoim głosem, twoim oddechem, twoim dotykiem, twoimi myślami, twoim biciem serca, twoim powodem bycia, twoim życiem.
Wiedziałam, że ty będziesz tym samym dla mnie.
I świadomość tego była nieporównywalna z niczym.
Byliśmy zamknięci we własnej kuli, a szczęście biło od nas jak gorąco od wulkanu.
Wybuchła bomba atomowa.
Bomba atomowa naszej miłości.
I właśnie ta bomba zniszczyła ścianę w moim ślepym zaułku.
Cegły posypały się jak karty, a jedyne co zostało, to kurz, który zaczął powoli opadać.
A kiedy opadł całkiem, a ja otworzyłam oczy, po drugiej strony powalonej ściany, ujrzałam ciebie.




KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ