środa, 26 października 2016

Dead Line - 3.

20 sierpnia 2010

Minął pierwszy tydzień naszej wspólnej sielanki, a my cały czas siedzieliśmy w naszym mieszkaniu i cieszyliśmy się sobą. Nawet jeśli tylko siedzieliśmy przed telewizorem na kanapie i głaskaliśmy na zmianę Filipa.
Był słoneczny sierpień, więc kiedy nadszedł kolejny łikend, można było od razu przewidzieć, że nasza szalona grupka przyjaciół coś wymyśli.
Najpierw zadzwonił twój telefon, a kiedy chwyciłeś go w dłoń i zobaczyłeś kto dzwoni, od razu się uśmiechnąłeś.
Odebrałeś i dałeś na głośnik.
- Halo?
- Zayn, kochany! Ale dawno z tobą nie gawędziłem. - wesoły głos Alana rozbrzmiewał w całym naszym mieszkaniu.
Z trudem powstrzymywałam parsknięcie śmiechem.
- Cześć Alan, co tam? - puściłeś mi oczko.
- Słuchaj stary... - brzmiał na zakłopotanego. - Jak tam się trzymasz?
Twój uśmiech nagle zbladł, kiedy wbiłeś wzrok w ścianę przed sobą.
Czyli już wszyscy wiedzieli, że ty i Denise to definitywna przeszłość.
Spodziewałam się, że to w miarę szybko się rozejdzie, ale nie sądziłam, że to zajmie ledwie ponad tydzień.
- Nigdy nie było lepiej. - odparłeś, nie odrywając wzroku od ściany.
Nagle poczułam jak twoja dłoń splata z moją swoje palce.
- Oo... - powiedział zaskoczony Alan. - Bo jakbyś miał ochotę wyjść i pogadać to jutro jedziemy ekipą na paintball za miasto. - spojrzałeś na mnie, a ja zmarszczyłam brwi. - W sumie chyba każdy będzie. Muszę jeszcze tylko zadzwonić do Ari.
- Mogę jej przekazać, nie rób sobie kłopotu.
- Ooo, kurde, dzięki stary. Bo kończą mi się pieniądze na koncie, a darmówki już dawno wydzwoniłem.
Zaśmiałeś się krótko i spojrzałeś na nasze dłonie.
- Nie ma sprawy. Do jutra.
- Trzymaj się, kochany!
Parsknęłam wreszcie śmiechem, kiedy nacisnąłeś czerwoną słuchawkę.
Przez chwilę milczałeś, z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
- Pamiętasz jak raz Ivy zabrała nas na szkółkę jeździecką? – odezwałeś się w końcu.
Kiwnęłam głową.
- Myślałem, że porzygam się z tego smrodu i widziałem, że ty też nie możesz tego znieść. Ale nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że boisz się koni. – uśmiechnąłeś się szeroko.
Teatralnie przewróciłam oczami.
- No bo są ogromne, mam wrażenie, że mogą na ciebie skończyć i cię podeptać albo coś takiego dramatycznego.
Zaśmiałeś się krótko.
- Ale nie bałaś się wsiąść na mojego konia. – spojrzałeś na mnie i momentalnie wybuchliśmy głośnym śmiechem.
Uwielbiałam rozmawiać z tobą na serio, po prostu usiąść i gadać o wszystkim. Ale uwielbiałam też kiedy mogliśmy ze sobą pożartować i śmiać się w niebo głosy.
Byłeś dla mnie przyjacielem i kochankiem, miłością mojego życia i bratnią duszą. I wtedy zaczęłam wierzyć w to, że nasza miłość jest tak silna, że nic nie będzie w stanie nas rozdzielić.

Następnego dnia, kiedy stałam przed lustrem i wiązałam włosy w kucyka, zobaczyłam w odbiciu, jak stoisz za mną i zapinasz pasek od spodni z tym szarmanckim uśmiechem. Natychmiast odwróciłam wzrok, nie chcąc się rozpraszać.
Musiałam się skupić, bo chciałam ci zadać pytanie, które siedziało we mnie od śniadania.
Zbliżyłeś się, kiedy skończyłam się czesać, i zewnętrzną częścią palców zacząłeś jeździć po moim ramieniu, całując mój bark.
- Jedziemy razem?
Zatrzymałeś się i spojrzałeś na mnie w naszym odbiciu.
- W sensie czy jedziemy tam razem jako para i w ogóle, mówimy im o wszystkim?
Westchnąłeś cichutko i kontynuowałeś te poprzednie czynności, które sprawiały, że miałam ochotę natychmiast cię rozebrać.
- A co tu mówić? Mają oczy, niech zobaczą, że należysz do mnie, a ja do ciebie.
- Ale…
- Ari, to nasi przyjaciele, chyba nie boisz się, że nie zaakceptują twojego nowego chłopaka co? Z resztą mam wrażenie, że Esme wypaplała już wszystko co najmniej tydzień temu. – powiedziałeś i pocałowałeś mnie w policzek.
Wiem, że nie wyglądałam na przekonaną, kiedy na mnie spojrzałeś.
Westchnęłam, odwracając się w twoją stronę. Natychmiast uśmiechnąłeś się szeroko.
- Po prostu boję się tych nieprzychylnych spojrzeń. Boję się ich oceniania.
Zrobiłeś minę mówiącą, że masz to głęboko w dupie.
Złapałeś moją twarz w dłonie i cmoknąłeś głośno moje usta.
- Nikt nie będzie cię oceniał. A z resztą chyba chodzi o to, że ty jesteś szczęśliwa, a oni wcale nie muszą.
Już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, ale znów szybko mnie pocałowałeś.
- Chodź, bo się spóźnimy.

Kiedy dotarliśmy na miejsce, brakowało tylko Esme i Bena. Alan opierał się o drzewo i chyba się rozciągał. Nie byłam pewna, dziwnie to wyglądało. Ivy wyciągnęła z torebki lusterko i poprawiała róż na policzkach, a Ryan dzielnie zabijał nudę jakąś grą w telefonie.
- No w końcu! – zawołał Alan i podszedł do nas z rozpostartymi ramionami.
Przytulił najpierw mnie, pocierając dłonią moje plecy, a potem uściskał ciebie.
Ivy schowała lusterko i podeszła do nas z założonymi ramionami, a Ryan schował telefon i uważnie nam się przyglądał.
Ty jak zwykle przyjaźnie się do wszystkich uśmiechałeś.
- No i co? – zapytał Alan.
- Jak to co? – zapytałam.
- Wiesz doskonale o co mi chodzi, moja panno. – pokiwał na mnie palcem.
Ivy uniosła brew w oczekiwaniu.
I wtedy poczułam, jak twoje palce powoli owijają się wokół mojej dłoni, a spojrzenia naszych przyjaciół powoli na nich lądują.
Na początku widziałam, że są w szoku, Potem popatrzyli na siebie przez kilka sekund, przez co mogłam spojrzeć na ciebie ukradkowo.
Uśmiechałeś się do mnie.
Potem nastąpił ich wybuch radości, a ty przyciągnąłeś mnie do siebie ramieniem i zacząłeś się śmiać, całując mnie w głowę.
Alan nawet wziął Ivy na ręce i zaczął ją podrzucać, ale w porę ogarnął, że to ja powinnam być podrzucana. Co faktycznie stało się, kiedy tylko postawił ją na ziemię.
Ryan podszedł do nas kilka kroków i poklepał cię po ramieniu.
- W końcu stary. Chyba z rok na to czekałem.
Spojrzeliśmy na siebie w momencie, kiedy Alan odstawiał mnie na ziemię.
- Więc nie uważacie, że to jakieś niemoralne i nieodpowiednie, bo Zayn dopiero co…
- Nie nie, kochanieńka. – Alan złapał mnie za ramiona i pokręcił głową. – Nie w waszym przypadku.
- Na taką miłość nie ma żadnych wymówek. – powiedziała Ivy.
- Taa, to musiało się kiedyś stać. – dopowiedział Ryan. – Szkoda tylko, że tak długo to trwało.
Uśmiechnęłam się, a Alan złapał mój policzek w dwa palce.
- No i w końcu promieniejesz! Tylko żebyś mi tu w ciąży nie była! I tak nie mogę znieść płaczu bobasa mojej siostry. – prychnął, a zrobił to tak teatralnie, że wszyscy wybuchliśmy śmiechem.
Potem dojechali Ben i Esme, dlatego wzięliśmy po pistolecie i podzieliliśmy się na drużyny.
Byliśmy razem z Ryanem, tylko w trójkę, bo Alan liczył się jako dziewczyna.
Był w to po prostu strasznie cienki.
W pewnym momencie podszedłeś do mnie, sprawdzając czy cały kryjesz się za murkiem, który obrałam za swoją kryjówkę.
- Chodź ze mną. – powiedziałeś.
- Co? Nie mogę, mam Esme na muszce. Daj mi się jej odegrać za ostatni raz. – odpowiedziałam, skupiając celownik idealnie na tyłku mojej przyjaciółki.
- Nie, chodź teraz. – i pociągnąłeś mnie, w momencie, kiedy miałam zamiar strzelić.
Darłam się na ciebie szeptem przez kolejne dwie minuty, ale ty tylko ciągnąłeś mnie za rękę przez jakieś krzaki. Stanąłeś nagle, upewniając się, że nikt nie idzie i podniosłeś mnie na ręce.
Skradłeś mi jeden pocałunek, a potem posadziłeś mnie na jakimś murku, kładąc ręce po obu stronach moich ud. Ściągnąłeś nam gogle i oparłeś swoje czoło o moje.
- Co było tak ważne, że nie mogło poczekać sekundy dłużej? – zapytałam naburmuszona.
Wzruszyłeś ramionami.
- Nic. Po prostu nagle poczułem nieodpartą chęć spędzenia z tobą czasu. Nie bądź zła. I tak hamowałem to w sobie od pięciu minut. Nie mówiąc już o tamtych poprzednich miesiącach. – zaśmiałeś się, a twój wyraz twarzy natychmiast rozwiał moje nerwy.
Patrzyłeś przez dłuższy czas w moje oczy, aż w końcu westchnąłeś i pokręciłeś głową.
- Kocham cię, Ari. I chcę, żebyśmy trwali na wieki.
Kiedy tylko to powiedziałeś, kiwnęłam głową, nieświadomie zgadzając się na wszystko to, co ma nadejść.
I wiedziałam, że przyjmę to wszystko z ochotą. Byłam gotowa zrobić dla ciebie wszystko.
I też chciałam, żeby to się nigdy nie skończyło.
Byliśmy bezterminowi. A przynajmniej taką miałam nadzieję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz