środa, 26 października 2016

Dead Line - 4.

4 września

Biegłam przez trawę sięgającą mi do połowy łydki i brałam duże hausty powietrza do płuc, aż bolały mnie żebra.
Skóra na nogach swędziała mnie od polnej trawy, ale nie przestawałam biec.
Płuca paliły mnie żywym ogniem, a gardło miałam zaciśnięte.
I w końcu poczułam jak twoje ramię oplata moją talię, a moje stopy przestają dotykać ziemi.
Uniosłeś mnie i zrobiłeś kilka obrotów, a mój brzuch zacisnął się pod wypływem wybuchu śmiechu.
I znów nie mogłam złapać tchu.
Słyszałam twój śmiech i słyszałam mój śmiech.
Zatrzymałeś się, ciągnąc mnie w dół, aż bezdźwięcznie upadliśmy na wysoką, polną trawę.
Nasze klatki piersiowe szybko unosiły się i opadały, kiedy próbowaliśmy unormować oddech.
Przełknęłam zalegającą ślinę i dopiero teraz doszło do mnie, że niebo nad nami jest najpiękniejszym niebem jakie w życiu widziałam.
I zdałam sobie sprawę, że chwile, o których tak pieczołowicie marzymy przed snem, lub które owy sen odpędzają, nigdy się nie zdarzają.
Czy tak nie jest?
Leżymy w łóżku, z głową na poduszce, a nasze ciało do połowy przykryte jest puszystą kołdrą.
Nasza głowa aż wibruje od różnych scenariuszy, które przynoszą nam chwilową przyjemność.
Wyobrażamy sobie jak robimy coś heroicznego, przed całym tłumem gapiów, a potem dosięga nas chwała.
A w normalny dzień jesteśmy samotnikiem bojącym się własnego cienia.
Wyobrażamy sobie jak podchodzimy do chłopaka, w którym podkochujemy się od kilku miesięcy i wykrzykujemy mu w twarz co do niego czujemy, a potem on mówi, że czekał na to od dłuższego czasu, po czym całuje nas namiętnie.
A w rzeczywistości nie mamy odwagi powiedzieć mu nawet „cześć”.
Wyobrażamy sobie jak bierzemy udział w konkursie talentów, pokazujemy coś, czego nie widział ten świat i schodzimy ze sceny jak najwięksi artyści, a ludzie biją nam brawa.
Zyskujemy miliony fanów i żyjemy swoim snem, pełnym bogactwa i nieskończonego szczęścia.
A tak naprawdę jedynym naszym talentem jest prawidłowe trzymanie miotły.
Wyobrażamy sobie jak ośmieszamy największego cwaniaka w szkole i każdy zaczyna nas uwielbiać.
A w normalny dzień uciekamy w kąt na sam dźwięk jego imienia.
Codziennie, każdej nocy, w każdym łóżku, rodzą się miliony wyobrażeń o tym, jak chcielibyśmy żeby nasze życie wyglądało.
Zasypiamy, śnimy o tym, a rano, budząc się ze snu, zapominamy o tym wszystkim, nie robiąc w stronę naszego wymarzonego życia kompletnie nic.
Bo każdy człowiek ma wybór i to każdego ranka.
Zostać w łóżku i śnić dalej, wstać i zapomnieć, lub wstać i gonić te sny.
Ja jednak miałam teorię, że nieważne, jak bardzo się staramy, nic nigdy nie będzie dokładnie takie samo, jak w naszych snach.
Obróciłeś głowę w moją stronę, a na twojej twarzy widniał szeroki uśmiech.
Zaśmiałam się głośno, nie przestając patrzeć w niebo.
- Nic nigdy nie zdarza się tak, jak to sobie wyobrażamy.
Gwiazdy pochłonęły mnie całkiem głębią swojej iluzji, ale wciąż potrafiłam myśleć racjonalnie.
Zignorowałam to, że myślałeś dokładnie o tym, o czym myślałam ja. Takie sytuacje były już na porządku dziennym, że niemal czytamy sobie w myślach.
- Raniąca prawda. – odparłam, ale zmarszczyłam czoło.
Spojrzałam na ciebie ukradkiem.
Nie mogłam wpatrywać się w ciebie dłużej niż ułamek sekundy, bo pewnym było, że nie przestanę się w ciebie wpatrywać już nigdy.
- Ale wiesz co? Z tobą jest inaczej. – odezwałam się, a ty odwróciłeś głowę w moją stronę. – Ilekroć zasypiam i wyobrażam sobie, jak to jest budzić się przy twoim boku, jak to jest wchodzić do kuchni i widzieć jak robisz kawę w samych bokserkach. Jak to jest wracać do domu i wiedzieć, że zaraz usiądziemy na kanapie i zaczniemy się przytulać. Jak to jest, kiedy na ciebie patrzę i czuję, jak moje serce wybucha i wybucha, cały czas na nowo. Jak to jest, kiedy uśmiechasz się do mnie, jak twoje oczy błyszczą, a jak ja zakochuję się w tobie bardziej i bardziej. Po prostu… za każdym razem, kiedy wyobrażam sobie coś przed snem, coś kompletnie nie wyobrażonego… to się staje. Wszystkie te chwile, w których byłeś obecny w moim życiu, one są… cholera, one są jak ze snu. Śniłam o tobie tyle razy, od dziecka. I okazałeś się rzeczywistością, tak piękną, że nie mam ochoty już dłużej śnić, bo wiem, że jesteś realny i nie ma sensu już marzyć. I może to szalone. Ale mogłabym już umierać, bo czuję się spełniona.
Poczułam jak twoja dłoń chwyta moją i rzuciłam na nie okiem.
- Jesteś najpiękniejszym snem, jaki kiedykolwiek wyśniłam i cudem jest, że przytrafiłeś mi się naprawdę.
Ruszyłam się, przybliżając się do ciebie i kładąc głowę na twoim ramieniu.
Codziennie leżymy w łóżku i wyobrażamy sobie różne, przyjemne sytuacje, patrząc w sufit.
Ja leżałam na polu, w trawie i patrzyłam na najpiękniejsze, gwieździste niebo, ale mój sen dział się naprawdę.
I byłeś nim ty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz