środa, 26 października 2016

Dead Line - 2.

16 sierpnia
Zamieszkałam z tobą jakoś dwa dni po całej tej aferze listem. Było dokładnie tak, jak wymarzyła sobie Esme. Ty trafiłeś do mnie, a ona na stałe wylądowała u Bena.
Ale dla mnie mieszkanie z tobą i bycie z tobą i w ogóle posiadanie cię całego bez przeszkód było jak spełnienie najśmielszych snów.
Musieliśmy trochę przemeblować nasze małe mieszkanko, w pokoju Esme robiąc sypialnię, a w moim pokoju studio pracy. Na jednej stronie były regały z farbami, sprejami, pędzlami i dwa miejsca na płótna, a po drugiej moje ukochane książki i małe biurko, na którym mogłam zmieścić laptopa i kubek z kawą.
Musieliśmy więc wydać trochę pieniędzy, bo trzeba było kupić duże łóżko (nigdy nie zapomnę tych zakupów, kiedy kładłeś się na każdym materacu i każdy ci nie pasował) i dokupić jeszcze większe regały (bo z żadną książką nie mogłam się pożegnać i wysłać choćby jednej do zapleśniałej piwnicy). Esme zabrała też kilka rzeczy, bo… no cóż. Ben przez cały ten czas mieszkał sam, więc kiedy Esme się do niego wprowadziła miała prawie pełną władzę na umeblowanie jego mieszkania (ku jego nieszczęściu).
Nasze mieszkanie nie wyglądało już, jakby mieszkały w nim dwie bałaganiary bez konkretnych perspektyw, ale jak przytulne gniazdo młodej pary.
Uwielbiałam przychodzić z pracy dwukrotnie bardziej niż wcześniej. Za każdym razem uśmiechałam się, ściągając buty w przedpokoju. Każdy najdziwniejszy aspekt w tym mieszkaniu zaczął mnie cieszyć. Nawet jeśli musiałam je posprzątać.
Cholera, nawet Filip wydawał się dużo szczęśliwszym kotem!
Wzięliśmy sobie urlop, bo jeszcze trwała bramka wczasowa wszystkich pracowników.
I zabraliśmy się za malowanie sypialni.
Poszłam zrobić kawę i akurat wracałam z powrotem do ciebie, kiedy usłyszałam, jak podśpiewujesz coś pod nosem.
Stanęłam w progu, trzymając w dłoniach parujące kubki i patrzyłam, jak malujesz pędzlem jedną ze ścian, w tej śmiesznej czapce zrobionej z czarnobiałej gazety. Na twoich plecach odbiłam swoje dłonie, które z daleka wyglądały jak zwykła naklejka na koszulce.
- Zatańcz ze mną jeszcze raz.
Zmarszczyłam czoło, słysząc, jak szepczesz słowa, które odbiły się od ścian pokoju jak piłeczka pingpongowa od stołu.
Odstawiłam kubki na taboret, cały ubrudzony farbą.
Obróciłeś się przez ramię, a widząc mnie, uśmiechnąłeś się. Odstawiłeś pędzel i podszedłeś do mnie szybkim, radosnym krokiem. Porwałeś mnie w ramiona i złączyłeś razem nasze nosy. Ugiąłeś kolana, by być na moim poziomie, a twoje dłonie umieściłeś płasko na moich łopatkach.
- Otul twarzą moją twarz. – zaśpiewałeś, a ja parsknęłam śmiechem widząc twój szeroki uśmiech.
Splotłeś razem nasze palce i powoli zacząłeś kołysać mnie w swoich ramionach, szepcząc mi słowa piosenki do ucha.
Zamknęłam oczy i położyłam policzek na zgłębieniu twojego ramienia, i natychmiast zrobiło mi się całkowicie przyjemnie. Twoje ciało tuliło moje, a twój głos tulił moje serce. Skończyłeś śpiewać, ucałowałeś mnie w czoło i zatrzymałeś się. Cały czas tkwiłam w twoim ciasnym uścisku.
Westchnąłeś, odsunąłeś się i chwyciłeś moją twarz w swoje dłonie.
Twoje oczy błyszczały ciepłem, a kiedy się uśmiechnąłeś, zmrużyły się odrobinę i odkryły parę zmarszczek dookoła.
- Kocham cię, Ari. – powiedziałeś.
I szczerze mówiąc, za każdym razem kiedy to słyszałam, moje kolana miękły, a w brzuchu powstawał jakiś dziwny rój motyli.
I jeśli ktoś powiedziałyby mi, że istnieje miłość silniejsza niż cokolwiek innego, mogąca powalić mury, połączyć kontynenty czy wysuszyć oceany – nie uwierzyłabym mu nigdy.
Ale wtedy ktoś zesłał mi ciebie, bym sama poznała potęgę miłości.
I wiedziałam już, że nic nie da mi takiego spełnienia. Gdyby ktoś podarował mi wszystko na tej ziemi, ale nie dałby mi ciebie – nie miałabym nic.
A jeśli ktoś nie dałby mi nic z wyjątkiem ciebie – miałabym wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz