niedziela, 22 listopada 2015

28.

9 lipca 2010 – piątek

Usłyszałam ciche pukanie do drzwi.
Jęknęłam cicho i z grymasem na twarzy zwlekłam się z kanapy.
Przeklęte zabezpieczenia hotelowe.
Otworzyłam drzwi i od razu wróciłam z powrotem na kanapę.
Chwilę potem zobaczyłam, jak kładziesz na ławie reklamówkę z przekąskami.
Podniosłeś moje nogi do góry i usiadłeś, kładąc je na swoich kolanach.
To był nasz amerykański rytuał.
Każdego wieczoru, około dwudziestej pierwszej, pukałeś do moich drzwi z reklamówką pełną smakołyków. Siadaliśmy na kanapie i gadaliśmy.
Gadaliśmy bez przerwy, czasami wychodziłeś po godzinie, a czasami nawet obydwoje zasypialiśmy na tej kanapie.
Wpatrywałeś się w telewizor z twarzą bez wyrazu, jakby ten program rozrywkowy nie wywoływał w tobie jakiejkolwiek emocji.
A ja wpatrywałam się w twój profil jak zaczarowana.
Nie można było się obyć z twoim pięknem.
Odwróciłeś głowę w moją stronę i uśmiechnąłeś się promiennie.
- No to zaczynaj, opowiadaj mi swój dzień.
- O nie nie, dzisiaj twoja kolej. – podniosłam się, zabrałam swoje nogi i usiadłam, w międzyczasie kiwając na ciebie palcem.
Zaglądnęłam do reklamówki i chwyciłam paczkę słonych chipsów.
Położyłam ją na twoich kolanach i grzebałam dalej, w poszukiwaniu czekoladek.
- Ari, bo… - zacząłeś, a ja zmarszczyłam czoło i wysypałam całą zawartość reklamówki na wierzch.
- Nie ma ich?!
Rozczarowanie, jakie by nie było, uderzyło we mnie z dziwną siłą.
Co z tego, że chodziło o zwykłe czekoladki.
Miałam dziś jakieś dziwne, kobiece humorki i liczyłam na to, że jakieś słodkości mogą je uśmierzyć.
Warknęłam zrezygnowana, kiedy przewertowałam dwukrotnie całą stertę.
Usłyszałam twój cichy śmiech i spojrzałam na ciebie przez ramię.
- I co się śmiejesz, gamoniu?
Sięgnąłeś ręką za siebie i wyciągnąłeś zza pleców moje czekoladki, śmiejąc się jeszcze głośniej.
Pacnęłam cię mocno w ramię i udawałam obrażoną, chociaż ten dziwny uśmiech nie mógł mi zejść z twarzy.
Napakowałam kilka czekoladek do buzi i oparłam się o kanapę z błogim uśmiechem.
- Ashton strasznie zszargał mi dzisiaj nerwy. – odezwałeś się z krzywą miną.
Zrobiłam pytającą minę, cały czas żując czekoladę, a ty pochyliłeś się w moją stronę i kciukiem starłeś z mojej brody jakieś pozostałości.
Pokręciłeś głową z dezaprobatą.
- Po prostu irytuje mnie jego styl bycia. To jego wywyższanie się. Niby jest cichy i wygląda na skromnego, ale tak naprawdę to zwykła arogancka pizda. Uważa się za kogoś zajebistego, a jak poprosiłem, żeby przerobił mi dzisiaj jedno zdjęcie do okładki to myślałem, że zrobił to dla żartu. A jak mu delikatnie wygarnąłem, że się do niczego nie nadaje, to w taki szyderczy sposób zaczął się do mnie odnosić przy wszystkich, że poczułem się przegrany.
Pokręciłeś głową i wypiłeś porządny łyk piwa.
- Nienawidzę tego uczucia. Niby doskonale wiesz, że masz do czynienia z idiotą, ale nie przeskoczysz faktu, że ten idiota myśli, że to ty jesteś idiotą i próbuje zrobić z ciebie jeszcze głupszego na siłę, że faktycznie się tak czujesz, mimo, że tak nie jest. I czasami łapię się na tym, że jak już coś powiem i ktoś czegoś nie załapie, to przychodzi taka sekunda, że chcę uratować sytuację, bo wychodzę na idiotę, ale wtedy sobie myślę… Aaa tam, wyjebane, przecież to on jest idiotą, skoro nie załapał, niech sobie myśli co chce, ja wiem jak jest.
- Chyba rozumiem tą twoją paplaninę. – powiedziałam, odkładając puste opakowanie na ławę.
Nalałam sobie wina do kieliszka i z powrotem oparłam się o kanapę.
Patrzyłeś na mnie jakiś taki naburmuszony.
Ah, no tak, mogłam cię w sumie trochę urazić tą „paplaniną”.
- Też tak mam. Rzadko kiedy mówię coś na serio, a wszyscy myślą i biorą wszystko na poważnie. Każdy żart jest brany w zły sposób. Nie mówiąc już o sarkazmie.
- Ludzie są głupi. – pokręciłeś głową, patrząc się w telewizor. – Albo po prostu coś ich ogłupia.
- Może.
- A może nie. Nie wiem. Przecież żyjemy w tym samym świecie co oni, odbieramy te samy bodźce i tak dalej. – westchnąłeś, drapiąc etykietkę na butelce od piwa. – Może ludzkość idzie po prostu w złą stronę, a my jesteśmy najzwyczajniej w świecie staroświeccy? – spojrzałeś na mnie, doszukując się odpowiedzi.
- Ja na pewno. Gdybym mogła, to cofnęłabym się do wieku, w którym mężczyzna na każde powitanie całował kobietę w rękę, pisało się listy i jeździło konno w tych super dziwnych ubraniach.
- Jarają cię takie rzeczy? – uniosłeś brew, wpatrując się we mnie intensywnie.
- No pewnie. To znaczy to niemycie się i brak kanalizacji ogólnie mnie obrzydza, ale… Chodzi mi o kulturę człowieka, o tą całą etykietkę. – uśmiechnąłeś się, kiedy zawzięcie gestykulowałam dłońmi, by w jakiś sposób wyjaśnić, o co mi chodzi.
Pokiwałeś głową i wiedziałam, że rozumiesz mnie doskonale.
- Całkiem inne czasy. Chociaż przyznaję, również bym się tam przeniósł, ale nigdy w życiu nie założyłbym tych dziwnych, obcisłych rajtek, które uwidaczniałyby moją męskość. To nieprzyzwoite. – zmarszczyłeś nos, a ja zaśmiałam się cicho. – Co nie zmienia faktu, że strasznie podoba mi się wizja romantycznej przejażdżki konnej o zachodzie słońca. Zlekceważyłabyś zdanie ojca, że jestem dla ciebie złą partią i uciekłabyś ze mną, całkowicie dając kosza jakiemuś bogatemu bucowi.
Spojrzałam na ciebie z lekko zmarszczonym czołem i przez chwilę miałam wrażenie, że się przesłyszałam.
Westchnąłeś, wpatrując się w swoją pustą butelkę po piwie.
- Albo poznałbym cię na jakimś balu i zawzięcie ubiegał o twoją rękę, nawet jeśli pochodzilibyśmy z różnych klas społecznych. Byłbym buntownikiem. – uśmiechnąłeś się pod nosem.
- Jebać zasady. – skomentowałam i wypiłam całe wino, jakie miałam w kieliszku.
Nawet nie chciałam się zastanawiać, o co mogło ci chodzić, kiedy to mówiłeś. Mogłeś podać po prostu przykład, albo półsłówkiem chciałeś mi coś przekazać.
Nie chciałam się jednak zastanawiać, bo mogłabym to nietrafnie przeanalizować.
Pozostawiłam więc tą interpretację w spokoju.
Ale kiedy chwilę później z dziwnym błyskiem w oku powiedziałeś:
- Jebać zasady.
Nie miałam wyboru – analizowałam wszystko dogłębnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz