czwartek, 5 listopada 2015

21.

22 maja 2010 – sobota

- Jedziemy na biwak za miasto, jedziesz z nami? – głowa Esme zawisła między framugą a drzwiami, a ja dalej nie odrywałam wzroku od książki.
- Umówiłam się z … no wiesz. – mruknęłam, uśmiechając się pod nosem.
Tak, dalej mi się nie przedstawił.
Moja przyjaciółka nie zadawała więcej pytań.
Oczywiście po pierwszym spotkaniu przeprowadzała ze mną szczegółowy wywiad i nie mogłam odnieść wrażenia, że jest trochę zniesmaczona całą sytuacją.
Powiedziała, że ten chłopak coś w sobie ma, ale i tak…
Jakby nie była do końca przekonana.
Dopiero wczoraj powiedziała mi, że to dobrze, że nie siedzę w miejscu jak ostatni nieudacznik i żałośnie czekam, aż związek twój i Denise się rozpadnie.
Przytaknęłam jej.
W końcu dostosowałam się do jednej z jej beznadziejnych rad – ruszyłam dalej.
Ale czy naprawdę tak było?
Jasna cholera, pewnie, że nie.
Było mi przykro, że jednak jakoś nie możemy się spiknąć i że los jednak podsunął mi kogoś w zamian.
Jednak Esme i tak otwarcie powiedziała, że trzyma kciuki za mnie i za ciebie.
Podchodziłam do z tego z jakimś dziwnym dystansem.
Jakbym gdzieś w głębi wiedziała, że to i tak nie nastąpi.
Ale co ja tam mogłam wiedzieć?
Miłość była bezwzględnie nieprzewidywalna.

Mój tajemniczy nieznajomy, jak to Esme go nazywała, przyjechał po mnie o dziewiętnastej.
Jak zwykle szłam na sztywnych nogach, i nagle wszystko mi w sobie nie pasowało.
A nigdy nie przejmowałam się kompleksami aż tak bardzo.
- Dzień dobry. – powiedziałam, siadając na fotelu jak ostatnia niezdara.
Na twarzy bruneta pojawił się ten firmowy uśmiech, a mi zrobiło się ciepło w żołądku.
- Cześć. – odpowiedział i odpalił silnik.
Zagadał mnie prostymi pytaniami jak minął mi tydzień i co u mnie słychać, że nie zauważyłam, kiedy wyjechaliśmy z Londynu.
Kiedy otoczenie się zmieniło, przestaliśmy rozmawiać, a ja wbiłam wzrok w szybę.
Zaczynało się powoli robić szaro.
- Gdzie jedziemy? – zapytałam cicho, nie odwracając głowy.
- Niespodzianka. – odparł tajemniczo, a ja skrzywiłam się nieznacznie.
Nie lubiłam niespodzianek.
Nigdy nie wiedziałam jak zareagować i czy moja reakcja spełni oczekiwania tego, kto robił mi tą niespodziankę.
Brunet zatrzymał samochód na żwirowej drodze i wyłączył silnik.
Odpiął pas i zorientował się, że przyglądam mu się od pewnego czasu.
Posłał mi przyjemny uśmiech.
- Chodź, przejdziemy się trochę.
Bogu dzięki, że nie wzięłam szpilek.
Kiedy wysiedliśmy, nieznajomy jak zwykle włożył ręce do kieszeni i przyjął ponurą postawę.
- Czyli dalej nie kierujesz się schematami, a wyjazd tutaj to czysta spontaniczność? – zapytałam, żeby zagaić jakoś rozmowę.
Parsknął śmiechem.
- Coraz lepiej mnie znasz. – odparł i spojrzał na mnie w ten dziwny sposób, od którego robiło mi się ciepło.
- Więc jesteś raczej beznadziejnym romantykiem niż poukładanym realistą?
Spojrzał na mnie ze zmarszczonym czołem.
- Nie, nie dzielę ludzi na typy. Każdy człowiek jest taki sam, tylko każdy żyje inaczej. Nie ma w tym nic skomplikowanego. – wzruszył ramionami i zmniejszył odległość między nami.
Prawie stykaliśmy się ramionami.
Byłam tak ciekawa jego historii, że mogłam zadawać mu milion pytań, ale najzwyczajniej w świecie się bałam.
I trochę było mi głupio.
- Więc co ty tak naprawdę robisz? – zapytałam, nie odrywając wzroku od butów.
- Chcę otworzyć firmę. Ale nie za bardzo mogę, bo mam to wydawnictwo. A jeśli je sprzedam to rodzice mnie zabiją.
- Jaką firmę?
Chłopak wzruszył ramionami.
- Biuro podróży. – powiedział cicho.
Uniosłam brwi i nie powstrzymałam cichego „łoł”, które uciekło z moich ust.
Brunet zaśmiał się cicho.
Skręciliśmy w prawo i nagle otaczający nas las się skończył.
Usłyszałam szum morza i rozbijające się fale o brzeg.
Zatrzymałam się na chwilę w miejscu, a chłopak spojrzał na mnie przez ramię z uśmiechem.
Byłam zachwycona tym widokiem.
Słońce właśnie zachodziło, odbijając się od tafli wody, wiatr delikatnie targał moje włosy, a mewy, gdzieś w oddali, dodawały tylko uroku.
Stanęłam prawie na końcu klifu i spojrzałam w dół.
Wysoko jak cholera.
- Pięknie tu. – powiedziałam, patrząc na chłopaka, który stał za mną i uśmiechał się do mnie promiennie.
Kiwnął głową, jakby w podziękowaniu.
- Przyjeżdżam tu zawsze pomyśleć. Albo jak potrzebuję pobyć trochę sam.
- Wyglądasz właśnie na takiego samotnika. – zaśmiałam się cicho.
Chłopak podszedł do mnie bliżej. Drgnęłam i wzięłam głębszy oddech, kiedy jego dłoń delikatnie splotła się z moją.
Patrzył na mnie z góry, a ta zagadka na jego twarzy powoli stawała się jasna.
- Skąd ty się wzięłaś co? – wyszeptał cicho.
Zmarszczyłam czoło i spuściłam wzrok.
Ale mnie onieśmielał.
- Nie wiem… - bąknęłam pod nosem.
I nagle poczułam, jak ten facet rzuca na mnie swój urok, a moje serce aż bolało, kiedy do niego wtargnął.
W końcu nie miało tam miejsca na kogoś nowego.
Ale nagle moje łańcuchy się poluźniły i nie byłam do ciebie ciasno przywiązana.
Nieznajomy był kluczem.
I może to było zapisane gdzieś w gwiazdach przez jakiegoś pana świata, a może to był czysty przypadek, że pomyliłam go wtedy z tobą.
Nie wiem.
A dokładniej mówiąc – nie mam zielonego pojęcia.
Ale kiedy nieznajomy chwycił mój podbródek w dwa palce i delikatnie uniósł moją głowę, wiedziałam, że nie powinnam się nad tym zastanawiać.
Uśmiechnął się jakby pocieszająco, a w moim żołądku znów coś się ruszyło. I wtedy pochylił się, i musnął mnie swoimi gorącymi ustami.
A ja poczułam, jak drzwi mojej klatki skrzypią i powoli się otwierają.
Ta klatka, w której mnie zamknąłeś przy naszym pierwszym spotkaniu niespodziewanie się otworzyła i gdybym tylko chciała, mogłam wyjść na upragnioną wolność.
Cóż… sęk w tym, że nie chciałam, a ta wolność wcale nie była upragniona.
Po prostu ręce nieznajomego chwyciły mnie mocno i próbowały z niej wyciągnąć.
A ja bezwładnie się temu poddawałam.
Nieznajomy oderwał swoje usta od moich i oparł się o moje czoło.
Miał zaciśnięte powieki.
A mi zabrakło tlenu w płucach.
Cholera, ten facet naprawdę był pociągający.
- Jestem Thomas. – wyszeptał.
Uśmiechnęłam się szeroko, zamykając oczy.
- Ariana.

1 komentarz: