poniedziałek, 30 listopada 2015

30.

17 lipca 2010 – sobota                          

Usłyszałam zniecierpliwione pukanie do drzwi około godziny piętnastej i, bardzo niechętnie, odłożyłam książkę na bok, wstając i wołając:
- Już idę!
Otworzyłam drzwi, za którymi stał nie kto inny, jak ty. Opierałeś się jednym ramieniem o ścianę, a kiedy mnie zobaczyłeś, oczy błysnęły ci jakąś tajemnicą, a na twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
Odbiłeś się od ściany, pochyliłeś, cmoknąłeś mnie w policzek i wszedłeś do mojego apartamentu, a mi zabrakło powietrza w płucach.
Kiedy się otrząsnęłam i ruszyłam w głąb mieszkania, zauważyłam, że rozsiadłeś się wygodnie na kanapie, z nogami sterczącymi znad podłokietnika, a w ręku trzymałeś moją książkę.
- „ A wtedy pocałował mnie, i nagle cały świat zniknął. Czułam na swojej talii jego ciepłe, duże dłonie. Ale to, co zaaferowało mnie najbardziej, to miękkość jego ust. I kiedy się ode mnie oderwał, patrząc mi głęboko w oczy, dostrzegłam w nich miłość. Szukałam jej definicji przez całe życie, a okazało się, że ta skrywała się w nim. – Kocham cię, Amelio McKean. I obiecuję, że będę przy Tobie, dopóki świat się nie skończy.” – skończyłeś cytować i spojrzałeś na mnie znad książki z jakimś dziwnym rozbawieniem. – Cholera, chyba polubiłem romanse. – zaśmiałeś się.
Przewróciłam teatralnie oczami i wtedy zauważyłam, że przypatrujesz mi się uważnie.
- A dlaczego ty jeszcze nie gotowa? – zapytałeś oskarżycielskim tonem, unosząc brew.
- Dlaczego miałabym być na coś gotowa? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie, i zauważyłam, że to cię odrobinę poirytowało.
Jęknąłeś ze zrezygnowaniem, opierając głowę na poduszce i patrząc w sufit.
- Nie chce mi się znowu siedzieć cały dzień w pokoju. Myślałem, że gdzieś pójdziemy. – powiedziałeś marudnie.
Szczerze? Za cholerę nie chciało mi się nigdzie iść. Dla mnie sobota to inaczej Dzień Leniuchowania w Domu.
- Gdzie? – zapytałam, splatając ręce pod piersiami.
- Gdzieś. – odparłeś, uśmiechając się niewinnie.
I widząc ten uśmiech, wiedziałam, że nie mogę ci odmówić.
Dlatego przez następne piętnaście minut czekałeś dzielnie na kanapie, wertując strony mojej lektury, a ja ubierałam się i robiłam prowizoryczny makijaż.
Kiedy wreszcie byłam gotowa, stanęłam przed tobą, a twoja mina mówiła mi, jak bardzo byłeś skupiony.
Twoje gęste, czarne brwi prawie się ze sobą stykały, kiedy tak marszczyłeś czoło, a swoimi długimi rzęsami prawie dotykałeś podłogi.
Byłeś tak niesamowicie piękny, że dłuższe przypatrywanie się tobie groziło poważnymi utratami świadomości.
A kiedy podniosłeś na mnie swój wzrok, uśmiechnąłeś się i wstałeś, podchodząc do mnie, zabrakło mi już nie tylko świadomości, ale i oddechu.
Założyłeś mi włosy za ucho i pocałowałeś mnie w policzek.
I nagle powietrze stało się lekkie, a ja, unoszona we chmurach własnych myśli, poszłam za tobą.

Trafiliśmy do jakiegoś baru w centrum i piliśmy piwa, gadając i śmiejąc się w najlepsze.
Takie beztroskie spędzanie z tobą czasu było jak spełnienie marzeń.
Opowiadałeś mi o swoim dzieciństwie, o dziwnych sytuacjach w szkole, a ja opowiadałam ci najbardziej wstydliwe sytuacje z mojego życia.
Nie poruszaliśmy głębokich tematów.
Te były zarezerwowane na nasze wieczory na mojej kanapie.
Wyszliśmy około dwudziestej trzeciej i zdecydowaliśmy się na spacer przez park. Obejmowałeś mnie ramieniem, bo miałam delikatne problemy z ustaniem na nogach.
Nie byłam pijana, to po prostu twoje wygłupy wyprowadzały mnie z równowagi.
Nagle jednak spoważniałeś i chwilę szliśmy w ciszy.
- Chciałabyś, żeby te wszystkie dziecięce marzenia ci się spełniły? – zapytałeś, patrząc na czubki swoich butów.
Przegryzłam wargę.
- Chyba nie. Niektóre były naprawdę durne. – zaśmiałam się.
Kiwnąłeś głową, dając mi znak, że mnie rozumiesz.
I znów ogarnęła nas cisza.
- Chyba chciałbym zapomnieć. – mruknąłeś, unosząc głowę.
Patrzyłeś przed siebie, z jakimś zamyślonym wzrokiem.
Spojrzałam na ciebie z konsternacją, marszcząc czoło.
- O czym?
- O wszystkim. – wzruszyłeś ramionami. – Chociaż przez chwilę. – odparłeś, a ja zastanawiałam się, co ci chodzi po głowie.
- Chciałbyś się rozerwać? Wyluzować?
- Dokładnie. I chyba mam już na to pomysł. – spojrzałeś na mnie, uśmiechając się zadziornie, a ja, nieświadoma niczego, odwzajemniłam twój uśmiech.
Nie było mi do śmiechu, kiedy staliśmy przed klubem. Ale nie marudziłam. W pewnym sensie też chciałam zapomnieć.
Weszliśmy do klubu i od razu ruszyliśmy w stronę baru, prosząc o kilka szotów.
Wlałeś sobie do gardła kilka kolejek, a ta dziwna melancholia z przed kilku chwil zniknęła. Zamiast niej pojawiło się podekscytowanie.
Złapałeś moją dłoń i zaciągnąłeś na parkiet.
Odwróciłeś mnie tyłem do siebie i wyszeptałeś to ucha.
- Stawiam stówę, że nikogo dzisiaj nie wyrwiesz.
Oczywiście, że to głupota.
Taka prowokacja była czymś, czym wręcz gardziłam.
Jednak dzisiaj miałam zapomnieć.
To oczywiste, że przyjęłam twoje wyzwanie.
I wiedziałam, że uważnie śledzisz moje poczynania.
Kiedy jednak znalazłam w końcu jakiegoś przystojniaka i złapałam z nim kontakt wzrokowy, wiedziałam, że coś z tego będzie.
Puściłam mu więc oczko i przegryzłam wargę, kokietując z nim na odległość.
Podszedł do mnie, kładąc delikatnie ręce na mojej talii i pytając o imię.
Miał nieziemskie perfumy.
I kiedy zaczęliśmy dość intymnie obracać się w tańcu, w pewnym momencie zauważyłam, jak stoisz na schodku przed parkietem i patrzysz na mnie ze straszną wrogością.
Ale byłeś zły…
Nowo poznany partner zaczął całować mnie po szyi, a ja zaczynałam powoli zapominać.
A wtedy coś go ode mnie oderwało.
Otworzyłam szeroko oczy i zobaczyłam, jak grozisz mu palcem i śmiercionośnym spojrzeniem.
Nie powiedziałeś mu ani słowa, a on uciekł jak kot przed psem.
Zbliżyłeś się do mnie, umieszczając moje dłonie na swoim karku, a sam oplotłeś mnie w talii.
Zacząłeś się ruszać, i cholera, to było to.
To było zapomnienie.
- Przyznaję, jeszcze nigdy w życiu nie byłem o coś tak zazdrosny. – usłyszałam twój głos ponad moim uchem.
Twoje słowa dźwięczały mi w głowie głośniej, niż ta klubowa muzyka.
- Musisz pamiętać o jednej rzeczy. Ilekroć stawiam ci wyzwania, nie możesz ich wykonywać. Nie słuchaj mnie, bo jestem głupcem, i gdybym sam sobie nie zaprzeczał, to byłabyś teraz moja.
Stanęłam na chwilę i wbiłam w ciebie wzrok.
Zatrzymałeś się sekundę później i spojrzałeś mi w oczy, widząc w nich przerażenie i konsternację.
Pokręciłeś głową z uśmiechem.
- Pamiętaj, że dzisiaj zapominamy. – wyszeptałeś mi do ucha.
Obróciłeś mnie znów do siebie tyłem, a nasze biodra, złączone ze sobą, zgodnie poruszały się do rytmu muzyki.
Twoje gry zaczynały być naprawdę pokręcone.
I nawet trochę niemoralne.
Jednak nigdy nie mogłabym zaprzeczyć, że nie chcę, byś tak mówił.
Byłeś dla mnie wszystkim.
Potrafiłeś uświadamiać mi różne rzeczy, stawiać mnie prosto na nogi, kiedy się chwiałam.
Potrafiłeś mnie rozluźnić, ale i zmotywować.
I potrafiłeś dać mi zapomnienie.
I to był chyba ten moment, kiedy zdałam sobie sprawę, że jesteś wszystkim, czego w życiu potrzebuję i że kocham cię najmocniej jak to tylko możliwe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz