poniedziałek, 21 września 2015

18.

24 kwietnia 2010 - sobota
- Przepraszam cię Ari, naprawdę nie mogę. Mamcia się pochorowała, a mój staruszek nie wie nawet jak zagotować jej wody na herbatę.
Westchnęłam.
- Nie ma problemu Alan. Ucałuj ją ode mnie.
- Dzięki. Na razie.
Rozłączyłam się i schowałam telefon do kieszeni.
Spojrzałam na Ciebie. Szedłeś przy moim boku, zapisując coś w małym notesiku, ze zmarszczonym czołem i językiem na wierzchu.
Śmiesznie wyglądałeś, kiedy robiłeś coś z taką zawziętością.
- Ivy miała egzamin, Ryan umówił się z kimś innym, Denise w delegacji, Alan…? – uniosłeś głowę z nad tego swojego notesiku i spojrzałeś na mnie pytająco.
- Chora mama. – mruknęłam, a ty znów zatopiłeś się w tej małej kartce, prawie pisząc swoim nosem, a nie długopisem.
Staliśmy pod kinem pod pewnego czasu i czekaliśmy na naszą szaloną grupkę przyjaciół. Tylko nagle każdy nas wystawiał. A nawet kupiliśmy już popcorn.
Planowaliśmy to wyjście do kina od kilku miesięcy, kiedy tylko ogłosili datę premiery super ekstra nowego filmu o Jamesie Bondzie.
Poczułam wibracje telefonu, więc wyciągnęłam go szybko z nadzieją, że chociaż Esme przyjdzie.
Nie chciałam spędzać z tobą czasu sam na sam od czasu tego incydentu. Lubiłam spędzać z tobą czas, ale po prostu każda cisza była niebezpieczna. Bałam się, że zaraz wyniknie jakiś dziwny temat, którego wolałabym unikać.
„Wracamy z Manchesteru z Benem, ale są tak potężne korki, że nie zdążymy na milion procent, przepraszam.”
- Yyyygh.
Westchnęłam z poirytowaniem, zaciskając powieki.
Czyli byłam na ciebie skazana.
Wiedziałam, że spojrzałeś na mnie z konsternacją, nie musiałam się nawet odwracać.
- Dopisz : Esme i Ben – zagłada w drodze.
Zanotowałeś to szybko i schowałeś te swoje karteczki do mojej torebki.
Podrapałeś się po głowie i wiedziałam, że coś kombinujesz.
- Ee, bo... nie chce mi się iść do tego kina.
Popatrzyłam na ciebie z wyrzutem.
- To po co mi wszyscy głowę zawracacie? Mogłam siedzieć w domu. – prychnęłam i spojrzałam na niebo, splatając ręce pod biustem.
- No ale… - mruknąłeś, ale zaraz westchnąłeś ze zrezygnowaniem. – Chciałbym ci coś pokazać. Chodź.
Pociągnąłeś mnie za nadgarstek i nawet nie miałam możliwości odmowy.
Szliśmy tak dobre kilka przecznic, jak pokłócona para, ja z tyłu, z oporem, a ty z przodu, z zawziętością ciągnąc mnie za dłoń.
Dopiero po 15 minutach marszu zwolniłeś tempa i puściłeś mój nadgarstek, kiedy byłeś już pewny, że nie wrócę do tego kina.
Schowałeś ręce do kieszeni i milczałeś.
Doszliśmy do Tamizy, bardzo daleko od centrum, prawie do doków. Szliśmy równolegle z rzeką.
Pachniało rybą i wcale mi się to nie podobało.
Skręciłeś jednak nagle w przeciwną stronę od wody, prowadząc mnie przez małe magazyny i garaże.
Zatrzymałeś się nagle i wyciągnąłeś swój pęk kluczy z mojej torebki.
Patrzyłam na twoje wybitnie piękne plecy w ciszy, ze zmarszczonym czołem.
Zerknąłeś na mnie przez ramię, uśmiechając się, aż w końcu usłyszałam szczęk kłódki i ciche skrzypienie zawiasów.
Zaprosiłeś mnie gestem do środka, nie przestając się uśmiechać.
Rzuciłam ci niepokojące spojrzenie, i wiedziałam, że zaśmiałeś się w duchu.
Weszłam do magazynu, a w środku panowały egipskie ciemności. Jedynie światło latarni z ulicy rzucało żółtą poświatę na podłogę, ale zaraz wszedłeś, i zamknąłeś za sobą drzwi, więc już kompletnie nic nie widziałam.
Słyszałam tylko twój oddech, a ta ciemność zaczynała mnie dusić.
- Zayn? Co ty kombinujesz? – zapytałam, powoli się irytując.
Usłyszałam twój cichy chichot gdzieś po prawej stronie, więc szybko odwróciłam głowę w tamtą stronę.
I nagle usłyszałam kliknięcie i zapaliło się światło.
Zasłoniłam oczy przedramieniem, mrużąc powieki.
Przeszedłeś obok i stanąłeś przede mną.
Opuściłam przedramię i spojrzałam na ciebie ze zmarszczonym czołem.
Uśmiechałeś się jakoś tajemniczo, choć widziałam w twoich oczach minimalny wstyd.
Zayn Malik się czegoś wstydzi? Przede mną?
Ludzie święci, apokalipsa.
- Więc? – zapytałam ponownie.
Przewróciłeś oczami.
- Rozejrzyj się po prostu. – powiedziałeś, a ja natychmiast skupiłam uwagę na otoczeniu, a nie na tobie.
Staliśmy po środku, jak już wcześniej wspominałam, niewielkiego magazynu.
Pełno tu było sztalug, wiader, pędzli, butelek po sprejach.
Ale najwięcej było czegoś, co było przykryte białymi prześcieradłami.
Nawet ścian nie było przez to widać.
Spojrzałam na podłogę.
Mieniła się różnymi kolorami, praktycznie nigdzie nie było wolnej, czystej przestrzeni.
Wszystko umazane było farbą.
Przełknęłam ślinę i spojrzałam na ciebie.
- Czy to twoje.. studio malarskie?
Kompletnie nie wiedziałam jak nazwać to miejsce.
Zaśmiałeś się cicho, a mnie ukuło coś w sercu, jak zobaczyłam twój przepiękny, szczery uśmiech.
- Tak naprawdę to zwykły garaż. – powiedziałeś i podszedłeś do skumulowanych, białych prześcieradeł po mojej prawej stronie. – Nigdy nikogo tu nie przyprowadzałem.
Chwyciłeś za róg i zawahałeś się.
- Chodź tu. – powiedziałeś cicho, spoglądając na mnie przez ramię.
A ja zachowałam się jakbym dostała solidnego kopa w dupę, bo niemal do ciebie podbiegłam.
Stanęłam kilka centymetrów za tobą, a ty uśmiechnąłeś się niepewnie i szarpnąłeś za prześcieradło.
To co ujrzałam, to był jakiś pieprzony żart.
- Sam to namalowałeś?! – wyminęłam cię, i stanęłam milimetry od płótna.
Prawie dotykałam je nosem.
To była jakaś pierdzielona perfekcja.
- Co to ma być?! – krzyknęłam, unosząc ręce do góry.
Odwróciłam się, patrząc na ciebie z jakimś szokiem czy czymś, sama nie wiem.
Kompletnie nie wiedziałam co czuję.
A ty wyglądałeś, jakbyś się bał.
Dłonie miałeś splecione za sobą i byłam prawie pewna, że gdybyś nie był facetem, to bałbyś się na mnie spojrzeć.
- Nie podoba ci się? – zapytałeś cicho.
Przewróciłam oczami.
Spojrzałam jeszcze raz na obraz, trochę z dalszej perspektywy, i zabrało mi dech w piersiach.
Namalowałeś mój profil twarzy.
Miałam zamknięte oczy, uniesioną głowę i rozpuszczone włosy. Zgrabnie zasłoniłeś moje piersi. Nawet mój nos nie wyglądał na taki duży, jaki był naprawdę.
Namalowałeś mnie. Cholera.
Ale bardziej niż to, zastanawiało mnie, dlaczego namalowałeś kawałek swojej twarzy.
W górnym lewym rogu widniała twoja szczęka i szyja.
Doskonale wiedziałam, że to twój zarost.
Twoje usta muskały moje czoło. Dlatego emocje na mojej twarzy wyglądały tak błogo.
- To są moje przeprosiny. – odezwałeś się, a ja odwróciłam się i spojrzałam na ciebie z konsternacją. – I jednocześnie obietnica.
Podszedłeś do mnie i położyłeś dłonie na moich ramionach.
Natychmiast ogarnął mnie twój zapach, a twój dotyk wywołał to dziwne ciepło, do którego dalej się nie przyzwyczaiłam.
- Obietnica przyjaźni. – powiedziałeś i już wiedziałam, do czego pijesz.
Przepraszałeś za pocałunek. Za to, że trochę namąciłeś.
I obiecywałeś troskę, opiekę i stałą relację. Naszą relację, która wyglądała tak jak dawniej. Którą wszyscy odczytywali w ten sam sposób.
Wszyscy, tylko nie ja.
Obiecywałeś być przyjacielem, który wesprze w trudnych chwilach, który doradzi czy postawi do pionu, bez grama głębszych uczuć.
Czy byłabym egoistką, gdybym powiedziała, że to dla mnie za mało?
- Chciałbym, żeby między nami było… spoko. – powiedziałeś, wzruszając ramionami i uśmiechnąłeś się tak jakoś… chłopięco.
- Spoko? – uniosłam brew. – A nie jest?
Pokręciłeś głową.
- Ostatnimi czasy mam wrażenie, że nie do końca chcesz przebywać ze mną sam na sam. – powiedziałeś, krzywiąc się.
Uciekłam gdzieś wzrokiem, podnosząc dłoń i przejeżdżając nią po swoim policzku.
- Tylko dlatego, żeby nie nawiązywać właśnie takich, niezręcznych tematów. – szepnęłam, patrząc się na swoje buty.
Chwyciłeś mój podbródek i uniosłeś głowę, bym spojrzała ci w oczy.
Oblizałeś usta i wpatrywałeś się we mnie intensywnie.
Hipnotyzowałeś spojrzeniem.
Wiedziałam, że tym co powiedziałeś na temat przeprosin i obietnicy dałeś mi do zrozumienia, że nie mamy szansy na miłość.
Przecież doskonale wiedziałam, że wiesz, że jestem w tobie zakochana.
Zastanawiało mnie tylko po co to robiłeś.
- Nie uciekaj ode mnie. – poprosiłeś cicho.
W twoich oczach zmartwienie tańczyło w parze ze strachem.
Zmarszczyłam czoło.
- Przecież nigdzie nie uciekam. – odburknęłam.
Pokręciłeś głową.
- Uciekasz. A ja potrzebuję, żebyś była blisko, Ari.
I już otwierałam buzię, żeby coś powiedzieć.
Zbliżyłeś się i złożyłeś na moim czole czuły pocałunek.
A ja błogo zacisnęłam oczy.




Zakochałam się w Sewilli :D
Ogólnie kończą mi się zapasy rozdziałów, a jestem w Hiszpanii w pracy, na miesiąc i nie mam jak i kiedy pisać :(

niedziela, 20 września 2015

17.

17 kwietnia 2010 - sobota
Wolne.
Kurde, jakie to piękne.
Leżenie w łóżku do południa, oglądanie telewizora czy bezsensowne ślęczenie w internecie. Chodzenie w piżamie przynajmniej do 14 i nie przejmowanie się niczym. Fryzura przypominająca kłębek wełny, czy czegokolwiek, i zero makijażu na twarzy.
Wygodne kapcie, dresy, kawa, laptop i kanapa.
I wtedy śmiało można powiedzieć, że życie jest piękne.
Niestety – moje wolne nie wyglądało do końca tak, jakbym sobie tego życzyła.
Zaczęło się robić cieplej i z tej okazji moja jakże szalona grupka przyjaciół zaczynała powoli organizować mi wolny czas.
Dzisiaj na przykład Ivy miała pole do popisu.
Wymyśliła coś, co równe jest z odwiedzeniem piekła.
Przynajmniej w moim mniemaniu.
- Ale śmierdzi, o mamo. – powiedział Alan, krzywiąc się i łapiąc się za nos.
Ivy rzuciła mu karcące spojrzenie i zarzuciła swoim kucykiem, odwracając się i idąc na czele naszej grupy.
Szkółka jeździecka.
Mamo, za co…
Stajnia tu, stajnia tam, gówno tu i tam, albo ogólnie – wszędzie.
Szłam na końcu, tuż obok ciebie, bo Denise musiała zostać dzisiaj w pracy. Mogłam gadać z tobą cały czas i nie mieć na sobie tego jej zazdrosnego spojrzenia, kiedy tylko wybuchałeś śmiechem, gdy powiedziałam coś śmiesznego.
Nie byłeś dzisiaj na smyczy.
Podeszliśmy do barierki, gdzie stały dwa słonie… znaczy konie, ale były tak wielkie jak jakieś ciężarówki.
Spojrzałam w te brązowe, groźne oczy i przełknęłam ślinę. Przeszedł mnie dreszcz, a ty, widząc to, cicho zachichotałeś.
- Boisz się koni? – zapytałeś i wiedziałam, że miałeś z tego niezły ubaw.
Zmierzyłam cię spojrzeniem i uderzyłam w ramię, a ty w końcu wybuchłeś tym swoim nieziemskim śmiechem.
- Zniosę wszystko, nawet ten smród, ale nie wsiądę na to bydle. – powiedziałam i na moje nieszczęście usłyszała to Ivy i natychmiast do mnie podeszła.
- Schowaj te swoje strachy do kieszeni, za tydzień twoja kolej organizowania naszej grupy i jeśli wymyślisz wesołe miasteczko to obiecuję, że nie wsiądę do żadnego roller costera.
- I ty mówisz o chowaniu strachu do kieszeni. – uniosłam brew.
- Cholera, chciałaś nas zabrać do wesołego miasteczka? – podrapałeś się po głowie. – To było jedyne co wymyśliłem i myślałem, że nikt na to nie wpadnie. – miałam ochotę pocałować cię w policzek za to, że właśnie ratowałeś moją dupę przed Ivy.
- Nie, spokojnie, zabiorę was w jakieś lepsze miejsce. – palnęłam.
Tak naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie ich zabrać. Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać i po prostu mało mnie to obchodziło.
- Ja biere tego białego! – zawołała Esme, wskazując palcem na jakiegoś bydlaka.
Przewróciłam oczami i oparłam się o barierkę.
Czułam a sobie twój przeszywający wzrok i zastanawiałam się, co ci chodzi po głowie.
- Kurde. – odezwała się Ivy, zakładając ten śmieszny kask. – Tych koni jest za mało.
- Idealnie! Nie muszę na nic wsiadać! – klasnęłam w dłonie z wesołą miną, która jednak zaraz zmarkotniała, gdy wszyscy popatrzyli na mnie znacząco. – No dobra, to jak komuś się znudzi to mi odda na jedną rundę, dobra, poświęcę się.
- Zamawiam Mustanga. – podniosłeś rękę w górę, a Ryan natychmiast się nachmurzył.
Wiadomo, że chodziło o jedynego czarnego konia na tym wybiegu.
Faktycznie, nie wyglądał jak wszystkie inne i mogłam śmiało powiedzieć, że też mi się podobał.
Kiedy wszyscy ubrali te śmieszne kaski i wsiedli na swoje konie, Ivy machnęła ręką, by szli za nią.
Zostałeś jedynie ty.
Nikt nawet nie zauważył, że zostałeś.
Kiedy zniknęli za szatą drzew, podszedłeś do mnie na swoim Mustangu i wyciągnąłeś do mnie rękę.
- Chodź. – powiedziałeś, uśmiechając się tak czarująco, że czułam się jak jakaś księżniczka.
- Boję się. – mruknęłam, chłonąc cię wzrokiem.
Choć tak naprawdę przy tobie nic nie było straszne.
Uniosłeś brew i zacmokałeś.
- I ominiesz jazdę konno ze swoim księciem, tylko dlatego, że się boisz?
- Jesteś moim księciem?
Wzruszyłeś ramionami.
- Zawsze chciałem być księciem takiej księżniczki. – uśmiechnąłeś się jeszcze szerzej, a ja chwyciłam twoją dłoń.
Cholera jasna.
Dla ciebie mogłabym być kimkolwiek, byle byś był mój.

czwartek, 17 września 2015

16.

10 kwietnia 2010 – sobota

Posprzątałam swój pokój i przyszłam do kuchni, by nakarmić Filipa.
Esme nastawiała właśnie wodę w czajniku i przez chwilę zastanawiałam się, czy dalej udawać śmiertelnie obrażoną i wyjść.
Nie mogłam jednak tak długo się do niej nie odzywać.
No i robiło mi się przykro, bo przecież nie chciała źle, a naprawdę nieciekawie wyglądała, kiedy była taka cicha.
- Jak robisz kawę to zrób mi też. – rzuciłam i nasypałam Filipowi karmy do miski.
Esme ożywiła się natychmiast i trzy minuty później siedziałyśmy przy stole, dmuchając w filiżanki.
Nie przepraszałyśmy się i nie tłumaczyłyśmy tej sytuacji.
To, że się do niej odezwałam, automatycznie oznaczało, że wszystko wróciło do normy.
Jednak odezwałam się do niej nie tylko z powodu poczucia winy. Musiałam się w końcu wygadać komuś na temat ciebie, a moje zeszyty powoli nie potrafiły tego udźwignąć.
Zaczęłam więc temat powoli i ostrożnie, jednak Esme od razu przewidziała moje zamiary i zaczęła mi radzić jak rasowa psycholożka.
- Opcja pierwsza - wykonaj ruch. Odważny, bezpośredni. Jeśli będziesz miała szczęście, prześpicie się, poczuje się winny i zerwie z Denise. Jeśli nie, będzie wściekły i zakończy przyjaźń.
- Więc mam być niemoralna?
- Dokładnie.
- I myślisz, że to zadziała?
- Nie. Nawet jeśli na to pójdzie, będzie miał ci za złe, że przez ciebie zdradził Denise. Zerwie z nią, ale nie umówi się z tobą bo jesteś...
- Niemoralna.
- Tak. Opcja druga, bądź osobą, do której pójdzie po radę. Wada jest taka, że będziesz musiała słuchać jak mówi o Denise. Zaleta to to, że możesz go nastawić przeciwko niej.
- Czyli mam być przebiegła.
- Tak.
- I to podziała?
- Może. Może to przejrzy i pomyśli, że jesteś...
- Przebiegła.
- No. Opcja trzecia, cierpliwie to przeczekaj. Albo odległość da się we znaki i zerwą, albo nie i wezmą ślub, wiodąc szczęśliwe życie, z tobą na zewnątrz, przyglądającej się i tęskniącej w nieskończoność.
- Więc mam być tą żałosną?
- Tak.
- Brzmi przyjemnie.
- Opcja trzecia ma zaletę bycia etyczną, ale wadę bycia...
- Żałosną.
- No.
- Więc twoja rada, to być niemoralną, przebiegłą albo żałosną.
- Jak to tak ujmiesz to nie brzmi jak dobra rada.
Nie chciałam jej wytykać, że jej rady w większości są do dupy. Dopiero co się pogodziłyśmy.
- Jest też czwarta opcja.
- Mhmm?
- Bądź szczera. Powiedz mu jak się czujesz. To może zniszczyć przyjaźń, ale przynajmniej wyrazisz swoje uczucia.
- Czy ty znasz mnie od wczoraj? Przecież ja nigdy nie mówię otwarcie o tym, co siedzi mi w głowie. Nawet jak mówię ci, że coś robisz źle, to i tak w domyśle zawsze wyzywam cię od tępych idiotek.
- Dzięki.
- Nie ma za co.
- Ale szczerość to jedyny i najlepszy fundament, jeśli chcesz cokolwiek zbudować to nie dasz rady bez niego. Stuprocentowa szczerość to podstawa udanego związku.
- I mówi to dziewczyna, która swojego chłopaka poznała przez portal randkowy, który wypełniała dla żartów.
Nastała cisza, ale nawet nie patrzyłam na Esme. Wiedziałam, że jeszcze nie utarłam jej nosa.
- 99cio procentowa szczerość to podstawa udanego związku.
Przewróciłam oczami.
- To nie jest warte ryzyka Esme. Nie chcę go stracić. Nawet jako przyjaciela.
- Więc w takim razie jest opcja piąta.
- Czyli?
- Idziesz do przodu.
Klepnęła mnie w ramię i wstała, a ja wpatrywałam się w miejsce w którym przed chwilą siedziała.
I że niby co, że niby nie próbowałam?
Musiałabym się wyprowadzić. Albo przynajmniej zmienić pracę.
I mimo, że do naszego wyjazdu pozostawały prawie trzy miesiące, ja w swoich majtkach już nosiłam pokaźnych rozmiarów kupę.
Ygh.
Gdzie jest ta opcja, gdzie można przewinąć czas, być niewidzialnym i sprawić, żebyś ty i Denise nigdy się nie poznali?
Widocznie życie to nie bajka, a mi pozostało bycie cynicznym wobec miłości i czekanie w nieskończoność, aż ktoś w końcu zniszczy ścianę mojego ślepego zaułka i pozwoli mi przejść.

wtorek, 15 września 2015

15.

20 marca 2010 - sobota

Zatrzymałam się pod małym domkiem kilka kilometrów od centrum Londynu i zgasiłam silnik. Zarzuciłam kaptur na głowę i wysiadłam z samochodu, a to samo zrobiła Esme i Ben. Wyciągnęliśmy z bagażnika duże ilości ciasta i kilka prezentów i ruszyliśmy w stronę drzwi.
Otworzyła nam moja mama, uradowana tak samo, jak za każdym razem kiedy mnie widzi.
Uściskała nas, rzuciła kilka uszczypliwych (jak zwykle) komentarzy i zaprosiła do salonu, gdzie siedziała już cała reszta.
Od kiedy nasza paczka stała się stabilna, to znaczy, że nikt od nas nie odchodził i cały czas spotykaliśmy się w tym samym gronie, moja mama traktowała nas wszystkich jak swoje własne dzieci.
Czułam się oczywiście trochę zdegradowana, bo już nie tylko ja chodziłam w swetrach robionych przez nią na drutach, przez co czułam się trochę mniej kochana, ale przywykłam do tej sytuacji.
W końcu więzi krwi ponad wszystko.
Nawet mojemu ojcu podobała się ta wataha, która często wparowywała przez drzwi do jego rodzinnego domu w brudnych, ubłoconych butach i to często bez zapowiedzi.
Przebiegłam wzrokiem po zgromadzonych i dostrzegłam ciebie, pomiędzy Denise a Ryanem. Siedziałeś taki skulony i było widać, że czujesz się nieswojo. W końcu byłeś tu pierwszy raz.
Zaśmiałam się w duchu i usiadłam obok Alana, który pożerał swój kawałek ciasta.
- Który to już? Trzeci? – szturchnęłam go łokciem, a on spojrzał na mnie i uśmiechnął się w miarę możliwości.
- Czwałty. – powiedział dumnie, a ja parsknęłam śmiechem.
Moja mama chwyciła pilot leżący obok mnie i z wielką gracją wyłączyła telewizor.
- Ej! – oburzył się mój ojciec. – Jak śmiesz? Arsenal miał właśnie podbramkową sytuację, nie widziałem takiego rozegrania od ’84-ego!
- Tego z 84’-ego też nie widziałeś. – odburknęła pod nosem moja mama, a wszyscy oprócz mojego ojca się zaśmiali.
Mój staruszek może i był po 50-siątce, ale jego zdrowie powoli zaczynało podupadać.
Często o czymś zapominał, jak się coś do niego mówiło, to trzeba było mówić trzy tony głośniej, no i nosił na nosie denka od słoików.
Prawie dosłownie.
Zjedliśmy obiad, i z minuty na minuty zaczynało się robić coraz bardziej wesoło. Ojciec otworzył butelkę swojej ulubionej whiskey i częstował każdego, nawet jeśli nie pamiętał ich imion.
Zauważyłam, że zaczynałeś czuć się coraz bardziej swobodnie.
- Ariana, chodź pomóż mi z ciastem! – zawołała moja mama.
Podniosłam się i poczłapałam do kuchni.
Wyciągnęłam z szafki paterę i położyłam ją obok mojej staruszki, która kroiła sernik.
Spojrzałam na nią uważnie ale ta ze stoickim spokojem wpatrywała się w deskę.
Przewróciłam oczami i plecami oparłam się o blat.
- No dawaj, strzelaj.
Przestała kroić, spojrzała na mnie, zmrużyła oczy i pokręciła głową.
Wiedziałam, że zawołała mnie do siebie tylko z jednego powodu : Przepytywanka.
Zawsze tak było.
- Mamoooo… - marudziłam.
- No dobra, dobra. – odłożyła nóż, ściągnęła ścierkę z ramienia i usiadła przy kuchennym stole. – Kto to ten Zayn?
Wiedziałam.
- Chłopak Denise. – wzruszyłam ramionami.
W głowie miałam tylko jedną myśl : odpowiedzieć szybko i zwięźle na zadane pytania i stąd wyjść.
- Ile ma lat?
- Tyle co ja.
- A co robi?
- Pracuje w tej samej gazecie co ja, tylko że jest grafikiem.
- To dlaczego nie jest twoim chłopakiem, skoro razem pracujecie?
Spojrzałam na nią z wyrzutem.
- Mamo!
- Żartowałam, uspokój się. – przewróciła oczami, a ja miałam ochotę głośno się zaśmiać.
Zawsze to tak śmiesznie, teatralnie robiła.
Odwróciłam się i zaczęłam nakładać ciasto na paterę, a sekundę później moja mama stanęła obok mnie.
Spojrzałam na nią ukradkiem i westchnęłam.
- Muszę ci coś powiedzieć.
Jej przerażony wyraz twarzy nieco mnie rozbawił, jednak nie dałam po sobie tego poznać.
- Napisałam książkę.
Odetchnęła z ulgą i zamknęła na chwilę oczy. Teraz nie wytrzymałam i zaśmiałam się pod nosem.
- Esme znalazła ją w mojej skrytce i wysłała do wydawnictwa.
- Więc… co?
- Więc teraz muszę czekać na odpowiedź, czy ją wydają, czy nie.
- Skąd ty wzięłaś na to pieniądze? – spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Sprzedałam trochę kokainy.. – powiedziałam niewinnie, a ona walnęła mnie w ramię. - Trochę się uzbierało, ale większość tak naprawdę załatwiła Esme, ale nie chce powiedzieć mi skąd je wzięła.
- Może obrabowała bank. – palnęła moja mama, a ja wybuchłam śmiechem.
Usłyszałam odchrząknięcie i spojrzałam w stronę drzwi.
Stałeś, taki skruszony i nieśmiały, patrząc na mnie wystraszonym wzrokiem. Skinąłeś głową do mojej mamy i gestem pokazałeś mi, że musimy porozmawiać.
Wytarłam ręce o ścierkę, poklepałam mamę po ramieniu i poszłam z tobą w stronę innego pokoju.
Spojrzałam na ciebie pytająco.
- Muszę zapalić.
Zaśmiałam się cicho i zobaczyłam, jak moja mama wychodzi z kuchni i patrzy w naszą stronę.
- Powiem Denise, że poszłaś oprowadzić go po domu. – machnęła na nas ręką i poszła do salonu.
Odwróciłam się w stronę schodów, a ty poszedłeś za mną.
Weszliśmy do pokoju, który kiedyś należał do mnie, a potem wyszliśmy na balkon.
Nie odzywaliśmy się do siebie.
Bolało mnie to, że naszą naprawdę bliską relację popsuła jakaś jedna chwila, w której zatraciliśmy się bez pamięci, nietrzeźwi jak podczas pierwszej imprezy sylwestrowej.
I przeklinałam się w duchu, bo te konsekwencje, którymi miałam się nie przejmować, zapukały do moich drzwi i na stałe zagościły w moim życiu.
Bez precedensów, nawet brudne buty położyły na moim stoliku kawowym w salonie.
I głośno śmiały się za każdym razem, kiedy wspominałam tą przeklętą domówkę.
No bo jak mogłam tego nie wspominać?
Takiej chwili uniesienia nie przeżyłam chyba nigdy w życiu.
I za każdym zasranym razem, kiedy na ciebie patrzyłam, miałam ochotę rzucić ci się w ramiona, położyć ręce na twoim ciele i całować cię, jakby świat nigdy nie miał się skończyć.
To uczucie było niemal wyniszczające.
Czułam, że powoli staję się uczuciowym wrakiem.
I powodem byłeś ty.
Ale byłeś też na to lekarstwem.
Ten ślepy zaułek do którego trafiłam zdawał się naprawdę nie mieć wyjścia.

poniedziałek, 14 września 2015

14.

6 marca 2010 - sobota

Stresowałam się cały dzień. Przez cały dzień bolał mnie brzuch, bałam się zjeść, żeby później nie wymiotować, nie poszłam spać, by zrobiło mi się lepiej, bo nie chciałam mieć odbitej poduszki na twarzy. Co chwilę chodziłam do toalety. Ze stresu nawet wpadłabym pod samochód. Co chwilę zerkałam na zegarek i odliczałam, ile czasu mi zostało. Próbowałam nawet śmiać się na siłę, byle by tylko się rozluźnić.
Na próżno.
I kiedy zobaczyłam jak do mnie podchodzisz, wszystko uderzyło we mnie dwukrotnie. Serce miałam tak ciężkie, że powinnam dostać jakąś nagrodę za udźwignięcie tak wielkiego ciężaru. Kolan nie czułam w ogóle, żołądek wyginał mi się na wszystkie strony, a w gardle miałam tak sucho, jak w noworoczny poranek.
Uderzyło we mnie jeszcze to, jaki jesteś. Wysoki, niczym się nie przejmujący, przystojny i wiecznie uśmiechnięty.
Spojrzałeś tylko na mnie znacząco, a kiedy nasze kroki się zrównały, nie powiedziałeś nic.
Szliśmy przez park, w niezręcznej ciszy, dopóki nie pokazałeś gestem, żebyśmy usiedli na wolnej ławce, gdzieś w zaciszu drzew.
Westchnąłeś.
Pokręciłeś głową.
Parsknąłeś śmiechem.
- Niewyobrażalnie głupia sytuacja. Nawet nie wiem, od czego zacząć.
Cóż, ja też nie wiedziałam.
- Ogólnie, to ja od ciebie nic nie chcę, ale..
- No ja od ciebie też nie. – wciąłeś mi się w słowo.
Spojrzałam na ciebie uważnie. Patrzyłeś gdzieś przed siebie, na twarzy jak zwykle mając ten swój firmowy uśmiech.
Jezu, kochałam twoją markę.
- Ale chłopak, który ode mnie nic nie chce, nawet po pijaku by mnie nie pocałował. – powiedziałam cicho, bawiąc się paskiem od torebki.
Spojrzałeś na mnie i uśmiechnąłeś się jeszcze szerzej. Głośno wypuściłeś powietrze przez nos i wyprostowałeś się.
- Dziewczyna, która ode mnie nic nie chce, nawet po pijaku nie odwzajemniłaby mojego pocałunku.
Uderzyło to we mnie dopiero po chwili. Uniosłam wzrok, patrząc na ciebie zszokowana. Z trudem przełknęłam ślinę.
Nie wiedziałam jak dalej poprowadzić tą rozmowę. Przyszło mi do głowy, żeby pograć w otwarte karty, ale to oczywiste, że skończę z kolejną porażką na koncie. Dlatego zawsze kiedy gram w karty, zasłaniam się jak mogę.
Teraz już nic nie miało sensu.
Ślepy zaułek – kolejny, znienawidzony, nieoczekiwany w żadnym stopniu.
Denerwowała mnie ta nasza zabawa. Jedno dotykało drugie w plecy i udawało, że nic nie zrobiło, więc to drugie dotykało pierwsze i udawało, że to nie ono.
Jak dzieci.
Strasznie mąciłeś mi w głowie. To naprawdę było przerażające.
- Nie chcę komplikować ci życia. Masz dziewczynę, nie powinnam się wtrącać, ale jednak głupio mi, że to zrobiłam. I przepraszam za to.
- Nie chcę, żebyś brała całą winę na siebie, bo obydwoje jesteśmy tu winni. Ja bym chyba chciał, żebyśmy taktowali to, jakby to się nigdy nie wydarzyło. Po prostu… możemy o tym zapomnieć? – splotłeś dłonie na swoich kolanach i spojrzałeś na mnie w tym samym momencie, w którym ja popatrzyłam na ciebie.
Jak zwykle – uśmiechnięty.
Pokiwałam dynamicznie głową.
- Po prostu kumple. – powiedziałeś.
A ja pomyślałam, czy czasem przeczytałeś mój list.

czwartek, 10 września 2015

13.

5 marca 2010 - piątek

Piątek. Wiało, padało, zimno jak cholera. Zajeżdżało listopadem.
Strasznie nie chciało mi się wstawać i iść do pracy.
Ale najbardziej dobijał mnie fakt, że musiałam iść dzisiaj do ciebie i do Denise na parapetówkę, bo w końcu przeprowadziliście się do nowego mieszkania.
Tak naprawdę to była parapetówka połączona z imprezą-niespodzianką.
Miałeś dzisiaj urodziny.
Napisałam ci nawet list, ale i tak leżał głęboko schowany pod luźną deską w podłodze w moim pokoju.
Cały czas miałam wątpliwości, czy ci go dać.
Wyszłam z windy i zobaczyłam ludzi w śmiesznych czapkach, nadmuchujących balony i inne takie.
Zmarszczyłam czoło.
Cza było od razu bankiet mu wystawić, a nie.
O moich urodzinach nigdy nikt nie pamiętał.
Ty byłeś gwiazdą, no tak.
Nie zdziwiłabym się, gdyby kazali mi napisać o tobie artykuł.
- Ariana. – przywitała się ze mną szefowa. – Masz dzisiaj jedno proste zadanie.
Uniosłam brew, skinając głową, żeby kontynuowała.
- Masz tryskać energią. Nie możesz zepsuć tego dnia.
Zmarszczyłam czoło.
Przepraszam, co?
- Jasne. – mruknęłam z wielkim, sztucznym uśmiechem i polazłam do swojego biura.

- Ariana? – usłyszałam twój głos, więc uniosłam głowę.
Stałeś w drzwiach, rozglądając się po pomieszczeniu, a kiedy mnie zauważyłeś, odetchnąłeś z ulgą.
Był tort, był szampan, było sto lat. Byłeś strasznie zmieszany, kiedy wszyscy krzyknęli „Wszystkiego najlepszego, Zayn!” kiedy wysiadłeś z windy.
A ja, tak jak obiecałam, nie zdejmowałam sztucznego uśmiechu z twarzy. No dobra, kiedy cię zobaczyłam uśmiechnęłam się szczerze, ale to był tylko moment.
Ale przynajmniej głośno zaśpiewałam ci „sto lat”. Potem szybko uciekłam do biura.
- Jezu, wszędzie cię szukałem. – powiedziałeś, podchodząc do mnie.
Zmarszczyłam czoło.
No ja też cię szukałam, jakoś całe życie, i zobacz, jak to dupnie wygląda.
Siedzę w okularach za komputerem, pisząc swoje bzdury, patrząc, jaki szczęśliwy jesteś z inną dziewczyną.
Żałosne.
- Coś się stało? – zapytałam zmartwiona.
- Nie, nie.. – uśmiechnąłeś się do mnie, a przeogromna ulga zalała moje ciało.
Całe szczęście, nie lubiłam, gdy coś było nie po twojej myśli.
- Masz może pożyczyć papierosa? – zapytałeś z niewinnym uśmiechem.
Zaśmiałam się głośno.
- Szukałeś mnie po całym biurze, bo chcesz fajkę? Nie mogłeś pożyczyć od kogoś innego? – zapytałam, unosząc brew.
- Ale wszyscy palą mentole, a wiesz, że ja lubię tylko te nasze.
Nasze.
O żesz jasna cholera, czy ty mi się właśnie oświadczyłeś?
Sięgnęłam do torebki, wyciągając paczkę papierosów.
- Ale chodź zapalić ze mną.
Zastygłam, z ręką wyciągniętą w twoją stronę, z miną pełną zdezorientowania.
Uśmiechałeś się tak pięknie.
- I jak się czuje nasz solenizant? – zapytałam, już na balkonie, próbując jakoś zagaić rozmowę.
Bo od pięciu minut stałeś jak kołek, gapiąc się w podłogę z tą tajemniczą miną, zawzięcie o czymś myśląc.
Wzruszyłeś tylko ramionami.
- Chyba do dupy.
Zmarszczyłam czoło.
- Dlaczego?
- Bo na coś liczyłem.
Oj uwierz, też na coś liczyłam, ale to było raczej niemożliwe, żebyś mnie teraz pocałował.
- Na co dokładnie?
Wyrzuciłeś peta i stanąłeś naprzeciw mnie, przyglądając mi się uważnie.
- Myślałem, że od ciebie dostanę coś specjalnego.
Uniosłam brew, zdziwiona.
Mam ci się rzucić na szyję z wyznaniem dozgonnej miłości, czy jak?
- To znaczy?
Znów wzruszyłeś ramionami.
- No nie wiem, cokolwiek. Mam dziś urodziny.
Przecież wiem, nie jestem tępa.
- Dzień się jeszcze nie skończył. – odpowiedziałam wymijająco, gasząc papierosa w popielniczce.
Odwróciłam się, z zamiarem pójścia do środka, jednak ty stałeś w miejscu, z przymrużonymi oczami, przypatrując mi się uważnie.
Stałeś metr ode mnie.
- No co?
Spuściłeś głowę, z jakimś dziwnym uśmiechem i wiedziałam, że chcesz coś powiedzieć.
- No nic.
Nie wiedziałam co mam zrobić, więc wyminęłam cię, chcąc wrócić do pracy.
Chwyciłeś mnie jednak za nadgarstek, więc przystanęłam, patrząc na ciebie z pytającą miną.
Wciąż miałeś na twarzy dziwny uśmiech.
- Mogę chociaż dostać urodzinowego… przytulaska? – zawahałeś się i byłam w stu procentach pewna, że pomyślałeś o słowie „buziak”.
Chłopie, mogłabym oddać ci całą siebie w każdej chwili, nie musiałbyś nawet prosić.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, a ty rozłożyłeś ramiona, chwilę później mnie w nich chowając.
Westchnąłeś.
- Wszystkiego najlepszego Zayn. – szepnęłam ci wprost do ucha i wyczułam, jak delikatnie drgnąłeś.
Uwielbiałam wywoływać w tobie jakąkolwiek emocję.
Czułam wtedy taką niezachwianą więź, która umacniała się z każdym, najkrótszym i najmniejszym momentem spędzonym razem.
Miałam nadzieję, że tej więzi nie rozerwie nic i że będzie trwała wiecznie.
Nie wiedziałam, ale ty też miałeś taką nadzieję.

- Gotowa? – zapytała Esme, stojąc w progu mojego pokoju, ubierając jeszcze kolczyki.
Stałam przy lustrze, z dość niezadowoloną miną, a kiedy usłyszałam jej głos, obróciłam głowę przez ramię i się skrzywiłam.
Esme zastygła bez ruchu.
- Coś nie tak? – zapytała zmartwiona.
Znów spojrzałam na swoje odbicie z zniesmaczoną miną.
- Nie wiem czy chce mi się tam iść.
Moja przyjaciółka podeszła do mnie natychmiast i położyła dłoń na moim ramieniu.
Stałyśmy tak chwilę, aż w końcu spuściłam wzrok na swoje stopy.
- A tak naprawdę? Powiesz mi, co cię gryzie, czy mam snuć przypuszczenia?
Wzruszyłam ramionami.
Nie wiedziałam, czy chcę, żeby Esme dowiedziała się o wszystkim co od lipca działo się w mojej głowie.
Usłyszałam jej ciche westchnięcie, więc spojrzałam na jej odbicie.
- Chyba wiem, co czujesz. Albo przynajmniej się domyślam.
Zmarszczyłam czoło i odwróciłam się w jej stronę.
- No, więc co? – dopytywałam.
- Chyba wiem, o kim mówiłaś nam wtedy, w kawiarni, kiedy mówiłaś że jesteś zakochana. Wtedy, kiedy Denise przedstawiła nam Zayna.
Jasna cholera, jak ona to…
- Dawno zauważyłaś? – zapytałam.
Byłam przerażona jak nie wiem co.
Kiwnęła głową.
- Od razu.
- Dlaczego się nie przyznawałaś? – uniosłam brew, a ona chwyciła mnie za dłonie.
- Dlaczego ty się nie przyznawałaś? Nigdy nie pisnęłaś ani słówka, a od wakacji widzę, jak to cię zżera. Wiesz, że możesz pogadać ze mną o wszystkim. – zrobiła pauzę. – A zamiast tego, napisałaś książkę. Wiem, że jest o nim. – spojrzała na mnie znacząco.
No kuźwa wróżka.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
Nie wiedziałam, jak mam się zachować.
- Jeśli Denise się dowie…
- Nie dowie się, jest zbyt ślepa. – przerwała mi, uśmiechając się pocieszająco.
- Nie wiem, co ja mam robić… - mruknęłam ze zrezygnowaniem.
- Chyba trochę nie sprawiedliwe odbijać chłopaka swojej przyjaciółce, co? – zapytała ze śmiechem. – Ale powiem ci jedno. Widzę, jak on się powoli dusi. Widzę, że ona zaczyna wchodzić mu na głowę, to nie potrwa długo. Jedyne, co możesz zrobić, to czekać. – puściła moje dłonie i ruszyła w kierunku wyjścia z pokoju.
Przystanęła jedynie w progu i spojrzała na mnie przez ramię.
- Widzę też, że powoli się w tobie zatapia.
Uniosłam głowę, patrząc na jej zadziorny uśmiech.
Zrobiło mi się niesamowicie gorąco.
Zayn? Zatapia? We mnie?
Pokręciłam głową, patrząc na moją skrytkę pod podłogą.
- Idziesz? – usłyszałam głos Esme z korytarza.
Kucnęłam i przesunęłam deskę najciszej jak mogłam, wyciągając z dziury małą, czystą kopertę.
Macałam ją w dłoniach z szerokim uśmiechem.
- Idę.
Idę zatopić tego Titanica do końca.


Zaraz zwymiotuję.
Denise wisiała dzisiaj na twojej szyi jak małpka kapucynka na jakimś drzewie.
No masakra.
A ty dawałeś jej krótkie pocałunki w policzek, mając nadzieję, że da ci spokój i specjalnie ignorowałeś ją, pochłaniając się rozmową z kimkolwiek, pijąc swojego drinka.
Esme i Alan mieli za 5 minut wnieść tort i prezent od nas wszystkich.
A ja stałam, w progu otwartego balkonu, tylko czekając aż chłodne marcowe powietrze dopadnie mnie swoimi obślizgłymi łapami, dając mi gorączkę, katar i bolące gardło.
Przynajmniej miałabym wolne od pracy.
Znów spojrzałam w twoją stronę, akurat jak wasze usta się stykały. Pocałowałeś ją dłużej niż zwykle i dużo, dużo czulej.
Spuściłam głowę.
To jest żenujące, dobijające, tragiczne, a boli przynajmniej tak, jakby cięli mnie na kawałki jakimś laserem.
Nie mogłam już dłużej tego wytrzymać.
Sięgnęłam po stojącą samotnie butelkę wódki i wypiłam z gwinta kilka łyków.
Najebie się.
A co mi.
Musi mi w końcu przestać zależeć, a alkohol to chyba jedyne rozwiązanie.
Skrzywiłam się, odkaszlnęłam i wytarłam usta dłonią.
Ktoś zabrał mi butelkę z ręki, więc spojrzałam w górę.
Patrzyłeś na mnie groźnie, byłeś zdenerwowany, jakbym właśnie zrobiła coś niedozwolonego.
Patrzyłeś na mnie jak na swoją córkę, która nabroiła.
- Co ty odpierdalasz?! – wyszeptałeś tak twardo, że normalnie bym się przestraszyła.
Nie tym razem.
Wzruszyłam arogancko ramionami.
Chyba naprawdę przyszedł czas wysiedlenia cię z mojej głowy.
Chwyciłeś mnie za nadgarstek, pociągając w dół, mocno, tak, że musiałam zrobić krok w twoją stronę, potykając się nieznacznie.
- Ała! – syknęłam cicho.
Nie chciałam zwracać na siebie uwagi, ludzi było sporo.
- Ariana, nie denerwuj mnie. – warknąłeś przez zaciśnięte zęby.
- To ty mnie nie denerwuj. Podchodzisz do mnie i się do mnie drzesz. O co ci w ogóle chodzi, co? – zapytałam, unosząc brew.
Byłam poirytowana.
- O co mi chodzi? Jak to o co mi chodzi?! O ciebie mi chodzi! – powiedziałeś głośniej niż dotychczas.
- Nie rozumiem twojej puenty.
Westchnąłeś głośno, ze zrezygnowaniem unosząc głowę do góry.
- Chodzi mi o to, że..
- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam!
Całe kurwa szczęście!
Odwróciłeś się ze zdziwioną miną, chwilę później trzymając się dłonią za czoło.
Odeszłam od ciebie kilka kroków, a kiedy skończyliśmy śpiewać, krzyknąłeś:
- Wiedziałem, że coś kombinujecie!
Alan zaśmiał się gromko i razem z Ryanem podnieśli cię na rękach.
Twój gniew zniknął wraz z mrugnięciem oka.
Kiedy cię puścili, Denise znów uwiesiła się na twoje szyi, a ja powróciłam na swoje poprzednie miejsce, spędzając czas z moją towarzyszką, która nie za wiele mówiła.
W końcu była tylko pustą, szklaną butelką po wódce.

Zbliżała się jakoś północ, ja wychlałam tej wódki jakoś chyba z litr i dalej myślałam dość trzeźwo.
Chyba włączyła mi się ochronka na alkohol.
Denise smacznie drzemała na fotelu, najebana jak nastolatka na pierwszej imprezie, ty dalej zabawiałeś gości, chociaż duża część z nich już wyszła.
Chwyciłam torebkę i wyszłam na balkon.
Odpaliłam papierosa, chowając się na obłokiem dymu. Kiedy zniknął, pojawiłeś się ty.
- Co tam? – zagadałeś i usiadłeś na krześle, proponując gestem, żebym usiadła ci na kolanach.
Ryzykownie.
Pokręciłam głową, patrząc gdzieś w bok.
- Jesteś zła? – zapytałeś.
Znów pokręciłam głową.
- Ariana… - powiedziałeś marudnym tonem.
Spojrzałam na ciebie ze złością i zmarszczonym czołem, ale kiedy ujrzałam żal w twoich oczach, natychmiast wszystko ze mnie uszło.
- Przepraszam za wcześniej. – powiedziałeś cicho, wlepiając we mnie te swoje brązowe oczka.
Ja pitole, nie mogę tak.
Jesteś zbyt piękny, bym mogła sobie odpuścić.
Spuściłam głowę.
- Nic się nie stało.
- Naciskałem, bo nigdy nie pijesz bez powodu. Zawsze chcesz się upić, żeby o czymś zapomnieć, a ostatnio do niczego mi się nie przyznawałaś, więc stwierdziłem, że mam prawo wiedzieć, co to takiego. Przepraszam tylko za tą złość.
Co wy dzisiaj wszyscy, czytacie w myślach?!
Chwyciłam się za torebkę, gładząc ją kciukiem.
List.
Przegryzłam wargę.
- Co specjalnego chciałeś ode mnie dostać? Szczerze. – spojrzałam na ciebie z twarzą pełną nadziei.
Zmarszczyłeś brwi.
- Co?
- Dzisiaj w pracy powiedziałeś, że liczyłeś na coś ode mnie, na coś specjalnego. Co dokładnie miałeś na myśli? – naciskałam.
Wyrzuciłam peta, a ty wstałeś i podszedłeś do mnie. Położyłeś dłonie na barierce w ten sposób, że byłam w pułapce.
Nie miałam jak uciec.
Wlepiałeś we mnie jeszcze te swoje czekoladowe oczy i uśmiechałeś się jakoś dziwnie, tak, jak dzisiaj rano.
- Miałem nadzieję, że się przyznasz. – powiedziałeś.
Jasna cholera, te twoje długie rzęsy, ten twój zniewalający uśmiech, ten błysk w oku, ten trzydniowy zarost, ta twoja perfekcja…
- Do czego? – zmarszczyłam czoło.
Jeszcze nigdy nie miałam takiej chęci cię pocałować, musiałam natychmiast zająć czymś ręce, więc bardzo mądrze położyłam je na twoim torsie.
Ja pierdole, ale bym z tobą legła.
- Ariana, ja wiem.
- Nie mów półsłówkami. Co niby wiesz? – uniosłam brew, powoli gubiąc się w tym wszystkim.
Dlaczego byłeś tak blisko?!
- Wiem, że jesteś zakochana.
Co wy do cholery macie w tych swoich głowach?!
Przełknęłam ślinę i czułam, jak tracę czucie w nogach. Krew całkowicie odpłynęła mi z twarzy.
A ty tylko uśmiechałeś się zadziornie, ale twój wzrok nie był wbity w moje oczy, a w usta.
Wyprostowałeś się, zabrałeś ręce z barierki i chwyciłeś moją twarz w dłonie.
Marzyłam o tej chwili od bardzo dawna.
Zbliżałeś się coraz szybciej, choć robiłeś to naprawdę wolno.
Nie obchodziły mnie konsekwencje.
Ciebie widocznie też nie.
A kiedy w końcu nasze usta się musnęły, myślałam, że moje serce wyrąbie dziurę w mojej piersi i samo zacznie cię całować.
Przymknęłam oczy, znów czując twoje miękkie usta.
Jasna cholera, ale byłam w tobie zakochana.
Ta chwila była tak magiczna, że nigdy nie chciałam jej przerywać.
Całując cię, zakochiwałam się w tobie o sto razy bardziej, niż sekundę wcześniej.
Pogłębiłeś pocałunek i już wtedy wiedziałam, że musisz być mój.
Przestałeś i oparłeś swoje czoło o moje, biorąc głęboki oddech.
Brakowało mi słów, tobie widocznie też.
Uśmiechnąłeś się tylko i spojrzałeś na mnie, nie odrywając czoła.
- Nie zasnę dzisiaj przez ciebie. – powiedziałeś i zaśmiałeś się cicho, a ja pokochałam cię jeszcze bardziej.
Jak to możliwe?!
Po kryjomu wyciągnęłam z torebki kopertę i włożyłam ci ją za pasek u spodni.
Zmarszczyłeś czoło, zadając mi nieme pytanie.
- Przeczytaj to na trzeźwo. To mój specjalny prezent.
Oderwałeś się ode mnie, przypatrując mi się uważnie z troską.
- Ari, to ty sama w sobie jesteś najlepszym prezentem. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego. – wyszeptałeś cicho, gładząc mój policzek kciukiem.
I właśnie w tamtej chwili nie byłam już tylko w tobie zakochana.
Kochałam cię jak wariatka.

poniedziałek, 7 września 2015

12.

26 lutego 2010 - piątek

- Brrr, jak zimno! – marudziła Denise, kiedy przekroczyłyśmy próg galerii handlowej.
Przewróciłam oczami i ściągnęłam szalik chowając go do torebki.
To cza było zostać w domu, a nie wymyślać jakieś zakupy.
- Gdzie chcesz iść najpierw? – spojrzałam na nią z oczekiwaniem, kiedy chuchała w swoje dłonie. – Co planujesz w ogóle kupić? – zapytałam, ze zmarszczonym czołem.
Jej policzki oblały się rumieńcem i zastanawiałam się, czy to przez chłód, czy z powodu mojego pytania.
Przełknęła ślinę i z zakłopotaniem spojrzała na swoje ośnieżone buty.
No dalej, wykrztuś to, nie mam całego dnia.
- Eeem… Potrzebuję jakiejś seksownej bielizny.
Przystanęłam na chwilę i odkaszlnęłam.
Jasna cholera.
To nie mogła wziąć Esme? Gówno się znam na tych kobiecych koronkach.
- Oh.. – wydusiłam i spojrzałam na plan galerii. – Na drugim piętrze coś jest. – mruknęłam.
Kiwnęła głową i ruszyłyśmy, a ja w myślach błagałam, żebyśmy wyrobiły się chociaż do jutra.

***

-Ariana! – usłyszałam cichy krzyk Denise i podniosłam się z krzesła z wielką niechęcią.
Zaraz zwariuję.
Ileż można wybierać głupi stanik!
Zerknęłam na zegarek.
Ah, no tak, tylko dwie godziny, przecież to tak mało czasu.
- No? – mruknęłam, podchodząc do jej kabiny.
- No wejdźże. – usłyszałam jej szept i pchnęłam drzwi.
Denise wdzięczyła się przed lustrem jak jakaś królewna przed balem w nowo uszytej sukni.
Miała na sobie czarny stanik, z różowymi wstawkami.
W końcu wybrała coś ładnego.
- I co? – spojrzała na mnie w lustrze. – Po twojej minie widzę, że ci się podoba. – stwierdziła z uśmiechem.
- No bo jest niezły. – powiedziałam, unikając jej kontaktu wzrokowego.
- Myślisz, że Zaynowi się spodoba?
Co?
Zbiła mnie tym pytaniem z tropu i poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. Spojrzałam tym razem na nią, upewniając się, że to nie był żart. Zmarszczyła czoło.
- Coś nie tak? Zbladłaś. – odwróciła się w moją stronę, przyglądając mi się uważnie, a ja tępo wpatrywałam się w jej duże cycki.
Cholera, chciałabym takie.
Swoją drogą co to za rozmiar? De? E?
Ah, kij w to.
- Kupujesz stanik dla niego? – uniosłam brew, patrząc na nią uważnie.
Uśmiechnęła się jak mała dziewczynka.
Wróć.
Jak głupia nastolatka.
- No tak, z okazji naszej rocznicy.
To rzeczy, które chronią twoje cycki, kupuje się dzisiaj dla facetów? Czyj to wymysł?
- Jakiej rocznicy? – zmarszczyłam czoło, po raz chyba setny w dzisiejszym dniu.
- Za tydzień mija rok, odkąd się poznaliśmy.
Co to za głupota.
Teraz takie rzeczy się świętuje? Rok od poznania się, rok od pierwszego spojrzenia sobie w oczy, rok od pierwszego dotknięcia, rok od pierwszego, wspólnie nawiązanego tematu, rok od pierwszego pocałunku, przytulenia, kolacji, śniadania, obiadu, podwieczorku, wtopy, udanego wieczoru, rok od..
- Ari?
Ludzie wymyślają takie gówna, że to się w głowie nie mieści.
- Sory, zamyśliłam się. Powinno mu się spodobać.
Jasne, skąd ja do cholery mam znać twój gust?
Wyszłam z jej kabiny i znów usiadłam na tym wygodnym krześle.
A kiedy Denise stała przy kasie, zdałam sobie sprawę, co właśnie miało miejsce.
Wybierałam twojej dziewczynie stanik. Stanik, na który miałeś patrzeć, którego miałeś dotykać, na którego miałeś patrzeć z pożądaniem, kiedy ściągnie bluzkę.
Strasznie zakuło mnie w sercu, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, że wasz związek to nie tylko status. Zakuło mnie w sercu, bo wyobraziłam sobie waszą strefę intymną, która przecież musiała istnieć.
I jeszcze bardziej znienawidziłam przez to Denise, że dała mi powód.
Powód, dla którego chciałam mieć cię jeszcze bardziej.
Ale znienawidziłam ją jeszcze dlatego, że to tak strasznie bolało.

sobota, 5 września 2015

11.

8 lutego 2010. - poniedziałek

Siedziałam pod grubym kocem, z moim małym kotkiem Filipem na kolanach i oglądałam jakieś przypadkowe programy przyrodnicze na BBC, kiedy dzwonek do drzwi zaczął dzwonić jak szalony.
Ktoś dobijał się do drzwi jakby na korytarzu się paliło. Co najmniej.
Zwlekłam się z kanapy z wielkim grymasem na twarzy i udałam się w stronę wejścia.
- Spokojnie, przecież idę! – krzyknęłam.
Otworzyłam drzwi a ty natychmiast przez nie wszedłeś… albo wparowałeś. Chodziłeś w kółko, trzymając się za czoło.
Przekręciłam zamek w drzwiach i odwróciłam się w twoją stronę. Stałeś metr ode mnie i wpatrywałeś się we mnie jakbyśmy nie widzieli się co najmniej trzy miesiące.
- Co jest? – zapytałam, nie kryjąc swojego zaskoczenia.
- Denise oznajmiła dzisiaj, że chce razem zamieszkać.
Zamurowało mnie.
- Co? – wyksztusiłam.
- Boże, Ari, nie wiem co mam robić… - złapałeś się za głowę, błądząc wzrokiem po podłodze.
Zabrałam resztki swojej poobijanej duszy i podeszłam do ciebie.
- Chodź, napijesz się czegoś. – poklepałam cię po plecach, a ty spojrzałeś na mnie spod byka.
- Co? – parsknąłeś śmiechem, jakbym powiedziała coś najbardziej niedorzecznego na świecie.
- No dobra, chodź zapalić. – odburknęłam, chwytając swoją kurtkę.
Staliśmy w ciszy na balkonie opierając się o barierkę. Patrzyłam na ciebie ukradkiem, kiedy ty wpatrywałeś się w samochody jadące pod nami. Splunąłeś i wziąłeś ogromny zamach, wyrzucając papierosa daleko przed siebie.
Oparłeś ręce na biodrach i pokręciłeś głową.
- Cholera jasna. – mruknąłeś pod nosem, przegryzając wargę ze zrezygnowania.
I wtedy zobaczyłam ten ból w twoich oczach.
- Kiedy ci to powiedziała? – zapytałam, nie patrząc już na ciebie.
Nie chciałam przypadkowo się popłakać, jeszcze wyszło by coś na jaw.
- Jakieś pół godziny temu. – powiedziałeś jakby to było oczywiste.
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na ciebie.
- Jak to?
- No tak to.
- A co jej powiedziałeś?
- Nic. Uciekłem i przyjechałem do ciebie. – wzruszyłeś ramionami.
Parsknęłam śmiechem.
Kobieta zakochana po uszy wyznaje swojemu facetowi, że chciałaby z nim zamieszkać a on bez słowa ucieka.
Już wyobrażam sobie co teraz Denise sobie myśli. Pewnie wypłakuje oczy w swój ulubiony kocyk i poduszkę.
- Tak po prostu uciekłeś? – zapytałam, kryjąc rozbawienie.
- Nie no… powiedziałem, że muszę się zastanowić i uciekłem.
Pokręciłam głową.
- Więc co zamierzasz zrobić? – zapytałam i wrzuciłam peta do popielniczki.
- Nie wiem. Myślałem, że ty mi powiesz.
Spojrzałam na ciebie, a ty patrzyłeś na mnie z takim wyczekiwaniem, jakbym była ostatnim dawcą szpiku kostnego na świecie i tylko ja mogłam cię uratować.
Niestety, nawet gdybym chciała, nie mogłabym.
Byłam zbyt wielką egoistką.
- Zayn, to twoje życie i…
- Nie, nie chcę słuchać, że to moja decyzja i tylko ja wiem co czuję. O to chodzi, że nie wiem, a zdaje się, że to ty znasz mnie lepiej niż ja sam. – powiedziałeś ze zirytowaniem.
Westchnęłam i poparzyłam na swoje buty.
Minęła chwila, a w mojej głowie zaczęło wszystko buzować.
- Kochasz ją? – zapytałam, patrząc na ciebie.
Wzruszyłeś ramionami.
- No tak.
- Więc dlaczego tak się boisz?
Otworzyłeś buzię, by za moment znów ją zamknąć. Zmarszczyłeś brwi i podrapałeś się po czole.
- Nie wiem. O to chodzi, że nie wiem czego chcę. Teoretycznie ją kocham, bo jest niesamowita, a ja czuję się przy niej jak najszczęśliwszy człowiek na świecie. – powiedziałeś, a wzrok miałeś wbity w kafelki.
Przełknęłam ślinę. To wcale nie bolało. To piekło jak cholera.
- Ale praktycznie… Nie chcę się jeszcze pakować w coś poważnego.
Zagryzłam wargę.
- Przecież nie idziecie od razu pod ołtarz, to tylko mieszkanie razem. – palnęłam, a ty popatrzyłeś na mnie spod byka.
- Tylko mieszkanie razem? Kotuń, ona zaraz będzie chciała się ustatkować, będzie oczekiwała ode mnie rzeczy, które nie jestem w stanie jej dać. Będzie chciała mieć dziecko, będzie chciała, żebym przed nią klękał z pierścionkiem, będzie chciała, żebym poznał najdalsze gałęzie jej rodziny. Zacznie się planowanie ślubu i zanim się obejrzę, będę miał 25 lat i jedyne, co będę miał w rękach, to nie życie, tylko osrane pieluszki.
Parsknęłam śmiechem.
Ale miałeś rację.
- Widzisz? Sam doszedłeś właśnie do swojej decyzji. Nie chcesz z nią mieszkać. Ale jak myślisz, w którą stronę pójdzie wasz związek kiedy jej odmówisz?
Popatrzyłeś na mnie ze strachem w oczach i po kilku sekundach zbliżyłeś się o krok.
- Więc muszę … ja.. ja… kurwa mać. – złapałeś się dłonią za głowę, a potem przejechałeś nią po twarzy.
Chwyciłam cię za ramię, a ty spojrzałeś na mnie z tak nieszczęśliwą miną, że miałam ochotę natychmiast się rozpłakać i błagać na kolanach, byś był mój.
- Spróbuj. Zawsze możesz się wycofać. – powiedziałam cicho, pocieszając cię małym uśmiechem.
Westchnąłeś.
- To jest twoje zdanie? – zapytałeś z grymasem na twarzy, jakbyś chciał usłyszeć co innego.
- Tak. Daj temu szansę. Szkoda zaprzepaścić to wszystko co macie i przez co przeszliście. Jeżeli potraficie ze sobą być, to po prostu bądźcie, inne rzeczy przyjdą z czasem. – puściłam twoje ramię, a ty natychmiast podszedłeś bliżej i owinąłeś mnie swoimi ramionami.
- Dzięki, Ari. – usłyszałam twój głos za moimi plecami, nie wiedząc co zrobić.
Byłam sparaliżowana, tępo patrzyłam się w przestrzeń, jak gdybym miała na oku jakąś folię.
Wyszedłeś, spokojniejszy, bardziej świadomy swojej decyzji i już nie tak bardzo przestraszony.
A ja zdałam sobie sprawę, jaką samobójczynią jestem i że to był jeden z mocniejszych ciosów w kolano. 

10.

24 grudnia 2009. - czwartek

Nie wiem jak i kiedy ten czas zleciał, ale bez wątpienia był szalony.
Twój związek z Denise nabierał rozpędu, a sytuacja między nami znacznie się rozgałęziła. Mam na myśli to, że spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, rozmawialiśmy więcej, śmialiśmy się więcej, zwierzaliśmy się więcej a nawet nasze pożegnania wyglądały inaczej. Nie było już to tylko skinięcie głową, ale obowiązkowy uścisk. Ale to dobrze, bo kochałam cię przytulać.
Esme zarządziła, że wigilię spędzamy w naszym przyjacielskim gronie i nikt nie miał prawa jej się sprzeciwić.
Dlatego teraz siedziałam w kuchni, po łokcie ubabrana w cieście… Nawet nie wiem jakim i po co.
- Jajka gotowe? – zapytała mnie Esme tym swoim kierowniczym tonem.
- A ja wiem? Ivy miała na nie patrzeć. – burknęłam pod nosem i mieszałam zawzięcie tą gęstą papkę.
Usłyszałam głośne westchnięcie i cichy plask ścierki o blat.
- Ivy! – krzyknęła Esme.
Dom wariatów.
Alan i Ryan mieli wyraźnie wyjebane, bo grali w Fifę na playstation. Na nich nigdy nie można było liczyć.
A ty i Denise jeszcze nie przyszliście.
Skończyłam to przeklęte ciasto i poszłam się umyć i przebrać.
Wyciągnęłam z szuflady rajstopy i wciągnęłam je na siebie. Ściągnęłam sukienkę z wieszaka i włożyłam ją na siebie, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę!
Podeszłam do lustra i założyłam piękny, złoty wisior.
Usłyszałam cichy gwizd, więc szybko się odwróciłam.
Stałeś oparty o mój regał z książkami i mierzyłeś mnie od stóp do głów.
- Czasami żałuję, że nie można mieć dwóch dziewczyn na raz. – zażartowałeś.
Popatrzyłam na ciebie z politowaniem i odwróciłam się z powrotem.
- Chodź tu, mój paziu niewierny. Przydaj się na coś i zapnij mi ten zamek. – powiedziałam, zbierając włosy w garść.
Zaśmiałeś się cicho i podszedłeś do mnie.
Położyłeś dłonie na moich ramionach i zerknąłeś na mnie w odbiciu w lustrze.
Uśmiechałeś się, tak zadziornie, jak gdybyś chciał mnie do czegoś zachęcić.
Zbereźniku pieprzony.
Pokręciłeś głową, kiedy pokazałam ci język i zasunąłeś delikatnie zamek od sukienki.
Usłyszałam twoje westchnięcie i zmarszczyłam czoło, patrząc na twoje odbicie w lustrze. Miałeś wbity wzrok w moje plecy i byłeś czymś wyraźnie zmartwiony.
Wziąłeś głęboki oddech i przytuliłeś mnie od tyłu, kładąc brodę na moim ramieniu.
Głupio się czułam z myślą, że Denise jest za ścianą.
Zwykle nigdy mnie tak czule nie przytulałeś.
Ale ciepło twojego ciała było tak przyjemne, że chciałam, żebyś mnie nigdy nie puszczał.
- Coś nie tak? – zapytałam, a ty tylko patrzyłeś na mnie w lustrze.
Wygramoliłam się z twojego uścisku i chwyciłam twoją twarz w dłonie, przyglądając ci się uważnie.
- Wszystko w porządku. – mruknąłeś, ale i tak byłeś wyraźnie smutny.
Cholera.
Przegryzłam wargę, a twój wzrok natychmiast powędrował na moje usta.
Przełknąłeś głośno ślinę.
Spojrzałeś w moje oczy, a pode mną ugięły się kolana.
Ta ciepła, płynąca czekolada w twoich tęczówkach gdzieś zniknęła. Teraz była zimna i gorzka. Taka sama jak wtedy, gdy Denise przedstawiła mi cię w tej kawiarni.
- Wesołych świąt, Ari. – wyszeptałeś cicho i nachyliłeś się w moją stronę.
Zamarłam i wzięłam głęboki oddech, ale ty pocałowałeś mnie tylko w policzek.

środa, 2 września 2015

9.

1 października 2009. - czwartek


- Nienawidzę szkoły. – burknęła idąca obok mnie Hayley, typowa kujonica, która zeszły semestr zdała najlepiej w historii szkoły.
- Co takiego? I kto to mówi, dostałaś dzisiaj jak zwykle milion pochwał. Hallins prawie wyznał ci dzisiaj miłość, założę się, że ma w domu ukryty ołtarzyk z twoimi zdjęciami.
Zaśmiałam się cicho. Jessica, jaka by nie była, miała rację. Nie lubiłam jej, bo puszyła się gorzej niż Paris Hilton i nawet gdy nie miała nic do powiedzenia – to i tak się odzywała.
- A ja mam dosyć tego dnia. Dobija mnie fakt, że dzisiaj pierwszy dzień ostatniego roku, a traktują nas dalej jak świeżaków i zadają milion referatów na temat niczego. No i nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę, ale jeszcze trochę i będziemy się mogły rzucić psom na pożarcie, jako świeżo upieczone studentki po dziennikarstwie.
- Ygh, chyba zacznę nie lubić pieczonych rzeczy. – skrzywiła się Jessica.
Hayley poprawiła okulary.
- Masz rację, Ariana. Czas strasznie ucieka. Starzejemy się.
Pokiwałam z głową, pchając drzwi od uczelni. Schodziłam po schodach, kiedy zorientowałam się, ze na parkingu, kilka metrów dalej, stoi twój samochód. Zmarszczyłam czoło i rozglądnęłam się dookoła, ale nigdzie cię nie zauważyłam.
- Mnie szukasz? – usłyszałam z swoimi plecami, więc od razu się odwróciłam.
Stałeś oparty o budynek, z rękami splecionymi pod klatką piersiową.
Ta czarna kurtka, którą miałeś na sobie i te okulary przeciwsłoneczne tworzyły niezły klimat badboya.
- Nie wiem, jesteś moim księciem z bajki, żebym miała cię szukać? – podniosłam brew do góry o podeszłam do ciebie.
Zaśmiałeś się cicho.
- Chyba nie, skoro nie przyjechałem karocą.
Ruszyłeś w stronę swojego auta, a ja ruszyłam zaraz za tobą.
- No a czemu przyjechałeś? – zapytałam, schodząc ze schodów.
- Bo nie chcę, żebyś szła do domu na piechotę, a z resztą mam ci coś przekazać. – powiedziałeś i otworzyłeś mi drzwi.
Zmarszczyłam czoło i przez chwilę zastanawiałam się, co to mogło być, zanim ty nie wsiadłeś do auta.
Patrzyłam na ciebie z wyczekaniem, jak zapinałeś pas i ściągałeś okulary. Złapałeś ze mną kontakt wzrokowy, a na twarzy miałeś śliczny, skromny uśmiech.
- No?
- Dostałem możliwość stażu w Stanach. Na miesiąc. – powiedziałeś, patrząc przed siebie.
Oparłam się o fotel i wbiłam wzrok w szybę.
To mi miałeś przekazać? Po co? Miałam napisać o tym artykuł czy co?
- I mówisz mi to bo? – zapytałam po chwili.
- Mówię ci to, bo potrzebują grafika i dziennikarki. – powiedziałeś z jeszcze szerszym uśmiechem.
Jezu, nienawidzę jak ktoś mówi półsłówkami!
- No i co z tego? – zapytałam znów, tym razem już trochę zirytowana.
- To z tego, że miałem możliwość wyboru tej dziennikarki. – spojrzałeś na mnie i położyłeś dłoń na mojej dłoni.- I wybrałem ciebie.
Spojrzałam na ciebie zdezorientowana.
- Jak to? Dlaczego?
- A dlaczego nie? – wzruszyłeś ramionami. – Ten straż jest dopiero w lipcu, akurat jak skończysz szkołę i w ogóle. Masz jeszcze czas, żeby się zastanowić, aczkolwiek chyba nie zniósłbym twojej odmowy.
Popatrzyłeś na mnie spod tych twoich długich rzęs i z tym uśmiechem… Miałam ochotę cię pocałować.
Przełknęłam ślinę.
- Nie wiem…
- To jest twoja odpowiedź? – zmarszczyłeś delikatnie czoło.
Kiwnęłam głową, a ty westchnąłeś i odpaliłeś silnik.
- I tak jeszcze będziesz mnie błagać na kolanach. – powiedziałeś, zaśmiałeś się cicho i ruszyłeś.

wtorek, 1 września 2015

8.

29 sierpnia 2009. - sobota

Cholerne bankiety. Nienawidzę swojej pracy.
No ale od początku.
Wakacje się skończyły, a zaczęło się ostre tyranie. To znaczy miało się dopiero zacząć. Ale jako inaugurację, czy jak kto woli – zakończenie wakacji – dyrektor naszego wspaniałego brukowca wydawał ogromny bankiet z okazji jakiegoś tam sukcesu, w którym miał swój udział nie kto inny jak Zayn Malik – aktualna perełka całej naszej ekipy.
Ludzi było z pięćset, jeśli nie więcej, każdy odwalony albo w garnitur, albo w elegancką sukienkę.
Nawet ja. Miałam na sobie coś, co kupiła mi Esme bez mojej wiadomości. O pozwoleniu nawet nie mówię.
Ale podobała mi się. Była koronkowa, na ramiączka w odcieniu pudrowego różu.
No i każdy przyszedł z parą. Oczywiście tylko nie ja.
Dlatego stałam już drugą godzinę przy bufecie, podżerając jakieś wykwintne dania i popijając wino z kieliszka, podczas gdy inni albo tańczyli, albo pili.
Nigdzie nie widziałam ani ciebie, ani Denise.
Porwał was sukces.
Pokręciłam głową.
Żałosne to wszystko.
Jestem zwykłym szarym pracownikiem, nie mam szans na takie traktowanie.
Byłam po prostu zazdrosna o to, że każdy chciał ci podetrzeć dupę.
Wypiłam jeszcze dwa kieliszki i poczułam, jak nic mnie nie obchodzi. Byłam więc w tak zwanej „fajnej fazie”, czyli w fazie kiedy mówiłam rzeczy, których nie mówiłabym na trzeźwo, ale też nie zrobiłabym nic głupiego.
Czysto teoretycznie.
Bo oczywiście musiał nadejść moment kiedy „fajna faza” musiała przeistoczyć się w „przeklętą fazę”.
Cholera.
Najpierw wpadłam na ciebie, kiedy wracałam z toalety. Wychodziłeś akurat zza rogu, z jakąś grupką ludzi, roześmiany, adorowany, szczęśliwy.
A mnie zżerała zazdrość.
Instynktownie złapałeś mnie za ramiona, a uśmiech z twojej twarzy zniknął.
Byłam taka wkurzona, że nie zrobiłam kompletnie nic, by mieć chociaż część zasług o ten uśmiech. NIC. Był w pełni nie wywołany przeze mnie.
Prychnęłam więc tylko pod nosem, wyminęłam cię i wyszłam na zewnątrz, zostawiając cię z najbardziej zdziwioną miną na świecie.
Oczywiście, wołałeś za mną.
Ale jak kobiecy foch, to już koniec, nie odwrócę się.
Byłam głupia. Po pierwsze, miałam szpilki, a to gorsze niż łyżwy. Nie umiałam zbyt dobrze w nich chodzić, co dawało ci olbrzymią przewagę. Po drugie, byłam pijana. Po trzecie, byłeś szybki.
Wygrałeś.
Brawo.
Dogoniłeś mnie przed hotelem, w którym był ten cały bankiet.
Złapałeś mnie za nadgarstek tak mocno, że automatycznie się odwróciłam.
- Co?! – krzyknęłam.
Byłeś zmieszany, zdziwiony i w ogóle nie rozumiałeś sytuacji.
Nie musiałeś się przejmować. Nawet ja jej nie rozumiałam.
Chyba po prostu potrzebowałam trochę twojej uwagi. Albo najlepiej w ogóle, żebyś był cały mój.
Jeszcze byłeś w tym cholernym garniturze. Boże, byłeś taki piękny.
- O co chodzi, Ari? Co jest? – zapytałeś z troską.
I to mnie złamało. Byłam na ciebie zła, chociaż nie zrobiłeś nic złego.
- O nic. Nie ważne. – pokręciłam głową. – Nie mogę o tym rozmawiać. – burknęłam pod nosem.
- Nie możesz..co?! Jak to nie możesz o tym rozmawiać, co ty pierdolisz?
Drgnęłam, wystraszona, bo po raz pierwszy do mnie przekląłeś.
Ale rozumiałam to. Byłeś moim przyjacielem, któremu nie tylko mogłam powiedzieć wszystko, ale wręcz musiałam – i to działało w obie strony.
Spojrzałam ci w oczy, w których samotnie płonął żal.
- Przepraszam… po prostu powiedz mi o co chodzi. – zniżyłeś głowę do mojego poziomu i starałeś się uśmiechnąć.
Odwróciłam się i usiadłam na najbliższej ławce.
Zawahałeś się, ale usiadłeś obok mnie.
Siedzieliśmy w długiej, nużącej ciszy. Mi zaczynała pulsować głowa, bo alkohol dopiero zaczął we mnie tańczyć, a ty byłeś wyraźnie wkurzony, chociaż starałeś się tego nie okazywać.
Ale kiedy głośniej westchno-warknąłeś, i chwyciłeś moją twarz w dłonie, nie widziałam w twoich oczach złości.
Zobaczyłam współczucie.
- Powiesz mi? – powiedziałeś niby delikatnie, chociaż tak naprawdę na mnie naciskałeś.
Spuściłam wzrok.
- Nie wiem. Wstyd mi.
- Chodzi o mnie? – zapytałeś.
Przystojny tępaku, ostatnio chodzi tylko o ciebie.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi.
- Więc już chyba wiem o co chodzi… - westchnąłeś. – Ari, ja na ciebie nie zasługuję.
Kiedy tylko to usłyszałam, uniosłam wzrok i zmarszczyłam brwi.
Widziałam, jak się z tym wszystkim zmagasz, mimo tego, że tego kompletnie nie rozumiałam.
- C-co masz na myśli? – zapytałam, próbując zachować spokój.
Wzruszyłeś ramionami.
- Po prostu widzę, co się między nami dzieje.
To ty jednak wiesz, że jestem w tobie zakochana? O cholera.
- Nie rozumiem. Co się dzieje? – zapytałam, wciąż zdziwiona tym obrotem spraw.
Ty tylko westchnąłeś, pokręciłeś głową z uśmiechem i zbliżyłeś się do mnie.
Pocałowałeś mnie w policzek i puściłeś, zostawiając mnie w oszołomieniu.
Wstałeś, jak po przegranej wojnie w szachy i patrzyłeś na mnie z góry.
- Musisz po prostu zapomnieć. – powiedziałeś, odwróciłeś się i zrobiłeś kilka kroków.
Zaraz jednak, odwróciłeś się znów i powiedziałeś:
- Obydwoje musimy.