20 marca
2010 - sobota
Zatrzymałam
się pod małym domkiem kilka kilometrów od centrum Londynu i zgasiłam silnik.
Zarzuciłam kaptur na głowę i wysiadłam z samochodu, a to samo zrobiła Esme i
Ben. Wyciągnęliśmy z bagażnika duże ilości ciasta i kilka prezentów i
ruszyliśmy w stronę drzwi.
Otworzyła nam moja mama, uradowana tak samo, jak za każdym razem kiedy mnie widzi.
Uściskała nas, rzuciła kilka uszczypliwych (jak zwykle) komentarzy i zaprosiła do salonu, gdzie siedziała już cała reszta.
Od kiedy nasza paczka stała się stabilna, to znaczy, że nikt od nas nie odchodził i cały czas spotykaliśmy się w tym samym gronie, moja mama traktowała nas wszystkich jak swoje własne dzieci.
Czułam się oczywiście trochę zdegradowana, bo już nie tylko ja chodziłam w swetrach robionych przez nią na drutach, przez co czułam się trochę mniej kochana, ale przywykłam do tej sytuacji.
W końcu więzi krwi ponad wszystko.
Nawet mojemu ojcu podobała się ta wataha, która często wparowywała przez drzwi do jego rodzinnego domu w brudnych, ubłoconych butach i to często bez zapowiedzi.
Przebiegłam wzrokiem po zgromadzonych i dostrzegłam ciebie, pomiędzy Denise a Ryanem. Siedziałeś taki skulony i było widać, że czujesz się nieswojo. W końcu byłeś tu pierwszy raz.
Zaśmiałam się w duchu i usiadłam obok Alana, który pożerał swój kawałek ciasta.
- Który to już? Trzeci? – szturchnęłam go łokciem, a on spojrzał na mnie i uśmiechnął się w miarę możliwości.
- Czwałty. – powiedział dumnie, a ja parsknęłam śmiechem.
Moja mama chwyciła pilot leżący obok mnie i z wielką gracją wyłączyła telewizor.
- Ej! – oburzył się mój ojciec. – Jak śmiesz? Arsenal miał właśnie podbramkową sytuację, nie widziałem takiego rozegrania od ’84-ego!
- Tego z 84’-ego też nie widziałeś. – odburknęła pod nosem moja mama, a wszyscy oprócz mojego ojca się zaśmiali.
Mój staruszek może i był po 50-siątce, ale jego zdrowie powoli zaczynało podupadać.
Często o czymś zapominał, jak się coś do niego mówiło, to trzeba było mówić trzy tony głośniej, no i nosił na nosie denka od słoików.
Prawie dosłownie.
Zjedliśmy obiad, i z minuty na minuty zaczynało się robić coraz bardziej wesoło. Ojciec otworzył butelkę swojej ulubionej whiskey i częstował każdego, nawet jeśli nie pamiętał ich imion.
Zauważyłam, że zaczynałeś czuć się coraz bardziej swobodnie.
- Ariana, chodź pomóż mi z ciastem! – zawołała moja mama.
Podniosłam się i poczłapałam do kuchni.
Wyciągnęłam z szafki paterę i położyłam ją obok mojej staruszki, która kroiła sernik.
Spojrzałam na nią uważnie ale ta ze stoickim spokojem wpatrywała się w deskę.
Przewróciłam oczami i plecami oparłam się o blat.
- No dawaj, strzelaj.
Przestała kroić, spojrzała na mnie, zmrużyła oczy i pokręciła głową.
Wiedziałam, że zawołała mnie do siebie tylko z jednego powodu : Przepytywanka.
Zawsze tak było.
- Mamoooo… - marudziłam.
- No dobra, dobra. – odłożyła nóż, ściągnęła ścierkę z ramienia i usiadła przy kuchennym stole. – Kto to ten Zayn?
Wiedziałam.
- Chłopak Denise. – wzruszyłam ramionami.
W głowie miałam tylko jedną myśl : odpowiedzieć szybko i zwięźle na zadane pytania i stąd wyjść.
- Ile ma lat?
- Tyle co ja.
- A co robi?
- Pracuje w tej samej gazecie co ja, tylko że jest grafikiem.
- To dlaczego nie jest twoim chłopakiem, skoro razem pracujecie?
Spojrzałam na nią z wyrzutem.
- Mamo!
- Żartowałam, uspokój się. – przewróciła oczami, a ja miałam ochotę głośno się zaśmiać.
Zawsze to tak śmiesznie, teatralnie robiła.
Odwróciłam się i zaczęłam nakładać ciasto na paterę, a sekundę później moja mama stanęła obok mnie.
Spojrzałam na nią ukradkiem i westchnęłam.
- Muszę ci coś powiedzieć.
Jej przerażony wyraz twarzy nieco mnie rozbawił, jednak nie dałam po sobie tego poznać.
- Napisałam książkę.
Odetchnęła z ulgą i zamknęła na chwilę oczy. Teraz nie wytrzymałam i zaśmiałam się pod nosem.
- Esme znalazła ją w mojej skrytce i wysłała do wydawnictwa.
- Więc… co?
- Więc teraz muszę czekać na odpowiedź, czy ją wydają, czy nie.
- Skąd ty wzięłaś na to pieniądze? – spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Sprzedałam trochę kokainy.. – powiedziałam niewinnie, a ona walnęła mnie w ramię. - Trochę się uzbierało, ale większość tak naprawdę załatwiła Esme, ale nie chce powiedzieć mi skąd je wzięła.
- Może obrabowała bank. – palnęła moja mama, a ja wybuchłam śmiechem.
Usłyszałam odchrząknięcie i spojrzałam w stronę drzwi.
Stałeś, taki skruszony i nieśmiały, patrząc na mnie wystraszonym wzrokiem. Skinąłeś głową do mojej mamy i gestem pokazałeś mi, że musimy porozmawiać.
Wytarłam ręce o ścierkę, poklepałam mamę po ramieniu i poszłam z tobą w stronę innego pokoju.
Spojrzałam na ciebie pytająco.
- Muszę zapalić.
Zaśmiałam się cicho i zobaczyłam, jak moja mama wychodzi z kuchni i patrzy w naszą stronę.
- Powiem Denise, że poszłaś oprowadzić go po domu. – machnęła na nas ręką i poszła do salonu.
Odwróciłam się w stronę schodów, a ty poszedłeś za mną.
Weszliśmy do pokoju, który kiedyś należał do mnie, a potem wyszliśmy na balkon.
Nie odzywaliśmy się do siebie.
Bolało mnie to, że naszą naprawdę bliską relację popsuła jakaś jedna chwila, w której zatraciliśmy się bez pamięci, nietrzeźwi jak podczas pierwszej imprezy sylwestrowej.
I przeklinałam się w duchu, bo te konsekwencje, którymi miałam się nie przejmować, zapukały do moich drzwi i na stałe zagościły w moim życiu.
Bez precedensów, nawet brudne buty położyły na moim stoliku kawowym w salonie.
I głośno śmiały się za każdym razem, kiedy wspominałam tą przeklętą domówkę.
No bo jak mogłam tego nie wspominać?
Takiej chwili uniesienia nie przeżyłam chyba nigdy w życiu.
I za każdym zasranym razem, kiedy na ciebie patrzyłam, miałam ochotę rzucić ci się w ramiona, położyć ręce na twoim ciele i całować cię, jakby świat nigdy nie miał się skończyć.
To uczucie było niemal wyniszczające.
Czułam, że powoli staję się uczuciowym wrakiem.
I powodem byłeś ty.
Ale byłeś też na to lekarstwem.
Ten ślepy zaułek do którego trafiłam zdawał się
naprawdę nie mieć wyjścia.
Otworzyła nam moja mama, uradowana tak samo, jak za każdym razem kiedy mnie widzi.
Uściskała nas, rzuciła kilka uszczypliwych (jak zwykle) komentarzy i zaprosiła do salonu, gdzie siedziała już cała reszta.
Od kiedy nasza paczka stała się stabilna, to znaczy, że nikt od nas nie odchodził i cały czas spotykaliśmy się w tym samym gronie, moja mama traktowała nas wszystkich jak swoje własne dzieci.
Czułam się oczywiście trochę zdegradowana, bo już nie tylko ja chodziłam w swetrach robionych przez nią na drutach, przez co czułam się trochę mniej kochana, ale przywykłam do tej sytuacji.
W końcu więzi krwi ponad wszystko.
Nawet mojemu ojcu podobała się ta wataha, która często wparowywała przez drzwi do jego rodzinnego domu w brudnych, ubłoconych butach i to często bez zapowiedzi.
Przebiegłam wzrokiem po zgromadzonych i dostrzegłam ciebie, pomiędzy Denise a Ryanem. Siedziałeś taki skulony i było widać, że czujesz się nieswojo. W końcu byłeś tu pierwszy raz.
Zaśmiałam się w duchu i usiadłam obok Alana, który pożerał swój kawałek ciasta.
- Który to już? Trzeci? – szturchnęłam go łokciem, a on spojrzał na mnie i uśmiechnął się w miarę możliwości.
- Czwałty. – powiedział dumnie, a ja parsknęłam śmiechem.
Moja mama chwyciła pilot leżący obok mnie i z wielką gracją wyłączyła telewizor.
- Ej! – oburzył się mój ojciec. – Jak śmiesz? Arsenal miał właśnie podbramkową sytuację, nie widziałem takiego rozegrania od ’84-ego!
- Tego z 84’-ego też nie widziałeś. – odburknęła pod nosem moja mama, a wszyscy oprócz mojego ojca się zaśmiali.
Mój staruszek może i był po 50-siątce, ale jego zdrowie powoli zaczynało podupadać.
Często o czymś zapominał, jak się coś do niego mówiło, to trzeba było mówić trzy tony głośniej, no i nosił na nosie denka od słoików.
Prawie dosłownie.
Zjedliśmy obiad, i z minuty na minuty zaczynało się robić coraz bardziej wesoło. Ojciec otworzył butelkę swojej ulubionej whiskey i częstował każdego, nawet jeśli nie pamiętał ich imion.
Zauważyłam, że zaczynałeś czuć się coraz bardziej swobodnie.
- Ariana, chodź pomóż mi z ciastem! – zawołała moja mama.
Podniosłam się i poczłapałam do kuchni.
Wyciągnęłam z szafki paterę i położyłam ją obok mojej staruszki, która kroiła sernik.
Spojrzałam na nią uważnie ale ta ze stoickim spokojem wpatrywała się w deskę.
Przewróciłam oczami i plecami oparłam się o blat.
- No dawaj, strzelaj.
Przestała kroić, spojrzała na mnie, zmrużyła oczy i pokręciła głową.
Wiedziałam, że zawołała mnie do siebie tylko z jednego powodu : Przepytywanka.
Zawsze tak było.
- Mamoooo… - marudziłam.
- No dobra, dobra. – odłożyła nóż, ściągnęła ścierkę z ramienia i usiadła przy kuchennym stole. – Kto to ten Zayn?
Wiedziałam.
- Chłopak Denise. – wzruszyłam ramionami.
W głowie miałam tylko jedną myśl : odpowiedzieć szybko i zwięźle na zadane pytania i stąd wyjść.
- Ile ma lat?
- Tyle co ja.
- A co robi?
- Pracuje w tej samej gazecie co ja, tylko że jest grafikiem.
- To dlaczego nie jest twoim chłopakiem, skoro razem pracujecie?
Spojrzałam na nią z wyrzutem.
- Mamo!
- Żartowałam, uspokój się. – przewróciła oczami, a ja miałam ochotę głośno się zaśmiać.
Zawsze to tak śmiesznie, teatralnie robiła.
Odwróciłam się i zaczęłam nakładać ciasto na paterę, a sekundę później moja mama stanęła obok mnie.
Spojrzałam na nią ukradkiem i westchnęłam.
- Muszę ci coś powiedzieć.
Jej przerażony wyraz twarzy nieco mnie rozbawił, jednak nie dałam po sobie tego poznać.
- Napisałam książkę.
Odetchnęła z ulgą i zamknęła na chwilę oczy. Teraz nie wytrzymałam i zaśmiałam się pod nosem.
- Esme znalazła ją w mojej skrytce i wysłała do wydawnictwa.
- Więc… co?
- Więc teraz muszę czekać na odpowiedź, czy ją wydają, czy nie.
- Skąd ty wzięłaś na to pieniądze? – spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Sprzedałam trochę kokainy.. – powiedziałam niewinnie, a ona walnęła mnie w ramię. - Trochę się uzbierało, ale większość tak naprawdę załatwiła Esme, ale nie chce powiedzieć mi skąd je wzięła.
- Może obrabowała bank. – palnęła moja mama, a ja wybuchłam śmiechem.
Usłyszałam odchrząknięcie i spojrzałam w stronę drzwi.
Stałeś, taki skruszony i nieśmiały, patrząc na mnie wystraszonym wzrokiem. Skinąłeś głową do mojej mamy i gestem pokazałeś mi, że musimy porozmawiać.
Wytarłam ręce o ścierkę, poklepałam mamę po ramieniu i poszłam z tobą w stronę innego pokoju.
Spojrzałam na ciebie pytająco.
- Muszę zapalić.
Zaśmiałam się cicho i zobaczyłam, jak moja mama wychodzi z kuchni i patrzy w naszą stronę.
- Powiem Denise, że poszłaś oprowadzić go po domu. – machnęła na nas ręką i poszła do salonu.
Odwróciłam się w stronę schodów, a ty poszedłeś za mną.
Weszliśmy do pokoju, który kiedyś należał do mnie, a potem wyszliśmy na balkon.
Nie odzywaliśmy się do siebie.
Bolało mnie to, że naszą naprawdę bliską relację popsuła jakaś jedna chwila, w której zatraciliśmy się bez pamięci, nietrzeźwi jak podczas pierwszej imprezy sylwestrowej.
I przeklinałam się w duchu, bo te konsekwencje, którymi miałam się nie przejmować, zapukały do moich drzwi i na stałe zagościły w moim życiu.
Bez precedensów, nawet brudne buty położyły na moim stoliku kawowym w salonie.
I głośno śmiały się za każdym razem, kiedy wspominałam tą przeklętą domówkę.
No bo jak mogłam tego nie wspominać?
Takiej chwili uniesienia nie przeżyłam chyba nigdy w życiu.
I za każdym zasranym razem, kiedy na ciebie patrzyłam, miałam ochotę rzucić ci się w ramiona, położyć ręce na twoim ciele i całować cię, jakby świat nigdy nie miał się skończyć.
To uczucie było niemal wyniszczające.
Czułam, że powoli staję się uczuciowym wrakiem.
I powodem byłeś ty.
Ale byłeś też na to lekarstwem.
Świetne czekam na next :D
OdpowiedzUsuń