wtorek, 15 września 2015

15.

20 marca 2010 - sobota

Zatrzymałam się pod małym domkiem kilka kilometrów od centrum Londynu i zgasiłam silnik. Zarzuciłam kaptur na głowę i wysiadłam z samochodu, a to samo zrobiła Esme i Ben. Wyciągnęliśmy z bagażnika duże ilości ciasta i kilka prezentów i ruszyliśmy w stronę drzwi.
Otworzyła nam moja mama, uradowana tak samo, jak za każdym razem kiedy mnie widzi.
Uściskała nas, rzuciła kilka uszczypliwych (jak zwykle) komentarzy i zaprosiła do salonu, gdzie siedziała już cała reszta.
Od kiedy nasza paczka stała się stabilna, to znaczy, że nikt od nas nie odchodził i cały czas spotykaliśmy się w tym samym gronie, moja mama traktowała nas wszystkich jak swoje własne dzieci.
Czułam się oczywiście trochę zdegradowana, bo już nie tylko ja chodziłam w swetrach robionych przez nią na drutach, przez co czułam się trochę mniej kochana, ale przywykłam do tej sytuacji.
W końcu więzi krwi ponad wszystko.
Nawet mojemu ojcu podobała się ta wataha, która często wparowywała przez drzwi do jego rodzinnego domu w brudnych, ubłoconych butach i to często bez zapowiedzi.
Przebiegłam wzrokiem po zgromadzonych i dostrzegłam ciebie, pomiędzy Denise a Ryanem. Siedziałeś taki skulony i było widać, że czujesz się nieswojo. W końcu byłeś tu pierwszy raz.
Zaśmiałam się w duchu i usiadłam obok Alana, który pożerał swój kawałek ciasta.
- Który to już? Trzeci? – szturchnęłam go łokciem, a on spojrzał na mnie i uśmiechnął się w miarę możliwości.
- Czwałty. – powiedział dumnie, a ja parsknęłam śmiechem.
Moja mama chwyciła pilot leżący obok mnie i z wielką gracją wyłączyła telewizor.
- Ej! – oburzył się mój ojciec. – Jak śmiesz? Arsenal miał właśnie podbramkową sytuację, nie widziałem takiego rozegrania od ’84-ego!
- Tego z 84’-ego też nie widziałeś. – odburknęła pod nosem moja mama, a wszyscy oprócz mojego ojca się zaśmiali.
Mój staruszek może i był po 50-siątce, ale jego zdrowie powoli zaczynało podupadać.
Często o czymś zapominał, jak się coś do niego mówiło, to trzeba było mówić trzy tony głośniej, no i nosił na nosie denka od słoików.
Prawie dosłownie.
Zjedliśmy obiad, i z minuty na minuty zaczynało się robić coraz bardziej wesoło. Ojciec otworzył butelkę swojej ulubionej whiskey i częstował każdego, nawet jeśli nie pamiętał ich imion.
Zauważyłam, że zaczynałeś czuć się coraz bardziej swobodnie.
- Ariana, chodź pomóż mi z ciastem! – zawołała moja mama.
Podniosłam się i poczłapałam do kuchni.
Wyciągnęłam z szafki paterę i położyłam ją obok mojej staruszki, która kroiła sernik.
Spojrzałam na nią uważnie ale ta ze stoickim spokojem wpatrywała się w deskę.
Przewróciłam oczami i plecami oparłam się o blat.
- No dawaj, strzelaj.
Przestała kroić, spojrzała na mnie, zmrużyła oczy i pokręciła głową.
Wiedziałam, że zawołała mnie do siebie tylko z jednego powodu : Przepytywanka.
Zawsze tak było.
- Mamoooo… - marudziłam.
- No dobra, dobra. – odłożyła nóż, ściągnęła ścierkę z ramienia i usiadła przy kuchennym stole. – Kto to ten Zayn?
Wiedziałam.
- Chłopak Denise. – wzruszyłam ramionami.
W głowie miałam tylko jedną myśl : odpowiedzieć szybko i zwięźle na zadane pytania i stąd wyjść.
- Ile ma lat?
- Tyle co ja.
- A co robi?
- Pracuje w tej samej gazecie co ja, tylko że jest grafikiem.
- To dlaczego nie jest twoim chłopakiem, skoro razem pracujecie?
Spojrzałam na nią z wyrzutem.
- Mamo!
- Żartowałam, uspokój się. – przewróciła oczami, a ja miałam ochotę głośno się zaśmiać.
Zawsze to tak śmiesznie, teatralnie robiła.
Odwróciłam się i zaczęłam nakładać ciasto na paterę, a sekundę później moja mama stanęła obok mnie.
Spojrzałam na nią ukradkiem i westchnęłam.
- Muszę ci coś powiedzieć.
Jej przerażony wyraz twarzy nieco mnie rozbawił, jednak nie dałam po sobie tego poznać.
- Napisałam książkę.
Odetchnęła z ulgą i zamknęła na chwilę oczy. Teraz nie wytrzymałam i zaśmiałam się pod nosem.
- Esme znalazła ją w mojej skrytce i wysłała do wydawnictwa.
- Więc… co?
- Więc teraz muszę czekać na odpowiedź, czy ją wydają, czy nie.
- Skąd ty wzięłaś na to pieniądze? – spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Sprzedałam trochę kokainy.. – powiedziałam niewinnie, a ona walnęła mnie w ramię. - Trochę się uzbierało, ale większość tak naprawdę załatwiła Esme, ale nie chce powiedzieć mi skąd je wzięła.
- Może obrabowała bank. – palnęła moja mama, a ja wybuchłam śmiechem.
Usłyszałam odchrząknięcie i spojrzałam w stronę drzwi.
Stałeś, taki skruszony i nieśmiały, patrząc na mnie wystraszonym wzrokiem. Skinąłeś głową do mojej mamy i gestem pokazałeś mi, że musimy porozmawiać.
Wytarłam ręce o ścierkę, poklepałam mamę po ramieniu i poszłam z tobą w stronę innego pokoju.
Spojrzałam na ciebie pytająco.
- Muszę zapalić.
Zaśmiałam się cicho i zobaczyłam, jak moja mama wychodzi z kuchni i patrzy w naszą stronę.
- Powiem Denise, że poszłaś oprowadzić go po domu. – machnęła na nas ręką i poszła do salonu.
Odwróciłam się w stronę schodów, a ty poszedłeś za mną.
Weszliśmy do pokoju, który kiedyś należał do mnie, a potem wyszliśmy na balkon.
Nie odzywaliśmy się do siebie.
Bolało mnie to, że naszą naprawdę bliską relację popsuła jakaś jedna chwila, w której zatraciliśmy się bez pamięci, nietrzeźwi jak podczas pierwszej imprezy sylwestrowej.
I przeklinałam się w duchu, bo te konsekwencje, którymi miałam się nie przejmować, zapukały do moich drzwi i na stałe zagościły w moim życiu.
Bez precedensów, nawet brudne buty położyły na moim stoliku kawowym w salonie.
I głośno śmiały się za każdym razem, kiedy wspominałam tą przeklętą domówkę.
No bo jak mogłam tego nie wspominać?
Takiej chwili uniesienia nie przeżyłam chyba nigdy w życiu.
I za każdym zasranym razem, kiedy na ciebie patrzyłam, miałam ochotę rzucić ci się w ramiona, położyć ręce na twoim ciele i całować cię, jakby świat nigdy nie miał się skończyć.
To uczucie było niemal wyniszczające.
Czułam, że powoli staję się uczuciowym wrakiem.
I powodem byłeś ty.
Ale byłeś też na to lekarstwem.
Ten ślepy zaułek do którego trafiłam zdawał się naprawdę nie mieć wyjścia.

1 komentarz: