czwartek, 10 września 2015

13.

5 marca 2010 - piątek

Piątek. Wiało, padało, zimno jak cholera. Zajeżdżało listopadem.
Strasznie nie chciało mi się wstawać i iść do pracy.
Ale najbardziej dobijał mnie fakt, że musiałam iść dzisiaj do ciebie i do Denise na parapetówkę, bo w końcu przeprowadziliście się do nowego mieszkania.
Tak naprawdę to była parapetówka połączona z imprezą-niespodzianką.
Miałeś dzisiaj urodziny.
Napisałam ci nawet list, ale i tak leżał głęboko schowany pod luźną deską w podłodze w moim pokoju.
Cały czas miałam wątpliwości, czy ci go dać.
Wyszłam z windy i zobaczyłam ludzi w śmiesznych czapkach, nadmuchujących balony i inne takie.
Zmarszczyłam czoło.
Cza było od razu bankiet mu wystawić, a nie.
O moich urodzinach nigdy nikt nie pamiętał.
Ty byłeś gwiazdą, no tak.
Nie zdziwiłabym się, gdyby kazali mi napisać o tobie artykuł.
- Ariana. – przywitała się ze mną szefowa. – Masz dzisiaj jedno proste zadanie.
Uniosłam brew, skinając głową, żeby kontynuowała.
- Masz tryskać energią. Nie możesz zepsuć tego dnia.
Zmarszczyłam czoło.
Przepraszam, co?
- Jasne. – mruknęłam z wielkim, sztucznym uśmiechem i polazłam do swojego biura.

- Ariana? – usłyszałam twój głos, więc uniosłam głowę.
Stałeś w drzwiach, rozglądając się po pomieszczeniu, a kiedy mnie zauważyłeś, odetchnąłeś z ulgą.
Był tort, był szampan, było sto lat. Byłeś strasznie zmieszany, kiedy wszyscy krzyknęli „Wszystkiego najlepszego, Zayn!” kiedy wysiadłeś z windy.
A ja, tak jak obiecałam, nie zdejmowałam sztucznego uśmiechu z twarzy. No dobra, kiedy cię zobaczyłam uśmiechnęłam się szczerze, ale to był tylko moment.
Ale przynajmniej głośno zaśpiewałam ci „sto lat”. Potem szybko uciekłam do biura.
- Jezu, wszędzie cię szukałem. – powiedziałeś, podchodząc do mnie.
Zmarszczyłam czoło.
No ja też cię szukałam, jakoś całe życie, i zobacz, jak to dupnie wygląda.
Siedzę w okularach za komputerem, pisząc swoje bzdury, patrząc, jaki szczęśliwy jesteś z inną dziewczyną.
Żałosne.
- Coś się stało? – zapytałam zmartwiona.
- Nie, nie.. – uśmiechnąłeś się do mnie, a przeogromna ulga zalała moje ciało.
Całe szczęście, nie lubiłam, gdy coś było nie po twojej myśli.
- Masz może pożyczyć papierosa? – zapytałeś z niewinnym uśmiechem.
Zaśmiałam się głośno.
- Szukałeś mnie po całym biurze, bo chcesz fajkę? Nie mogłeś pożyczyć od kogoś innego? – zapytałam, unosząc brew.
- Ale wszyscy palą mentole, a wiesz, że ja lubię tylko te nasze.
Nasze.
O żesz jasna cholera, czy ty mi się właśnie oświadczyłeś?
Sięgnęłam do torebki, wyciągając paczkę papierosów.
- Ale chodź zapalić ze mną.
Zastygłam, z ręką wyciągniętą w twoją stronę, z miną pełną zdezorientowania.
Uśmiechałeś się tak pięknie.
- I jak się czuje nasz solenizant? – zapytałam, już na balkonie, próbując jakoś zagaić rozmowę.
Bo od pięciu minut stałeś jak kołek, gapiąc się w podłogę z tą tajemniczą miną, zawzięcie o czymś myśląc.
Wzruszyłeś tylko ramionami.
- Chyba do dupy.
Zmarszczyłam czoło.
- Dlaczego?
- Bo na coś liczyłem.
Oj uwierz, też na coś liczyłam, ale to było raczej niemożliwe, żebyś mnie teraz pocałował.
- Na co dokładnie?
Wyrzuciłeś peta i stanąłeś naprzeciw mnie, przyglądając mi się uważnie.
- Myślałem, że od ciebie dostanę coś specjalnego.
Uniosłam brew, zdziwiona.
Mam ci się rzucić na szyję z wyznaniem dozgonnej miłości, czy jak?
- To znaczy?
Znów wzruszyłeś ramionami.
- No nie wiem, cokolwiek. Mam dziś urodziny.
Przecież wiem, nie jestem tępa.
- Dzień się jeszcze nie skończył. – odpowiedziałam wymijająco, gasząc papierosa w popielniczce.
Odwróciłam się, z zamiarem pójścia do środka, jednak ty stałeś w miejscu, z przymrużonymi oczami, przypatrując mi się uważnie.
Stałeś metr ode mnie.
- No co?
Spuściłeś głowę, z jakimś dziwnym uśmiechem i wiedziałam, że chcesz coś powiedzieć.
- No nic.
Nie wiedziałam co mam zrobić, więc wyminęłam cię, chcąc wrócić do pracy.
Chwyciłeś mnie jednak za nadgarstek, więc przystanęłam, patrząc na ciebie z pytającą miną.
Wciąż miałeś na twarzy dziwny uśmiech.
- Mogę chociaż dostać urodzinowego… przytulaska? – zawahałeś się i byłam w stu procentach pewna, że pomyślałeś o słowie „buziak”.
Chłopie, mogłabym oddać ci całą siebie w każdej chwili, nie musiałbyś nawet prosić.
Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową, a ty rozłożyłeś ramiona, chwilę później mnie w nich chowając.
Westchnąłeś.
- Wszystkiego najlepszego Zayn. – szepnęłam ci wprost do ucha i wyczułam, jak delikatnie drgnąłeś.
Uwielbiałam wywoływać w tobie jakąkolwiek emocję.
Czułam wtedy taką niezachwianą więź, która umacniała się z każdym, najkrótszym i najmniejszym momentem spędzonym razem.
Miałam nadzieję, że tej więzi nie rozerwie nic i że będzie trwała wiecznie.
Nie wiedziałam, ale ty też miałeś taką nadzieję.

- Gotowa? – zapytała Esme, stojąc w progu mojego pokoju, ubierając jeszcze kolczyki.
Stałam przy lustrze, z dość niezadowoloną miną, a kiedy usłyszałam jej głos, obróciłam głowę przez ramię i się skrzywiłam.
Esme zastygła bez ruchu.
- Coś nie tak? – zapytała zmartwiona.
Znów spojrzałam na swoje odbicie z zniesmaczoną miną.
- Nie wiem czy chce mi się tam iść.
Moja przyjaciółka podeszła do mnie natychmiast i położyła dłoń na moim ramieniu.
Stałyśmy tak chwilę, aż w końcu spuściłam wzrok na swoje stopy.
- A tak naprawdę? Powiesz mi, co cię gryzie, czy mam snuć przypuszczenia?
Wzruszyłam ramionami.
Nie wiedziałam, czy chcę, żeby Esme dowiedziała się o wszystkim co od lipca działo się w mojej głowie.
Usłyszałam jej ciche westchnięcie, więc spojrzałam na jej odbicie.
- Chyba wiem, co czujesz. Albo przynajmniej się domyślam.
Zmarszczyłam czoło i odwróciłam się w jej stronę.
- No, więc co? – dopytywałam.
- Chyba wiem, o kim mówiłaś nam wtedy, w kawiarni, kiedy mówiłaś że jesteś zakochana. Wtedy, kiedy Denise przedstawiła nam Zayna.
Jasna cholera, jak ona to…
- Dawno zauważyłaś? – zapytałam.
Byłam przerażona jak nie wiem co.
Kiwnęła głową.
- Od razu.
- Dlaczego się nie przyznawałaś? – uniosłam brew, a ona chwyciła mnie za dłonie.
- Dlaczego ty się nie przyznawałaś? Nigdy nie pisnęłaś ani słówka, a od wakacji widzę, jak to cię zżera. Wiesz, że możesz pogadać ze mną o wszystkim. – zrobiła pauzę. – A zamiast tego, napisałaś książkę. Wiem, że jest o nim. – spojrzała na mnie znacząco.
No kuźwa wróżka.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
Nie wiedziałam, jak mam się zachować.
- Jeśli Denise się dowie…
- Nie dowie się, jest zbyt ślepa. – przerwała mi, uśmiechając się pocieszająco.
- Nie wiem, co ja mam robić… - mruknęłam ze zrezygnowaniem.
- Chyba trochę nie sprawiedliwe odbijać chłopaka swojej przyjaciółce, co? – zapytała ze śmiechem. – Ale powiem ci jedno. Widzę, jak on się powoli dusi. Widzę, że ona zaczyna wchodzić mu na głowę, to nie potrwa długo. Jedyne, co możesz zrobić, to czekać. – puściła moje dłonie i ruszyła w kierunku wyjścia z pokoju.
Przystanęła jedynie w progu i spojrzała na mnie przez ramię.
- Widzę też, że powoli się w tobie zatapia.
Uniosłam głowę, patrząc na jej zadziorny uśmiech.
Zrobiło mi się niesamowicie gorąco.
Zayn? Zatapia? We mnie?
Pokręciłam głową, patrząc na moją skrytkę pod podłogą.
- Idziesz? – usłyszałam głos Esme z korytarza.
Kucnęłam i przesunęłam deskę najciszej jak mogłam, wyciągając z dziury małą, czystą kopertę.
Macałam ją w dłoniach z szerokim uśmiechem.
- Idę.
Idę zatopić tego Titanica do końca.


Zaraz zwymiotuję.
Denise wisiała dzisiaj na twojej szyi jak małpka kapucynka na jakimś drzewie.
No masakra.
A ty dawałeś jej krótkie pocałunki w policzek, mając nadzieję, że da ci spokój i specjalnie ignorowałeś ją, pochłaniając się rozmową z kimkolwiek, pijąc swojego drinka.
Esme i Alan mieli za 5 minut wnieść tort i prezent od nas wszystkich.
A ja stałam, w progu otwartego balkonu, tylko czekając aż chłodne marcowe powietrze dopadnie mnie swoimi obślizgłymi łapami, dając mi gorączkę, katar i bolące gardło.
Przynajmniej miałabym wolne od pracy.
Znów spojrzałam w twoją stronę, akurat jak wasze usta się stykały. Pocałowałeś ją dłużej niż zwykle i dużo, dużo czulej.
Spuściłam głowę.
To jest żenujące, dobijające, tragiczne, a boli przynajmniej tak, jakby cięli mnie na kawałki jakimś laserem.
Nie mogłam już dłużej tego wytrzymać.
Sięgnęłam po stojącą samotnie butelkę wódki i wypiłam z gwinta kilka łyków.
Najebie się.
A co mi.
Musi mi w końcu przestać zależeć, a alkohol to chyba jedyne rozwiązanie.
Skrzywiłam się, odkaszlnęłam i wytarłam usta dłonią.
Ktoś zabrał mi butelkę z ręki, więc spojrzałam w górę.
Patrzyłeś na mnie groźnie, byłeś zdenerwowany, jakbym właśnie zrobiła coś niedozwolonego.
Patrzyłeś na mnie jak na swoją córkę, która nabroiła.
- Co ty odpierdalasz?! – wyszeptałeś tak twardo, że normalnie bym się przestraszyła.
Nie tym razem.
Wzruszyłam arogancko ramionami.
Chyba naprawdę przyszedł czas wysiedlenia cię z mojej głowy.
Chwyciłeś mnie za nadgarstek, pociągając w dół, mocno, tak, że musiałam zrobić krok w twoją stronę, potykając się nieznacznie.
- Ała! – syknęłam cicho.
Nie chciałam zwracać na siebie uwagi, ludzi było sporo.
- Ariana, nie denerwuj mnie. – warknąłeś przez zaciśnięte zęby.
- To ty mnie nie denerwuj. Podchodzisz do mnie i się do mnie drzesz. O co ci w ogóle chodzi, co? – zapytałam, unosząc brew.
Byłam poirytowana.
- O co mi chodzi? Jak to o co mi chodzi?! O ciebie mi chodzi! – powiedziałeś głośniej niż dotychczas.
- Nie rozumiem twojej puenty.
Westchnąłeś głośno, ze zrezygnowaniem unosząc głowę do góry.
- Chodzi mi o to, że..
- Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam!
Całe kurwa szczęście!
Odwróciłeś się ze zdziwioną miną, chwilę później trzymając się dłonią za czoło.
Odeszłam od ciebie kilka kroków, a kiedy skończyliśmy śpiewać, krzyknąłeś:
- Wiedziałem, że coś kombinujecie!
Alan zaśmiał się gromko i razem z Ryanem podnieśli cię na rękach.
Twój gniew zniknął wraz z mrugnięciem oka.
Kiedy cię puścili, Denise znów uwiesiła się na twoje szyi, a ja powróciłam na swoje poprzednie miejsce, spędzając czas z moją towarzyszką, która nie za wiele mówiła.
W końcu była tylko pustą, szklaną butelką po wódce.

Zbliżała się jakoś północ, ja wychlałam tej wódki jakoś chyba z litr i dalej myślałam dość trzeźwo.
Chyba włączyła mi się ochronka na alkohol.
Denise smacznie drzemała na fotelu, najebana jak nastolatka na pierwszej imprezie, ty dalej zabawiałeś gości, chociaż duża część z nich już wyszła.
Chwyciłam torebkę i wyszłam na balkon.
Odpaliłam papierosa, chowając się na obłokiem dymu. Kiedy zniknął, pojawiłeś się ty.
- Co tam? – zagadałeś i usiadłeś na krześle, proponując gestem, żebym usiadła ci na kolanach.
Ryzykownie.
Pokręciłam głową, patrząc gdzieś w bok.
- Jesteś zła? – zapytałeś.
Znów pokręciłam głową.
- Ariana… - powiedziałeś marudnym tonem.
Spojrzałam na ciebie ze złością i zmarszczonym czołem, ale kiedy ujrzałam żal w twoich oczach, natychmiast wszystko ze mnie uszło.
- Przepraszam za wcześniej. – powiedziałeś cicho, wlepiając we mnie te swoje brązowe oczka.
Ja pitole, nie mogę tak.
Jesteś zbyt piękny, bym mogła sobie odpuścić.
Spuściłam głowę.
- Nic się nie stało.
- Naciskałem, bo nigdy nie pijesz bez powodu. Zawsze chcesz się upić, żeby o czymś zapomnieć, a ostatnio do niczego mi się nie przyznawałaś, więc stwierdziłem, że mam prawo wiedzieć, co to takiego. Przepraszam tylko za tą złość.
Co wy dzisiaj wszyscy, czytacie w myślach?!
Chwyciłam się za torebkę, gładząc ją kciukiem.
List.
Przegryzłam wargę.
- Co specjalnego chciałeś ode mnie dostać? Szczerze. – spojrzałam na ciebie z twarzą pełną nadziei.
Zmarszczyłeś brwi.
- Co?
- Dzisiaj w pracy powiedziałeś, że liczyłeś na coś ode mnie, na coś specjalnego. Co dokładnie miałeś na myśli? – naciskałam.
Wyrzuciłam peta, a ty wstałeś i podszedłeś do mnie. Położyłeś dłonie na barierce w ten sposób, że byłam w pułapce.
Nie miałam jak uciec.
Wlepiałeś we mnie jeszcze te swoje czekoladowe oczy i uśmiechałeś się jakoś dziwnie, tak, jak dzisiaj rano.
- Miałem nadzieję, że się przyznasz. – powiedziałeś.
Jasna cholera, te twoje długie rzęsy, ten twój zniewalający uśmiech, ten błysk w oku, ten trzydniowy zarost, ta twoja perfekcja…
- Do czego? – zmarszczyłam czoło.
Jeszcze nigdy nie miałam takiej chęci cię pocałować, musiałam natychmiast zająć czymś ręce, więc bardzo mądrze położyłam je na twoim torsie.
Ja pierdole, ale bym z tobą legła.
- Ariana, ja wiem.
- Nie mów półsłówkami. Co niby wiesz? – uniosłam brew, powoli gubiąc się w tym wszystkim.
Dlaczego byłeś tak blisko?!
- Wiem, że jesteś zakochana.
Co wy do cholery macie w tych swoich głowach?!
Przełknęłam ślinę i czułam, jak tracę czucie w nogach. Krew całkowicie odpłynęła mi z twarzy.
A ty tylko uśmiechałeś się zadziornie, ale twój wzrok nie był wbity w moje oczy, a w usta.
Wyprostowałeś się, zabrałeś ręce z barierki i chwyciłeś moją twarz w dłonie.
Marzyłam o tej chwili od bardzo dawna.
Zbliżałeś się coraz szybciej, choć robiłeś to naprawdę wolno.
Nie obchodziły mnie konsekwencje.
Ciebie widocznie też nie.
A kiedy w końcu nasze usta się musnęły, myślałam, że moje serce wyrąbie dziurę w mojej piersi i samo zacznie cię całować.
Przymknęłam oczy, znów czując twoje miękkie usta.
Jasna cholera, ale byłam w tobie zakochana.
Ta chwila była tak magiczna, że nigdy nie chciałam jej przerywać.
Całując cię, zakochiwałam się w tobie o sto razy bardziej, niż sekundę wcześniej.
Pogłębiłeś pocałunek i już wtedy wiedziałam, że musisz być mój.
Przestałeś i oparłeś swoje czoło o moje, biorąc głęboki oddech.
Brakowało mi słów, tobie widocznie też.
Uśmiechnąłeś się tylko i spojrzałeś na mnie, nie odrywając czoła.
- Nie zasnę dzisiaj przez ciebie. – powiedziałeś i zaśmiałeś się cicho, a ja pokochałam cię jeszcze bardziej.
Jak to możliwe?!
Po kryjomu wyciągnęłam z torebki kopertę i włożyłam ci ją za pasek u spodni.
Zmarszczyłeś czoło, zadając mi nieme pytanie.
- Przeczytaj to na trzeźwo. To mój specjalny prezent.
Oderwałeś się ode mnie, przypatrując mi się uważnie z troską.
- Ari, to ty sama w sobie jesteś najlepszym prezentem. Nie mogłem wymarzyć sobie lepszego. – wyszeptałeś cicho, gładząc mój policzek kciukiem.
I właśnie w tamtej chwili nie byłam już tylko w tobie zakochana.
Kochałam cię jak wariatka.

1 komentarz: