niedziela, 20 września 2015

17.

17 kwietnia 2010 - sobota
Wolne.
Kurde, jakie to piękne.
Leżenie w łóżku do południa, oglądanie telewizora czy bezsensowne ślęczenie w internecie. Chodzenie w piżamie przynajmniej do 14 i nie przejmowanie się niczym. Fryzura przypominająca kłębek wełny, czy czegokolwiek, i zero makijażu na twarzy.
Wygodne kapcie, dresy, kawa, laptop i kanapa.
I wtedy śmiało można powiedzieć, że życie jest piękne.
Niestety – moje wolne nie wyglądało do końca tak, jakbym sobie tego życzyła.
Zaczęło się robić cieplej i z tej okazji moja jakże szalona grupka przyjaciół zaczynała powoli organizować mi wolny czas.
Dzisiaj na przykład Ivy miała pole do popisu.
Wymyśliła coś, co równe jest z odwiedzeniem piekła.
Przynajmniej w moim mniemaniu.
- Ale śmierdzi, o mamo. – powiedział Alan, krzywiąc się i łapiąc się za nos.
Ivy rzuciła mu karcące spojrzenie i zarzuciła swoim kucykiem, odwracając się i idąc na czele naszej grupy.
Szkółka jeździecka.
Mamo, za co…
Stajnia tu, stajnia tam, gówno tu i tam, albo ogólnie – wszędzie.
Szłam na końcu, tuż obok ciebie, bo Denise musiała zostać dzisiaj w pracy. Mogłam gadać z tobą cały czas i nie mieć na sobie tego jej zazdrosnego spojrzenia, kiedy tylko wybuchałeś śmiechem, gdy powiedziałam coś śmiesznego.
Nie byłeś dzisiaj na smyczy.
Podeszliśmy do barierki, gdzie stały dwa słonie… znaczy konie, ale były tak wielkie jak jakieś ciężarówki.
Spojrzałam w te brązowe, groźne oczy i przełknęłam ślinę. Przeszedł mnie dreszcz, a ty, widząc to, cicho zachichotałeś.
- Boisz się koni? – zapytałeś i wiedziałam, że miałeś z tego niezły ubaw.
Zmierzyłam cię spojrzeniem i uderzyłam w ramię, a ty w końcu wybuchłeś tym swoim nieziemskim śmiechem.
- Zniosę wszystko, nawet ten smród, ale nie wsiądę na to bydle. – powiedziałam i na moje nieszczęście usłyszała to Ivy i natychmiast do mnie podeszła.
- Schowaj te swoje strachy do kieszeni, za tydzień twoja kolej organizowania naszej grupy i jeśli wymyślisz wesołe miasteczko to obiecuję, że nie wsiądę do żadnego roller costera.
- I ty mówisz o chowaniu strachu do kieszeni. – uniosłam brew.
- Cholera, chciałaś nas zabrać do wesołego miasteczka? – podrapałeś się po głowie. – To było jedyne co wymyśliłem i myślałem, że nikt na to nie wpadnie. – miałam ochotę pocałować cię w policzek za to, że właśnie ratowałeś moją dupę przed Ivy.
- Nie, spokojnie, zabiorę was w jakieś lepsze miejsce. – palnęłam.
Tak naprawdę nie miałam pojęcia, gdzie ich zabrać. Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać i po prostu mało mnie to obchodziło.
- Ja biere tego białego! – zawołała Esme, wskazując palcem na jakiegoś bydlaka.
Przewróciłam oczami i oparłam się o barierkę.
Czułam a sobie twój przeszywający wzrok i zastanawiałam się, co ci chodzi po głowie.
- Kurde. – odezwała się Ivy, zakładając ten śmieszny kask. – Tych koni jest za mało.
- Idealnie! Nie muszę na nic wsiadać! – klasnęłam w dłonie z wesołą miną, która jednak zaraz zmarkotniała, gdy wszyscy popatrzyli na mnie znacząco. – No dobra, to jak komuś się znudzi to mi odda na jedną rundę, dobra, poświęcę się.
- Zamawiam Mustanga. – podniosłeś rękę w górę, a Ryan natychmiast się nachmurzył.
Wiadomo, że chodziło o jedynego czarnego konia na tym wybiegu.
Faktycznie, nie wyglądał jak wszystkie inne i mogłam śmiało powiedzieć, że też mi się podobał.
Kiedy wszyscy ubrali te śmieszne kaski i wsiedli na swoje konie, Ivy machnęła ręką, by szli za nią.
Zostałeś jedynie ty.
Nikt nawet nie zauważył, że zostałeś.
Kiedy zniknęli za szatą drzew, podszedłeś do mnie na swoim Mustangu i wyciągnąłeś do mnie rękę.
- Chodź. – powiedziałeś, uśmiechając się tak czarująco, że czułam się jak jakaś księżniczka.
- Boję się. – mruknęłam, chłonąc cię wzrokiem.
Choć tak naprawdę przy tobie nic nie było straszne.
Uniosłeś brew i zacmokałeś.
- I ominiesz jazdę konno ze swoim księciem, tylko dlatego, że się boisz?
- Jesteś moim księciem?
Wzruszyłeś ramionami.
- Zawsze chciałem być księciem takiej księżniczki. – uśmiechnąłeś się jeszcze szerzej, a ja chwyciłam twoją dłoń.
Cholera jasna.
Dla ciebie mogłabym być kimkolwiek, byle byś był mój.

1 komentarz: