wtorek, 1 września 2015

8.

29 sierpnia 2009. - sobota

Cholerne bankiety. Nienawidzę swojej pracy.
No ale od początku.
Wakacje się skończyły, a zaczęło się ostre tyranie. To znaczy miało się dopiero zacząć. Ale jako inaugurację, czy jak kto woli – zakończenie wakacji – dyrektor naszego wspaniałego brukowca wydawał ogromny bankiet z okazji jakiegoś tam sukcesu, w którym miał swój udział nie kto inny jak Zayn Malik – aktualna perełka całej naszej ekipy.
Ludzi było z pięćset, jeśli nie więcej, każdy odwalony albo w garnitur, albo w elegancką sukienkę.
Nawet ja. Miałam na sobie coś, co kupiła mi Esme bez mojej wiadomości. O pozwoleniu nawet nie mówię.
Ale podobała mi się. Była koronkowa, na ramiączka w odcieniu pudrowego różu.
No i każdy przyszedł z parą. Oczywiście tylko nie ja.
Dlatego stałam już drugą godzinę przy bufecie, podżerając jakieś wykwintne dania i popijając wino z kieliszka, podczas gdy inni albo tańczyli, albo pili.
Nigdzie nie widziałam ani ciebie, ani Denise.
Porwał was sukces.
Pokręciłam głową.
Żałosne to wszystko.
Jestem zwykłym szarym pracownikiem, nie mam szans na takie traktowanie.
Byłam po prostu zazdrosna o to, że każdy chciał ci podetrzeć dupę.
Wypiłam jeszcze dwa kieliszki i poczułam, jak nic mnie nie obchodzi. Byłam więc w tak zwanej „fajnej fazie”, czyli w fazie kiedy mówiłam rzeczy, których nie mówiłabym na trzeźwo, ale też nie zrobiłabym nic głupiego.
Czysto teoretycznie.
Bo oczywiście musiał nadejść moment kiedy „fajna faza” musiała przeistoczyć się w „przeklętą fazę”.
Cholera.
Najpierw wpadłam na ciebie, kiedy wracałam z toalety. Wychodziłeś akurat zza rogu, z jakąś grupką ludzi, roześmiany, adorowany, szczęśliwy.
A mnie zżerała zazdrość.
Instynktownie złapałeś mnie za ramiona, a uśmiech z twojej twarzy zniknął.
Byłam taka wkurzona, że nie zrobiłam kompletnie nic, by mieć chociaż część zasług o ten uśmiech. NIC. Był w pełni nie wywołany przeze mnie.
Prychnęłam więc tylko pod nosem, wyminęłam cię i wyszłam na zewnątrz, zostawiając cię z najbardziej zdziwioną miną na świecie.
Oczywiście, wołałeś za mną.
Ale jak kobiecy foch, to już koniec, nie odwrócę się.
Byłam głupia. Po pierwsze, miałam szpilki, a to gorsze niż łyżwy. Nie umiałam zbyt dobrze w nich chodzić, co dawało ci olbrzymią przewagę. Po drugie, byłam pijana. Po trzecie, byłeś szybki.
Wygrałeś.
Brawo.
Dogoniłeś mnie przed hotelem, w którym był ten cały bankiet.
Złapałeś mnie za nadgarstek tak mocno, że automatycznie się odwróciłam.
- Co?! – krzyknęłam.
Byłeś zmieszany, zdziwiony i w ogóle nie rozumiałeś sytuacji.
Nie musiałeś się przejmować. Nawet ja jej nie rozumiałam.
Chyba po prostu potrzebowałam trochę twojej uwagi. Albo najlepiej w ogóle, żebyś był cały mój.
Jeszcze byłeś w tym cholernym garniturze. Boże, byłeś taki piękny.
- O co chodzi, Ari? Co jest? – zapytałeś z troską.
I to mnie złamało. Byłam na ciebie zła, chociaż nie zrobiłeś nic złego.
- O nic. Nie ważne. – pokręciłam głową. – Nie mogę o tym rozmawiać. – burknęłam pod nosem.
- Nie możesz..co?! Jak to nie możesz o tym rozmawiać, co ty pierdolisz?
Drgnęłam, wystraszona, bo po raz pierwszy do mnie przekląłeś.
Ale rozumiałam to. Byłeś moim przyjacielem, któremu nie tylko mogłam powiedzieć wszystko, ale wręcz musiałam – i to działało w obie strony.
Spojrzałam ci w oczy, w których samotnie płonął żal.
- Przepraszam… po prostu powiedz mi o co chodzi. – zniżyłeś głowę do mojego poziomu i starałeś się uśmiechnąć.
Odwróciłam się i usiadłam na najbliższej ławce.
Zawahałeś się, ale usiadłeś obok mnie.
Siedzieliśmy w długiej, nużącej ciszy. Mi zaczynała pulsować głowa, bo alkohol dopiero zaczął we mnie tańczyć, a ty byłeś wyraźnie wkurzony, chociaż starałeś się tego nie okazywać.
Ale kiedy głośniej westchno-warknąłeś, i chwyciłeś moją twarz w dłonie, nie widziałam w twoich oczach złości.
Zobaczyłam współczucie.
- Powiesz mi? – powiedziałeś niby delikatnie, chociaż tak naprawdę na mnie naciskałeś.
Spuściłam wzrok.
- Nie wiem. Wstyd mi.
- Chodzi o mnie? – zapytałeś.
Przystojny tępaku, ostatnio chodzi tylko o ciebie.
Kiwnęłam głową w odpowiedzi.
- Więc już chyba wiem o co chodzi… - westchnąłeś. – Ari, ja na ciebie nie zasługuję.
Kiedy tylko to usłyszałam, uniosłam wzrok i zmarszczyłam brwi.
Widziałam, jak się z tym wszystkim zmagasz, mimo tego, że tego kompletnie nie rozumiałam.
- C-co masz na myśli? – zapytałam, próbując zachować spokój.
Wzruszyłeś ramionami.
- Po prostu widzę, co się między nami dzieje.
To ty jednak wiesz, że jestem w tobie zakochana? O cholera.
- Nie rozumiem. Co się dzieje? – zapytałam, wciąż zdziwiona tym obrotem spraw.
Ty tylko westchnąłeś, pokręciłeś głową z uśmiechem i zbliżyłeś się do mnie.
Pocałowałeś mnie w policzek i puściłeś, zostawiając mnie w oszołomieniu.
Wstałeś, jak po przegranej wojnie w szachy i patrzyłeś na mnie z góry.
- Musisz po prostu zapomnieć. – powiedziałeś, odwróciłeś się i zrobiłeś kilka kroków.
Zaraz jednak, odwróciłeś się znów i powiedziałeś:
- Obydwoje musimy.

1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawe, fajne opowiadanie ale trochę dużo opisów ,mało dialogów po za tym jest superoooowy:)

    OdpowiedzUsuń