20 lipca 2010
- piątek
- Chodź ze
mną.
Uniosłeś głowę i spojrzałeś na mnie z konsternacją.
- Gdzie?
- No chodź. – skinęłam głową na drzwi i ruszyłam, wiedząc, że pójdziesz za mną.
- Ari, jest czwarta rano. – usłyszałam twój jęk i głośne westchnięcie.
- No i co. – wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę klatki schodowej.
Wchodziłam po schodach, słysząc, jak marudzisz pod nosem i śmiałam się z tego wszystkiego. Miałam dziwnie dobry humor.
Weszliśmy na dach, a delikatny wiatr otulił nasze twarze.
Spojrzałeś na mnie półprzymkniętymi oczami i wiedziałam, że gdybym była kimkolwiek innym, miałabym przesrane.
Posłałam ci półuśmiech i ruszyłam do przodu, by usiąść na skrzynkach od klimatyzacji.
Niebo było ciemne i widać było miliony gwiazd, które rzucały czar na każdego, kto tylko na nie spojrzał.
Usiadłeś obok mnie, patrząc przed siebie.
- Po co mnie tu zawołałaś? – zapytałeś, gładząc się po nieogolonym policzku.
Wzruszyłam ramionami, nie mogąc przestać się idiotycznie uśmiechać.
- Nie mogłam spać.
Prychnąłeś.
- I z tej racji ja też nie mogłem, tak? – spojrzałeś na mnie z ukosa, ale wiedziałam, że wcale nie jesteś na mnie zły.
Siedzieliśmy tak, i wpatrywaliśmy się w oświetlone miasto, czując zapach i smak nocy.
- O czym marzyłeś, jak byłeś dzieckiem? – zapytałam, kurcząc kolana i obejmując je ramionami.
Zamyśliłeś się na chwilę, a potem na twojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Żeby spotkać Batmana.
Zaśmiałam się i spojrzałam na ciebie z uniesioną brwią.
- A tak na poważnie to zawsze chciałem rysować, odkąd tylko pamiętam. Chciałem mieć własną serię komiksów. – odparłeś, a twój rozmarzony wzrok ugrzązł gdzieś między drapaczami chmur.
- I dalej o tym marzysz?
Wydąłeś wargę i uniosłeś brwi.
- Nie wiem. Chyba tak.
- Dlaczego po prostu tego nie zrobisz?
Spuściłeś głowę i zaśmiałeś się pod nosem. Usiadłeś po turecku i zacząłeś bawić się sznurówkami.
- To nie takie łatwe.
- Jak to nie? Przecież umiesz rysować, i to całkiem nieźle, trzeba przyznać.
Skłoniłeś się delikatnie w moją stronę w podziękowaniu za komplement.
- A dlaczego ty po prostu nie usiądziesz i nie napiszesz kilku książek? Przecież umiesz pisać i to całkiem nieźle, skoro chcą publikować twoją książkę.
Spojrzałam na ciebie znaczącym wzrokiem, mrużąc oczy.
- Widzisz, tego się po prostu nie da zrobić. Potrzeba jakiegoś natchnienia, czegoś, co cię zainspiruje. Czegoś, co posiedzi chwilę w tobie, dojrzeje i wyjdzie tak łatwo i szybko, że poczujesz się jak kura znosząca złote jajka.
Spojrzałam na ciebie z podziwem. Zaczęłam klaskać, a ty zaśmiałeś się tak pięknie ja tylko ty potrafisz i pchnąłeś mnie delikatnie, powodując, że się zachwiałam.
Otuliła nas cisza, tak słodka i bezbolesna, że mogłabym być jej towarzyszką przez długi czas. Ważne, że ty byłeś obok.
- A ty? – usłyszałam twój głos.
Nie odrywałam wzroku od gwiazd.
- A ja co?
- O czym marzyłaś, kiedy byłaś dzieckiem?
Spojrzałam na ciebie, i wzięłam głębszy oddech.
- Byłam marzycielką i trudno mi określić, o czym dokładnie marzyłam. Chyba chciałam być kimś. Kimś ważnym, chciałam coś przekazywać ludziom. Żeby to, co mam do powiedzenia, nigdy nie zostało zapomniane. Żeby mieć wartość. Chciałam kontrolować uczucia wszystkich. Być panią świata. Dawać ludziom emocje. Jak byłam w przedszkolu chciałam być tancerką, potem piosenkarką, potem przez długi czas siedziało we mnie aktorstwo. W końcu kiedyś usiadłam i coś zaczęłam pisać. Pamiętam, że jak miałam 17 lat, nie miałam kompletnie żadnego pomysłu na siebie i czułam, że jestem zdolna do wielkich rzeczy, ale po prostu coś przemyka mi przed nosem i nie potrafię wychwycić, do czego tak naprawdę się nadaję. Czułam, że tracę na wartości i, cholera, uwierz mi, to uczucie było do kitu. Tak bardzo chciałam być kimś i siedziałam przez cały czas i myślałam nad czymś genialnym, aż w końcu czas minął i zostałam nikim.
Spojrzałeś na mnie i zmarszczyłeś brwi.
- Ej, nie mów tak.
Zbliżyłeś się do mnie i objąłeś mnie ramieniem, pocierając moją rękę.
- Nie jesteś nikim. – posłałeś mi pocieszający uśmiech, a ja jakoś go odwzajemniłam. – Jesteś wszystkim.
Kiedy wypowiedziałeś te słowa, moja twarz otrzeźwiała i nagle zabrakło mi humoru do żartów i robienia czegoś szalonego.
Nagle miałam ochotę zamknąć się w czterech ścianach i analizować to wszystko.
Odchrząknęłam i spojrzałam w dal.
Niebo przybrało pomarańczowo-fioletową poświatę.
Wschód słońca odbijał się od szyb wieżowców i uwierzcie mi na słowo, nie było nic piękniejszego.
Miasto budziło się do życia.
- Czas wracać. – mruknęłam i wstałam ze skrzynki.
Ruszyłam w stronę drzwi, nie przejmując się, czy szedłeś za mną.
Doszło do mnie, że nie możemy tak robić. Nie możemy prowokować sytuacji, w których wyznajemy sobie różne, głębokie rzeczy, przez które zakochujemy się w sobie jeszcze bardziej.
Ty masz dziewczynę, będziesz ojcem.
A ja?
Cóż.
Stałam w tym ślepym zaułku, ale chyba zaczęłam owocnie szukać jakiegoś wyjścia.
Uniosłeś głowę i spojrzałeś na mnie z konsternacją.
- Gdzie?
- No chodź. – skinęłam głową na drzwi i ruszyłam, wiedząc, że pójdziesz za mną.
- Ari, jest czwarta rano. – usłyszałam twój jęk i głośne westchnięcie.
- No i co. – wzruszyłam ramionami i ruszyłam w stronę klatki schodowej.
Wchodziłam po schodach, słysząc, jak marudzisz pod nosem i śmiałam się z tego wszystkiego. Miałam dziwnie dobry humor.
Weszliśmy na dach, a delikatny wiatr otulił nasze twarze.
Spojrzałeś na mnie półprzymkniętymi oczami i wiedziałam, że gdybym była kimkolwiek innym, miałabym przesrane.
Posłałam ci półuśmiech i ruszyłam do przodu, by usiąść na skrzynkach od klimatyzacji.
Niebo było ciemne i widać było miliony gwiazd, które rzucały czar na każdego, kto tylko na nie spojrzał.
Usiadłeś obok mnie, patrząc przed siebie.
- Po co mnie tu zawołałaś? – zapytałeś, gładząc się po nieogolonym policzku.
Wzruszyłam ramionami, nie mogąc przestać się idiotycznie uśmiechać.
- Nie mogłam spać.
Prychnąłeś.
- I z tej racji ja też nie mogłem, tak? – spojrzałeś na mnie z ukosa, ale wiedziałam, że wcale nie jesteś na mnie zły.
Siedzieliśmy tak, i wpatrywaliśmy się w oświetlone miasto, czując zapach i smak nocy.
- O czym marzyłeś, jak byłeś dzieckiem? – zapytałam, kurcząc kolana i obejmując je ramionami.
Zamyśliłeś się na chwilę, a potem na twojej twarzy pojawił się uśmiech.
- Żeby spotkać Batmana.
Zaśmiałam się i spojrzałam na ciebie z uniesioną brwią.
- A tak na poważnie to zawsze chciałem rysować, odkąd tylko pamiętam. Chciałem mieć własną serię komiksów. – odparłeś, a twój rozmarzony wzrok ugrzązł gdzieś między drapaczami chmur.
- I dalej o tym marzysz?
Wydąłeś wargę i uniosłeś brwi.
- Nie wiem. Chyba tak.
- Dlaczego po prostu tego nie zrobisz?
Spuściłeś głowę i zaśmiałeś się pod nosem. Usiadłeś po turecku i zacząłeś bawić się sznurówkami.
- To nie takie łatwe.
- Jak to nie? Przecież umiesz rysować, i to całkiem nieźle, trzeba przyznać.
Skłoniłeś się delikatnie w moją stronę w podziękowaniu za komplement.
- A dlaczego ty po prostu nie usiądziesz i nie napiszesz kilku książek? Przecież umiesz pisać i to całkiem nieźle, skoro chcą publikować twoją książkę.
Spojrzałam na ciebie znaczącym wzrokiem, mrużąc oczy.
- Widzisz, tego się po prostu nie da zrobić. Potrzeba jakiegoś natchnienia, czegoś, co cię zainspiruje. Czegoś, co posiedzi chwilę w tobie, dojrzeje i wyjdzie tak łatwo i szybko, że poczujesz się jak kura znosząca złote jajka.
Spojrzałam na ciebie z podziwem. Zaczęłam klaskać, a ty zaśmiałeś się tak pięknie ja tylko ty potrafisz i pchnąłeś mnie delikatnie, powodując, że się zachwiałam.
Otuliła nas cisza, tak słodka i bezbolesna, że mogłabym być jej towarzyszką przez długi czas. Ważne, że ty byłeś obok.
- A ty? – usłyszałam twój głos.
Nie odrywałam wzroku od gwiazd.
- A ja co?
- O czym marzyłaś, kiedy byłaś dzieckiem?
Spojrzałam na ciebie, i wzięłam głębszy oddech.
- Byłam marzycielką i trudno mi określić, o czym dokładnie marzyłam. Chyba chciałam być kimś. Kimś ważnym, chciałam coś przekazywać ludziom. Żeby to, co mam do powiedzenia, nigdy nie zostało zapomniane. Żeby mieć wartość. Chciałam kontrolować uczucia wszystkich. Być panią świata. Dawać ludziom emocje. Jak byłam w przedszkolu chciałam być tancerką, potem piosenkarką, potem przez długi czas siedziało we mnie aktorstwo. W końcu kiedyś usiadłam i coś zaczęłam pisać. Pamiętam, że jak miałam 17 lat, nie miałam kompletnie żadnego pomysłu na siebie i czułam, że jestem zdolna do wielkich rzeczy, ale po prostu coś przemyka mi przed nosem i nie potrafię wychwycić, do czego tak naprawdę się nadaję. Czułam, że tracę na wartości i, cholera, uwierz mi, to uczucie było do kitu. Tak bardzo chciałam być kimś i siedziałam przez cały czas i myślałam nad czymś genialnym, aż w końcu czas minął i zostałam nikim.
Spojrzałeś na mnie i zmarszczyłeś brwi.
- Ej, nie mów tak.
Zbliżyłeś się do mnie i objąłeś mnie ramieniem, pocierając moją rękę.
- Nie jesteś nikim. – posłałeś mi pocieszający uśmiech, a ja jakoś go odwzajemniłam. – Jesteś wszystkim.
Kiedy wypowiedziałeś te słowa, moja twarz otrzeźwiała i nagle zabrakło mi humoru do żartów i robienia czegoś szalonego.
Nagle miałam ochotę zamknąć się w czterech ścianach i analizować to wszystko.
Odchrząknęłam i spojrzałam w dal.
Niebo przybrało pomarańczowo-fioletową poświatę.
Wschód słońca odbijał się od szyb wieżowców i uwierzcie mi na słowo, nie było nic piękniejszego.
Miasto budziło się do życia.
- Czas wracać. – mruknęłam i wstałam ze skrzynki.
Ruszyłam w stronę drzwi, nie przejmując się, czy szedłeś za mną.
Doszło do mnie, że nie możemy tak robić. Nie możemy prowokować sytuacji, w których wyznajemy sobie różne, głębokie rzeczy, przez które zakochujemy się w sobie jeszcze bardziej.
Ty masz dziewczynę, będziesz ojcem.
A ja?
Cóż.
Stałam w tym ślepym zaułku, ale chyba zaczęłam owocnie szukać jakiegoś wyjścia.